piątek, 30 lipca 2010

Wakacje przesłonięte chmurami pt.2


Pamiętam ten dzień jak żaden inny. Byłem wtedy z kolegą na plaży. Mieliśmy ze sobą radio Wilga na baterie i kasetę z przebojami The Beach Boys. Nacisnąłem play i się zaczęło. Istne szaleństwo. Wszyscy, którzy w tym czasie znajdowali się na tym niewielkim, pokrytym piaskiem kawałku nieba, zaczęli tańczyć. Wszystkie boże dzieci zaczęły tańczyć. I ona też. Platynowa blondynka o spojrzeniu gorętszym od Słońca. To dla niej całe to przedsięwzięcie. Może mnie zauważy... Chociaż jedno spojrzenie, kruche jak delikatny podmuch wiatru, zadowoli mnie i pozwoli przetrwać kolejne dni. No i stało się....

Tego postu miało nie być. Powinna tu być kolejna recenzja płyty, filmu, książki or whatever. Ale do zmiany zmusiła nas pogoda. Dość już mamy deszczu, chłodu, grubych i ciężkich ubrań oraz braku uśmiechu u mijających nas ludzi. Chcemy to zmienić. Pragniemy zabrać was do krainy wiecznego słońca, uśmiechu, skąpo ubranych kobiet i mężczyzn, morskiej bryzy, letnich przygód i miłości. Chwytamy się za ręce i jedziemy!

30 letnich i słonecznych utworów (według naszego subiektywnego wyboru).

Harry Nilsson - Everybody's talkin'


Teen Daze - Shine on, Your crazy white cap


The Ruby Suns - Oh, Mojave


B.J.Thomas - Raindrops keep falling on my head


Boat Club - Nowhere


The Beach Boys - Surfer girl


Washed out - Feel it all around


The Morning Benders - Excuses


Fools Gold - Surprise hotel



El Perro Del Mar - I gotta get smart



The Avalanches - Since I left you



Paul McCartney - Vanilla sky


Pure Ecstasy - Voices


The Young Rascals - Groovin'


Jens Lekman - Sipping on the sweet nectar


Cut Copy - Time stands still


Ariel Pink's Haunted Graffiti - Bright lit blue skies


Marek Tranda - Moja dumka


Best Coast - When I'm with you



Wild Nothing - Summer holiday


DJ Kaos - Love the night away (Tiedye remix)


Beirut - Postcards from Italy


Korallreven - Loved up


Kurt Vile - Beach on the moon


The Cars - Drive


Girls - Headache


Candy Claws - Sunbeam show


Frank Sinatra - Summer wind


Caribou - Sun



Joe Hisahishi - One summer day (Spirited away OST)

środa, 28 lipca 2010

Kurt Vile - Square shells EP

KURT VILE - SQUARE SHELLS EP
MATADOR RECORDS 2010


Kolejna EP-ka, której warto poświęcić tych kilka linijek tekstu. Pamiętam, jak w grudniu ubiegłego roku usłyszałem płyty Constant Hitmaker i God is saying this to you. Zauroczenie zmieniło się w miłość od pierwszego usłyszenia (szczególnie wobec tej drugiej!). Całe święta upłynęły mi na bezlitosnym katowaniu tych albumów. I nieoczekiwanie wkradły się do mego subiektywnego, muzycznego podsumowania 2009 roku, zajmując miejsce w pierwszej dziesiątce. Niedługo później zapoznałem się z jego drugim, ale pierwszym longplayem dla Matador Records - Childish Prodigy. Miłość rosła w siłę. W oczekiwaniu na jego trzecią płytę, która ukaże się prawdopodobnie jeszcze w tym roku, Kurt Vile (nie mylić z Cobainem, Vonnegutem czy Weillem) umila nam czas wydaną w maju EP-ką Square shells.


Na tej EP-ce jest wszystko to, za co polubiłem Kurta. Gwoli przypomnienia: Kurt jest także (jest?) gitarzystą amerykańskiego zespołu The War On Drugs, który ma na koncie jedną płytę, ale ja - Wagonwheel blues (2008 - Secretly Canadian). Ale nie mówmy o nich. Bohaterem jest Vile. Jaka pierwsza myśl nasuwa się po przesłuchaniu tego mini-albumu? Przede wszystkim taka, że Square shells to pomost łączący Childish Prodigy i trzeci album Kurta. Parę wskazówek, jak będzie on prawdopodobnie wyglądał od strony muzycznej. Czego więc możemy się spodziewać? Invisibility: nonexistent to siedmiominutowy drone z rozbudowaną, psychodeliczną partią gitary i drum machines. Jeden z najlepszych utworów, jakie miałem okazję usłyszeć w tym roku. Losing momentum (for Jim Jarmusch) to instrumentlna piosenka i jak sama nazwa wskazuje, hołd dla znanego i cenionego amerykańskiego reżysera, a prywatnie przyjaciela Kurta. Jest tu jeszcze jeden instrumentalny utwór - The Finder; łączenie syntezatorowych dźwięków i akustycznej gitary wychodzi Kurtowi znakomicie. Zresztą nie ma się czemu dziwić. Vile to przede wszystkim świetny gitarzysta, bardzo często posługujący się techniką fingerpickingu, czyli grania palcami, a nie kostką. Drugą jego mocno stroną jest wokal oraz teksty, które sam pisze. Przykłady: wymienione już gorzkie Invisibility: nonexistent: “I find it in a dog, find it in a drug, I find it but I don’t know where to put it, then it’s gone” czy wprowadzające w intymne relacje pomiędzy muzykiem, a jego instrumentem I Know I Got Religion: “Now I stopped using picks, nothing between me and my guitar. Now I’m strumming away, every day. When I feel blue, I write a strummer for you.”

Może to zabrzmi jak bluźnierstwo, ale nigdy nie byłem wielkim fanem Boba Dylana czy Bruce'a Springsteena. Dlaczego? Ciężko mi na to pytanie opowiedzieć. Świetna muzyka, teksty, osobowości Bossa i Barda Ameryki - bez zarzutu. Ale czegoś mi brakowało. To coś znajduję właśnie u Kurta. Coś - ale czym ono jest? Nie wiem, nie potrafię tego wytłumaczyć. Może to magia? Być może...

Ocena: +7/10

wtorek, 27 lipca 2010

Neon Canyon - Libra EP


HOROSKOP 2010: WAGA

Siddharta






Siddharta Gautama:

Według przekazów był założycielem buddyzmu, urodzonym w zamożnej rodzinie panującej nad niewielką krainą Śakyas. Z tego co wyczytałem można się pokusić o stwierdzenie, iż to jest swego rodzaju królestwo, a skoro ta rodzina rządziła nim, więc nikt mi nie zarzuci kłamstwa jeśli nazwę ją rodziną królewską. Po prawie 30 latach życia w wygodzie i dobrobycie Siddharta postanowił opuścić swe przytulne łoże z baldachimem i moskitierą a w zamian przez okres 6 lat oddając się różnego rodzaju praktykom śiwiackiej modlitwy, medytacji jak i również skrajnej jogicznej ascezie. Po tym okresie zrezygnował z wyrzeczeń związanych z ascezą, a w zamian dołączył do swego życia mantramy szkoły siddhów i medytacji skupiającej się na obserwacji ciała i umysłu. Dzięki tym praktyką Siddharta doszukał się Czterech Szlachetnych Prawd. Te prawdy stały się podstawą buddyzmu: Miłość, Prawda, Światło, Mądrość.

Hermann Hesse - Siddhartha

Jest to powieść niemieckiego pisarza, żyjącego w latach 1877-1962. Laureat Literackiej nagrody Nobla w 1946 r. Książka napisana w 1922 r., opowiada o szukaniu sensu życia przez Siddharthę (księcia wspomnianego wcześniej), który porzuca królestwo, by zrozumieć siebie samego i życie. Najważniejsza i najczęściej czytana praca Hessa zawierające refleksje nad materializmem jakim człowiek się otacza i sprzecznościami jakimi rządzi się życie ludzkie.

Siddharta:

Słoweńska grupa trudniąca się muzyką rockową z elementami elektroniki, pachnąca delikatnym acz zdecydowanym brzmieniem saksofonu. Zespół powstał w 1995 roku, jeszcze jako grupka ludzi z amatorskim zacięciem talentu muzycznego. W tym właśnie roku odegrali swój pierwszy koncert, który odbył się w liceum Sentvid przekonując do siebie niemałe grono 40 osób, co jak później relacjonowali uczestnicy tego wydarzenia: "Energia jaka uderzała w nas od tych chłopaków, nieomal powaliła nas na kolana. Wiem, że jutro będę miał power na cały dzień!" Jak dotychczas wydali 5 albumów studyjnych i moc EP-ek.


I teraz pojawia się  pytanie do Was drodzy czytelnicy. O czym/kim ja napiszę?

niedziela, 25 lipca 2010

Kenji Kawai - Dark Water OST


Potrzeba bezpiecznego odczuwania strachu dość wcześnie stworzyła popyt na horror jako jeden z gatunków filmowych. Tym, którzy na co dzień nie mają bliskiego kontaktu z okrucieństwami tego świata, gatunek ten zapewnia solidną porcję mocnych wrażeń. W czasach filmu niemego pozornie ograniczone środki wyrazu stawały się często atutem dzieła filmowego. Tak też było w przypadku horrorów, gdy brak dźwięku zespolony z tajemniczą aurą czarno-białego obrazu okazywał się sprzymierzeńcem reżysera i aktorów, a niektóre z dzieł tego czasu do dzisiaj wywołują u widzów dreszcze (chociażby Golem Henrika Galeena z wybitnym niemieckim aktorem Paulem Wegenerem w roli tytułowej). Gdy kino zaczęło do nas przemawiać nie tylko obrazem ale i głosem, niemal automatycznie pojawiła się potrzeba tworzenia muzyki, która powodowałaby zwielokrotnienie wywoływanych w nas emocji. Ileż razy nawet najdelikatniejsze, pojedyncze dźwięki czy takty muzyki, potęgują przerażenie, strach lub odsłaniają nieodkryte pokłady wrażliwości, o których nie mamy pojęcia? Horror niczym się tu nie wyróżnia. Wręcz przeciwnie - często to właśnie do horrorów powstają wyjątkowe ścieżki dźwiękowe, zapadające w pamięć głębiej niż dzieło filmowe.

czwartek, 22 lipca 2010

Różowe lata 60.



"Love, Peace and happiness".. Każdy wie, że to hasło odnosi się do tak zacnej subkultury jaką są hipisi, zwłaszcza amerykańscy, polscy niewiele mogli, a co za tym idzie niewiele robili. Chyba, że wyemigrowali do USA to wtedy dopiero szaleli! Festiwal w Woodstock, prohibicja, niewielkie ilości miękkich dragów, sex, sex, sex z byle kim, byle gdzie, protesty, manifestacje, wojna, kwiatki, wianki, korale, spodnie w nogawkach osiągających rozmiary przeogromne (im większe tym lepsze) tj. "dzwony", Dylan, Joplin, szkolne żółte autobusy, ha ha, Volkswagen T1 (piękna rzecz). Czy mam wymieniać dalej? Nie będę, gdyż można by bardzo długo, a tu czas nagli. Z pewnością wielu ludzi chciało kiedykolwiek przenieść się do właśnie tego okresu, gdy królowała muzyka rockowa, a długie włosy były wszędzie spotykane na wsi, w mieście, prowincji, w szkołach, chatach, gmachach i burdelu. Pomyślcie sobie jakie to były czasy wspaniałe.. rozmarzyć się można. Więc się rozmarzę trochę, pozwolę sobie na to.

Zapraszam Was/Cię (i nie myślę tutaj o współtwórcy SundownSyndrome) w podróż do czasów "dzieci kwiatów".

Wow! Ale czad, jesteśmy na festiwalu w Woodstock!!!!!!!!! ha ha popatrz! to T1! cholera, wyobrażałem go sobie o wiele fajniejszego i ładnego.. a ten wygląda jak by go przedszkolaki pomalowały z okazji Dnia Dziecka (muszę wymyślić sobie towarzysza mej eskapady.. dobrze by było, gdyby to była kobieta.. rozpuściła swoje ciemne kręcone włosy, założyła wianek na głowę, zwiewna kwietna sukienka i zielony herbaciany zapach jej szyi, jej dłonie przyozdobione bransoletkami, eleganckim, dużym, srebrnym pierścieniem i naszyjnik orientalny.. muszę ją prędko przywołać do siebie). Kurcze, trochę nie pasuje mój ubiór do epoki, więc muszę szybko przyodziać spodnie i wystawić swój nagi tors na światło stanu NY. Buty? Po co mi buty? Tu jest piękna trawa, zupełnie jak na łące, miękki zielony dywan. A może to opary wszędobylskiego haszyszu spowodowały, że uważam go za świetny turecki wyrób tkalniczy?. Mniejsza z tym, idę dalej.. Mijam grupę młodych ludzi, obok nich biega jakiś mały nagi dzieciak, chyba zaczyna przygodę z festiwalem, inni też nie do końca zakrywają swoje ciało.. To chyba jakiś syndrom roznegliżowania. Rozglądam się, sporo ludzi, co gorsza, duża liczba facetów lata z gołymi dupami! odwróć wzrok Bazile, bo będziesz miał koszmary; dziwnym trafem me oczy zmieniły azymut na całkiem kształtne piersi kobiece! Popatrzeć nie zaszkodzi. Oczy me się znudziły, chyba nogi mi zesztywniały, muszę ruszyć się! Pasowało by się dokooptować do jakichś ludzi, co to będzie za podróż jeśli nie poznam tego od środka? Wypatruję potencjalnego celu, tyle ludzi.. 500 tys. i jak tu znaleźć moją towarzyszkę?. Spróbuję tutaj, 15 osób, spora część to kobiety. Wyprostowałem się jak struna, zmierzwiłem włosy ręką i dziarskim krokiem Bohdana Smolenia ruszam ku nim. Zajęci są jakąś dyskusją na temat macierzyństwa jakiejś Lizawiety ( w ogóle mnie nie zauważają). Poobserwuję trochę. Mam do czynienia z 12 kobietami, większość to blondynki, jedna ruda! A gdzie ma Towarzyszka?! I kilku facetów.. Zacznę od pewnej blondynki, która zwróciła moją uwagę swymi ogromnymi oczami i jeszcze większym nosem; pewnie pojemność jej płuc dorównuje sprinterowi. Na prawej zewnętrznej stronie dłoni ma wytatuowaną pacyfkę, a cóż by innego.. Dużo mówi, więc chyba wie o co chodzi z tą Lizawietą. Kurcze, ale ten nos to jest przeogromny. Boże, tam jej pewnie się mieści cały kilogram kokainy. Dosłyszałem, że na rudą mawiają Bobby (dziwne, przecież widzę, że to kobieta); wygląda pięknie, tona piegów na twarzy i dekolcie, marchewkowe włosy przyciągają wzrok, zupełnie jak pole magnetyczne. Wygląda na najporządniejszą, ładnie ubrana, ale język to ma kąśliwy jak żmija, przeklina i wali wino z gwinta.. ha ha, i jeszcze usta wyciera ręką! No no, chyba dziewczę się wyrwało spod nadopiekuńczego skrzydła swej mamy. Oby nie zginęła marnie. Podoba mi się ta grupa, a ta Lizawieta to raczej nieszczęśliwa kobieta, mąż, że niby ćpun (a ciekawe jak siebie nazywają?) i zdradziecki pies. Lecz przecież miłość w tych czasach była wolna i każdy robił to z kim chciał i gdzie chciał, nikogo to nie obchodziło. Ale tutaj na jakiś ewenement natrafiłem, czemu mnie nie zauważają? Spróbuję zwrócić na siebie uwagę. Zawołam, że mam płytę "The Beatles"... pewnie każdy ma, zły pomysł. Może krzyknę, "mam zawał, ratunku!". Kiepsko. Mam! Me struny głosowe napnę i wydobędę z nich dźwięk mocny niczym dzwon Zygmunta, "Mam Wódkę!" ha ha ha jestem zajebisty. Krzyczę. Jakoś się złożyło, że jak zamknąłem oczy to zapomniałem swego krzyku zwrócić ponad nich i tak oto wydarłem się do ucha blondyny w czerwonej skórzanej kamizelce.. Jakież było ich zaskoczenie, a co dopiero tej blondynki. Chyba bębenki jej popękały. Pani z wielgachnym nosem pierwsza wypaliła, "Ktoś Ty?", lekko zdezorientowany głupio patrzyłem, a oni na mnie.. Lecz wydukałem, "Jestem Bazile". Przyznam, że spodziewałem się ciepłego przyjęcia i że od razu będziemy śpiewać, trzymając się za ręce (ja oczywiście złapałbym rudą Bobby) i popijać alkohol zapakowany w papierową torbę.. Myliłem się. Stek wyzwisk, ruda małpa wiodła prym, a Lady Gaga jak kot, tylko prychała złowieszczo. Odszedłem, jak inaczej miałem postąpić? Nie łamiąc się, dalej dziarskim krokiem przemierzam równinę syfu, kiły i mogiły. Idę na koncert. Gdzie ta trawka do cholery!? Gdzie moja towarzyszka? Może ją zawołam. . . . . . . . . . . .. . . .

Ze starych i ledwo dyszących głośników dobywa się dźwięk przypominający trochę kombajn ze śpiewającym kombajnistą. Lecz ludzie w głowach mają muzykę, w duszy też; gra im na całego. Ja też tak chcę! Wskakuję, skaczę, jakiś facet łapię mnie za kark.. To chyba Aącki! Ziemia ucieka mi spod stóp, wiruję, szybciej, szybciej.. odlatuję w górę.. Widzę wszystkich z lotu ptaka! Wspaniałe uczucie! Woooooooooooooooooooooooooooooohoooooooooo! Aącki pikuje.. Mam sokoli wzrok, zoom x200, a optyczny x400.. Automatycznie mój wzrok w tempie satelitarnym przybliża zgromadzenie, widzę coraz dokładniej, grupy, samochody, ludzi, osoby.. i bach!!!!!!!!!!!!! Nie wierzę własnym oczom! To ona, moja towarzyszka, rozwiane ciemne włosy, zwiewna kwietna sukienka, naszyjnik ten, który tak dobrze znam, i nawet czuję tutaj jej zapach.. zielona herbata.. Ląduj, ląduj Bazile, ląduj! Prędzej!

hmm, w sumie to sam siebie zabrałem w tę podróż ,ale warto było! Sami posiadacie wyobraźnie to spróbujcie wskoczyć w dzwony.

Wszystko sprowadza się do pewnej rzeczy, którą chciałem Wam dzisiaj przedstawić. Otóż chodzi o pewien film, "Across the Universe". Musical przedstawiający właśnie tytułowe różowe lata 60., z odrobiną politycznej goryczy wojny, z półmiskiem miłości, zakąską konfliktów międzyludzkich, rożnem pogoni za materializmem, a to wszystko z gęstymi i fantastycznie zaaranżowanymi utworami Beatlesów! Kurde, mówię Wam jakie to jest pyszne! Film w reżyserii sławnej reżyserki Julie Taymor (pod jej okiem powstawała np. "Frida" z Salmą Hayek); to dzięki niej obraz jaki widzimy na ekranie przypomina fantastyczne podróże w głąb umysłów psychicznie chorych geniuszy malarstwa, muzyki, artystów różnych dziedzin. Fascynujące, naprawdę, fascynujące. Lecz najlepsza tutaj to i tak jest muzyka, te covery są genialne! Pokaże Wam ich kilka.

Oto pierwszy, Jim Sturgess-I've just seen a face. (odtwórca głównej roli, Jim.)


A to, najlepsza według mnie. Porwał mnie ten głos, ta burza włosów.. Ach..
Dana Fuchs-Helter skelter (w filmie nosi imię Sadie)

No co, ten film dzięki doskonałej muzyce, niebanalnej wizji reżyserki zaprasza widza do założenia "dzwonów", kwietnych sukienek i pojawienia się na festiwalu w czasach. kiedy ideały pokoju i miłości były naprawdę mocnymi argumentami i dawały masom ludzi sens życia; w porównaniu do dzisiejszych czasów materializmu i chlewu społecznego jest to naprawdę przyjemna odskocznia odstresowawcza. Film o świetnym nadzieniu, świetnie wypieczony i w świetnej polewie. Warto!



Gorąco polecam!


Według mej skali ocen 8/10.

Pozdrawiam Was, Bazile.

poniedziałek, 19 lipca 2010

The Ruby Suns - Fight softly

THE RUBY SUNS - FIGHT SOFTLY
SUB POP 2010


Z niewielkim opóźnieniem (cztery miesiące, ale czekaliśmy na odpowiednie warunki pogodowe) recenzujemy dla Was nową płytę The Ruby Suns - Fight Softly.

Czerwona lampka.

Hej, Siema, Cześć!!

Pogodowa ocena minionego tygodnia? Było gooooooooooooooooooooorąco! A dzisiaj ochłodzenie.

Co za zdziwienie pojawiło się na mojej zaspanej twarzy, gdy o 6:27 nie obudziły mnie promienie słońca tylko mój przeklęty budzik.. Ha ha, tak przypuszczam, że mięśnie twarzy ułożyły się w charakterystyczne "wow!", gdyż trudno stwierdzić jak wtedy wyglądałem. Ale mniejsza z tym jak dziwnie było o poranku, chciałem z miejsca tego pochwalić za odwagę osobę/osoby za wstawienie komentarzy do dwóch postów. Chwalę Was/Cię! Powiem Wam coś takiego, że przypadkowo, zupełnie przypadkowo, to taki przypadek kiedy wchodzisz w kupę w parku, przypadek pechowego nieszczęścia. Choć z drugiej strony jest takie przysłowie, no może powiedzenie, że takowe wdepnięcie obwieszcza dzień udany. Gówno prawda! Bo jak można zakładać, że od smrodu szczęście i powodzenie się obudzi? Nagle kobiety zaczną patrzeć pożądliwie, los w totku okaże się szczęśliwy, a kanara nagle złapie ostry atak kaszlu połączony z intensywnym łzawieniem oczu, dzięki czemu można czmychnąć. DLATEGO OFICJALNIE, TUTAJ, PRZY ŚWIADKACH OBALAM TĄ BEZSENSOWNĄ, STARODAWNĄ I PRZEŻYTĄ TEZĘ! WON!

ha ha, dobra, już przestaje pisać te pierdoły.. Powaga Bazile, powaga.

Z czym Wam kojarzy się tytułowa "czerwona lampka"? Mnogość skojarzeń, jakie mi przychodzą na myśl, ale głównie kojarzy się z czymś istotnym, ważnym, wręcz niebezpiecznym, głośnym i zwiastującym coś globalnego. Jak to w amerykańskich filmach akcji, tudzież katastroficznych, gdy zwierzchnik wojska, pan president patrzy na przycisk, nad którym błyska sobie taka malutka lampeczka w kolorze czerwonym. Albo jeszcze może się kojarzyć z czymś romantycznym, o tak.. Gdy chcąc nadać nastroju łożu namiętności, wstawia się czerwoną lampkę i wtedy wszystko jest czerwone od romantycznego klimatu, który może spowodować nabicie guza, bądź złamania i urazy całkiem różne. Zmierzając do sedna tej fantasmagorycznej rozprawy, chciałbym zwrócić uwagę na pewną rzecz. Słuchajcie, zna ktoś The Killers? Ja znam, ja słucham, ja lubię. A znacie wokalistę w/w zespołu? Ja znam, jakże mógłbym nie znać? A wie ktoś, że Brandon Flowers wydaje solową płytę? Ja wiem i dlatego postanowiłem o tym napisać tutaj (otaczając tę wiadomość oczywiście stertą niepotrzebnych i zbędnych słów).

Sytuacja wygląda tak: 23 sierpień będzie dniem premiery płyty pt. "Flamingo". A promujący ją singiel nosi nazwę "Crossfire". Przyznam, że miałem nadzieję, iż muzyka przez niego prezentowana będzie się różnić trochę od tej serwowanej nam od lat w The Killers.. No co, myliłem się. Wyraźnie zauważalny jest styl Killersów, którym chyba przesiąknął do szpiku kości. Choć może to jego styl, a Killers właśnie nim się otoczył? Możliwe, a jakże. Ale i tak mi się podoba!!

Tak, że dla mnie tą czerwoną lampką jest jego solowy album. Trzymam kciuki za siebie, abym nabył jego płytę w pełni jej atrakcyjności, z ładną okładką i książeczką w środku (ciekawe czy dostępna w empiku) i niech będzie rozbrzmiewała w moim odtwarzaczu.

Posłuchajcie i powiedzcie, co to dla Was jest?

Brandon Flowers - Crossfire




Ps. Charlize Theron gościnnie wzbogaca wizualne zalety pieśni.

Pozdrawiam, Bazile.

niedziela, 18 lipca 2010

ŁADUNEK 200



Reżyseria: Aleksiej Bałabanow
Gatunek: dramat, thriller
Produkcja: Rosja
Premiera: 7 marca 2008 (Polska)  3 maja 2007 (Świat)


- Przepraszam Panią najmocniej, czy mogę Pani zadać parę pytań?
- Ale mnie Pan zaskoczył! Ja właśnie po chleb szłam, bo się skończył, a tu trzeba jeść, no nie i ten ... i po buty szłam, bo mi się strasznie zeszły. A Pan tak wyskakuje jak królik z kapelusza, no ale dobrze proszę pytać.
- A ha, rozumiem i przepraszam. Więc: z czym się Pani kojarzy Rosja?
- Rosja? A Rosja! No to mnie Rosja kojarzy się z Leninem, ze Stalinem i z matrioszką. I z grzybkiem.
- Z grzybkiem? Czyżby narkotyki?
- A gdzie tam, taka fryzura "na grzybka". Wie pan, mój stary taką ma... Ale on z Bytomia jest. Nie Rosjanin.
- A czy zna Pani nazwiska rosyjskich, czy też jak to woli, radzieckich reżyserów?
- Reżyserów Pan powiada. Nie wiem... Może Putin?
- Nie.
- No to może Rasputin?
- Też nie. A mówią Pani coś nazwiska Eisenstein albo Tarkowski?
- Ajnsztajn? Żyd? Nie Panie, Żydów to ja nie chcę znać.
- No to może Tarkowski.
- Ja znałam kiedyś jednego Tarkowskiego Zdziśka, ale on kury sprzedawał na targu. Nie wiedziałam, że on coś kręci, no chyba że coś na boku, z kimś...



piątek, 16 lipca 2010

Foxes in Fiction - Swung from The Branches

FOXES IN FICTION - SWUNG FROM THE BRANCHES
Moodgadget Records 2010



Jesteś rozczarowany faktem, że na tegorocznej edycji Off Festivalu nie zagra Atlas Sound? Nie przejmuj się. Są dwa powody, dzięki którym szybko zapomnimy o złej nowinie. Pierwszy, to nowa płyta Deerhuntera Halcyon Digest (macierzystej formacji Coxa), która pojawi się w sklepach 28 września, za wstawiennictwem legendarnej wytwórni 4AD. Drugi powód to debiutancki album dwudziestoletniego Warrena Hildebranda, który w części rekompensuje brak wyżej wymienionego artysty na polskim festiwalu.

czwartek, 15 lipca 2010

15 LIPCA 1410-2010

Ten post został wyemitowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w związku z przypadającą na dziś 600. rocznicą bitwy pod Grunwaldem.




środa, 14 lipca 2010

Miesięcznica.

Hej!
A może.. Dobry Wieczór!
Chyba, że.. Jak się macie? Zdrowie dopisuje? Babcia nie zapomina drogi do domu?

Zakładam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i czytelnicy mają rumiane ciała dzięki wspaniałomyślnemu egipskiemu słońcu (kobiety również mogą mieć rumiane lica, uwielbiam!), ale z pewnością znajdą się tacy, że gdy przyjdzie noc tylko stękają i łkają przeklinając swą głupotę. Sam byłem w podobnej sytuacji, ale dzięki balsamowi po opalaniu tylko przeklinałem.. Chodzi tu oczywiście o chorobę lata czerwonkawość poparzeniową. Teraz jestem mądry i używam olejku do opalania, co daje efekt murzyński, bądź afroamerykański, by nie obrazić czyichś uczuć.

Trochę bzdetków na początku nigdy nie zaszkodzi, ale teraz pora najwyższa napisać coś na poważnie, ze szczyptą ironii i szyderstwa pod swoim adresem (głównie, ale nie do końca). POPATRZCIE! Zastanawiam się czy ktoś śledzi losy tego bloga od samych jego narodzin, gdy był jeszcze taaaaaaaaaki malutki i tyci, wyposażony w narządy postów i recenzji? Przyznam się, że ja byłem z nim przy okazji wszystkich ważnych uroczystości, 1 post, 2 post, 1 komentarz (i ostatni... jak do tej pory) nowe wątki tematyczne, wzrastające tempo odwiedzin.. No co, czuję się jak w podstawówce będąc zakochanym w swojej koleżance z klasy, gdy każdy jej gest był jak dar, a każde jej słowo jak likier truskawkowy, pyszne! Czuję się podobnie, gdy dotyk jej dłoni taki był ciepły i kurcze niezapomniany.. Swoją drogą, dotyk kobiecej dłoni jest wspaniały, nie ważne czy trzymasz ją za rękę, czy może ona gładzi Twą dłoń, a czochranie włosów to jest szał! Więc można powiedzieć, że jestem fanem kobiecych dłoni. Trochę zszedłem ze szlaku, wracaj Bazile, wracaj na niebieski!

Uff, chyba znalazłem. Pewnie myślicie dlaczego porównuję MIESIĘCZNICĘ istnienia bloga z miłością przeszłoszkolną? Otóż, bo oba te zdarzenia to wielkie zauroczenia! Nigdy nie podejrzewałem, że będę współtwórcą bloga internetowego, a co najlepsze, że aż tak będzie mi się to podobać. Tak więc, mój związek z blogiem rozwija się całkiem poważnie, nabiera jakieś nieogarniętej siły tworzenia czegoś z niczego, tandetnego słowotwórstwa, jakieś niebezpiecznej zabawy z gustami, opiniami i poglądem świata. Bardzo mi to pasuje!

Dla Ciebie, rosnący w siłę Blogu. Ode mnie.
(z wielkim przesłaniem pieśń, znana mnie, znana wszystkim)


Pssss. Szaleństwo wakacyjnych mitów i legend, strachów i bazyliszków, lachów i górali, kocich obłąkanych oczów.. WAKACJE! Ludzie, wakacje! Ożywcie się coś, nie proszę, apeluję do Waszego sumienia, napiszcie coś, macie kupę wolnego czasu..

Pozdrawiam z lodowatym pepsi, Bazile.

niedziela, 11 lipca 2010

Wild Nothing - Gemini

WILD NOTHING - GEMINI
CAPTURED RECORDS 2010



Drużyna Urugwaju mimo przegranej we wczorajszym meczu o trzecie miejsce z Niemcami ma powody do dumy. Celestes okazali się czarnym koniem tych mistrzostw i jako jedyni bronili honoru zespołów z Ameryki Płd. w walce o podium z drużynami europejskimi. Faworyci tacy jak Brazylia czy Argentyna musieli pakować manatki już po meczach ćwierćfinałowych. Diego Maradona i Lionel Messi nie podniosą Pucharu Świata. Zrobi to ktoś z pary Holandia-Hiszpania (oby ci drudzy). Czarnym koniem okazał się także solowy debiut Wild Nothing, który ukradł kilka godzin z mojego jestestwa. I to on jest największym wygranym tych mistrzostw. Tego ośmiornica Paul nie przewidziała. A podobno się nie myli.

czwartek, 8 lipca 2010

Phosphorescent - Here's to taking it easy

PHOSPHORESCENT - HERE'S TO TAKING IT EASY
DEAD OCEANS 2010




Moja przygoda z Matthew Houckiem trwa już od 2007 roku i wydanego wtedy albumu Pride. I nic w tej sferze nie zmieni nowy longplay Phosphorescent. Here’s To Taking It Easy to jak wycieczka z paczką przyjaciół do miejsc, które się zna i kocha.

wtorek, 6 lipca 2010

Księżyc w nowiu, za niedługo pełnia..

"Co by było gdyby.." Każdy zadawał sobie milion razy to pytanie w różnych okolicznościach, to w sytuacji gdy coś zrobił lub nie, bądź gdy znalazł się w innym miejscu, gdy czegoś nie powiedział.. Każdy ma w swoich wspomnieniach chwile, dla których cofnął by się w przeszłość i właśnie zrobił/powiedział/zareagował inaczej niż wtedy. Ale nie da się.. chyba. Mało pocieszające, czyż nie?

W sumie chcę napisać o czymś innym, lecz pytanie, które pojawia się na początku jest jak najbardziej trafne. Wielu z Was wierzy zapewne w rzeczy dziwne, niedorzeczne, paranormalne, straszne, głupie, nieracjonalne - określeń jest multum. Ja, Bazile powiem, że wierzę, kurczę, wierzę w duchy, ufoki, syrenki, jakieś opętania i inne, nie koniecznie wszystkie, ale zdecydowanie kilka z nich. Przecież nie da się wierzyć w opowieść żula, że trzyma w komórce Hitlera, no jak? Nie da się. Na tyle staram trzymać się naszego globu by jakoś urzeczywistnić to, co według mnie jest możliwe. Zadajmy sobie pytanie. Co by było, gdyby np. żyły takie stwory jak wilkołaki? Czy podczas każdej pełni, chowalibyśmy się do piwnic? A niech pech da, że tym wilkołakiem jest ktoś bliski naszemu sercu.. Masakra. Oglądaliście film "Wilkołak" Joe Johnstona? Widziałem, zrobił wielkie wrażenie przeprowadzając mnie do XIX-wiecznej Anglii, by tam ścigać i jednocześnie być tym "czymś". Jest tam wątek podobny do tej nieszczęsnej masakrycznej miłości . Polecam swoją drogą. Natchnęło mnie by napisać tego posta pod impulsem piosenki Finlandzkiej potęgi power metalu, Sonaty Arctici. Istnieją od 1996 roku, wydali 6 albumów studyjnych (ostatni rok temu). Utwór, który Wam przedstawię do posmakowania, pochodzi z pierwszej płyty ujrzałej światło dzienne w 1999 r. pt. "Ecliptica". Poznałem ten zespół jakiś czas temu (hehe 2 lata...). Nie akurat przez tę piosenkę, ale i tak mnie zaciągnęła do grona ich fanów. Tony Kakko wokalista swoim mocnym, czystym i pełnym power metalowej energii głosem rządzi! (przypomina mi trochę sąsiada wyglądem, ale to tak na marginesie).

Przed Państwem Sonata Arctica - Fullmoon.

Wcielcie się w postać bestii, która ucieka - ucieka choć nie musi, bo nie chce skrzywdzić kogoś na kim mu zależy. Wczujcie się w tą ucieczkę, uciekajcie razem z nim... przez las...rzeki...jak najdalej... dla niej/niego.



Pozdrawiam, Bazile.

poniedziałek, 5 lipca 2010

COCTAIL PARTY - CZERWIEC



Efekt coctail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji.

Zaczął się nowy miesiąc, a wraz z nim wzrasta aktywność nasza i miejmy nadzieję, również i wasza. Mimo przeszkód, które wciąż napierają na wątłe ciała (czy to wysokie oprocentowanie, egzaminy, pylące trawy, wyczerpujące melanże po nocnym Krakowie), z otwartymi przyłbicami i  z wysoko podniesionym czołem startujemy z nowym działem. Coctail Party, bo tak właśnie się nazywa, to miejsce, gdzie macie okazję poznać utwory i zespoły, które przykuły naszą uwage na więcej niż 3 i pół minuty. U was będzie podobnie, zapewniam. A jeśli nie ... Przynajmniej napiszcie dlaczego.

Zapraszamy!


czwartek, 1 lipca 2010

Jestem ciekaw

KAWAŁEK KULKI - NOC POZA DOMEM/ERROR
KALIKULA 2010




Witajcie wszyscy, których nie znam, bo nie sądzę, aby znajomi moi zawracali sobie głowę takimi nędznymi opowiastkami jakie zamieszczam. A jeśli się mylę? Jeśli jest zupełnie inaczej? Że ta cała masa odwiedzających tego bloga to sami dobrzy ludzie kojarzący moją twarz bardziej lub mniej przyjaźnie?