wtorek, 31 stycznia 2012

Nakarm uszy ciepłą muzyką


Otwieram oczy i co widzę? Rosnące palmy wokół mojego domu, przechadzające się wte i wewte nagie kobiety z orzeźwiającym ciało i umysł napojem w ręce, spoglądające na mnie z lubieżnością nie występującą w naturze, światło, które rzuca nam łaskawie milczące słońce, wydaje się być takie nierealne, a konkubina włączyła dziwnie brzmiącą muzykę, która kojarzy się z amerykańskimi, tanecznymi hiciorami. Łapczywym wzrokiem podążam za nagimi kobietami i wtedy jedyny Bóg zstępuje na ziemię pod postacią trzech osób: Davida Guetty, Chaza Bundicka i kogoś jeszcze, ale twarz ta wydaje mi się taka nijaka. 

- Synu, czy wiesz, gdzie jesteś? - pyta ten pierwszy.
- yyy... w Ciechocinku? - odpowiadam z głupią miną.
- Nie bluźnij! Jak nie wiesz to po co głupoty wywlekasz z ust. Przybyłem...
- Przybyliście...
- Zamknij ryja! Chcemy, abyś przekazał ludziom w Polsce, że nie muszą się bać wyżu rosyjskiego. W ogóle jakżeście go ochrzcili? Cooper??! Nigdy nie byliście dobrzy w nazywaniu rzeczy. Ale wracając do tematu. Zielona Góra jest dzisiaj najcieplejszym miejscem w Polsce. 
- Dlaczego?
- Patrz jaki głupek... on naprawdę o niczym nie wie. Posłuchaj, wczoraj, tj. 30 stycznia, miała miejsce premiera EP-ki Opening, wydanej przez nowy label Please Feed My Records. Label ten zrzesza w swoich szeregach muzyków, producentów (tych z sypialni) i djów, którzy wywodzą się właśnie z Zielonej Góry. Elektronika sennych miasteczek i klimat letniego wyjazdu nad jezioro po imprezie zapakowany w piosenki i wysłany w świat - oto powód. Masz obowiązek przyjąć od nas tę EP-kę i obwieścić ją w internecie.
- A jeśli tego nie zrobię to co? - zaryzykowałem.
- Ha ha ha - zaśmiał się Guetta
- Cha cha cha - zaśmiał się Chazwick
- h ah hah ac hc - zaśmiał się trzeci, ale jakoś tak nijako.
- Dlaczego dajecie mi iphone'a, a nie kamienne tablice?
- Kurde, Człowieku! Mamy XXI wiek. U nas w niebie już dawno telewizja jest odbierana tylko w systemie cyfrowym. Wiesz ile ważą takie kamienne tablice? Mojżesz, pomimo tego, że postawny z niego był człek, przypłacił zdrowiem dźwiganie tych tablic, przez co nie wszedł do ziemi obiecanej. EP-ka ta dostępna jest tylko w internecie.
- Co dostanę w zamian?
- W zamian nakarmimy Twoje uszy ciepłą muzyką.
- Eee, to wolę te nagie kobiety...

***

 

Na Opening znajdziecie sześć utworów autorstwa m.in. Pawła Trzcińskiego (CH-CH-CHING), Filipa Kanieckiego (Monosylabikk) i projektu ODDAGE. Mamy tu analogowe dziwności z niepokojącym wokalem (Home), powrót do czasów new romantic w utworze Dreams, chillwave/balearic/hypnagogic pop - każdego po trochu w Just A Moment czy A Lake Like Light. EP-ka ta zwiastuje narodziny nowego labelu zajmującego się, jak to określono, domową elektroniką. A jak wiadomo, z Zielonej Góry blisko jest do Berlina... Wypada się cieszyć, że w środku zimy, mamy w Polsce muzyków, w sercach których mieszka gorące lato. 


http://pleasefeedmyrecords.bandcamp.com/ - do ściągnięcia za DARMO!!!
http://www.facebook.com/pleasefeedmyrecords

niedziela, 29 stycznia 2012

Coctail Party - Grudzień/Styczeń

from http://nerviosismo.tumblr.com/post/240542326/via-the-air-in-the-branches
Efekt coctail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji

Styczeń to taki parszywy miesiąc, gdy premier płytowych nie ma jeszcze zbyt wiele, bo artyści zbijają kilogramy wychodząc ze studia nagraniowego i biegają przez dobrych kilka godzin, na wielkim mrozie, wokół parków lub gajów. Łatwo jest przecież zauważyć, że największe natężenie wydawnicze przypada na miesiące wiosenne (kwiecień/maj) oraz jesienne (październik/listopad), kiedy te kilogramy nie mają się czego uczepić, z powodu braku większych świąt w kalendarzu. To nie jest jednak główna przyczyna, dla której po raz drugi w nowy rok wchodzimy z wyjątkową edycją Coctail Party. Zawsze kochaliśmy muzykę filmową. Podobnie jak przed rokiem, także i teraz chcemy Wam przedstawić kilkanaście, naszym zdaniem "bardzo" wartych uwagi, utworów, bardziej lub mniej wiążących się z obrazem filmowym, do którego większość została specjalnie stworzona. Pewnie znacie je wszystkie, ale jeśli nie, to my triumfujemy i zachęcamy do sprawdzenia całych soundtracków, czyli mówiąc krótko: do ich zakupu. Seans Filmowo-Coctailowo czas zacząć. Czołem! 


Gabriel Yared - Zorg Et Betty (from 37°2 le matin)

Kompozytor znany głównie z oskarowych ścieżek: Angielski Pacjent, Utalentowany Pan Ripley czy Wzgórze Nadziei. Wielokrotnie współpracował z francuskimi reżyserami. Przez jednego z nich właśnie, dokładnie przez Jeana-Jacques Beineixa, został zaaferowany do stworzenia soundtracku do jego filmu 37°2 le matin, znanego u nas po prostu jako Betty Blue. To namiętna opowieść o dwójce młodych ludzi, ubarwiających sobie codzienność szaloną miłością i postępujących ku nieuniknionej destrukcji. Sam film został nominowany do francuskiej nagrody Cezar, lecz musiał on uznać wyższość obrazu Teresa w reżyserii Alaina Cavaliera. Odnotowania godna jest również nominacja do Oscara w kategorii film nieanglojęzyczny. A muzyka?

Yared, ten kompozytor pochodzenia libańskiego, wypełnił soundtrack do Betty Blue przeróżnymi stylistykami i instrumentami. I tak mamy wesoło-miasteczkowe 37°2 Le Matin, bardzo francuskie (może i włoskie) La Poubelle Cuisine i główny motyw Betty Et Zorg - wygrywany na saksofonie, uzupełniany przez wszelkiego rodzaju instrumentarium jak harmonia, synthy itp. Całość jest delikatna, w pewnych momentach kierująca się w okolice jazzu (Dans Les Arbres), posiadająca niepowtarzalny klimat. I co więcej, soundtrack jest zdolny do istnienia bez obrazu filmowego (choć bardzo ten film polecam, przede wszystkim ze względu na świetną rolę Beatrice Dalle). Nic dziwnego, że Yareda zaangażowano później jako kompozytora muzyki do filmu L'Amant



Paul Kalkbrenner - Azure (from Berlin Calling)

Niemiec to muzyk i aktor, ale bądźmy szczerzy - głównym dokumentem Paula Kalkbrennera potwierdzającym jego dokonania jest legitymacja zawodowego muzyka. Aktorem jest od święta, a role jakie zazwyczaj gra (czyli samego siebie) nie wymagają wielkiego talentu scenicznego. Jego debiut aktorski, czyli Berlin Calling (z 2008 roku) to esencja przedstawiająca berlińską scenę elektro i techno. Reżyser, Hannes Stöhr, powierzył pierwszoplanową rolę właśnie niemieckiemu muzykowi vel Dj Ickarus. Kalkbrenner stworzył całą ścieżkę dźwiękową (wspomagał go Sascha Funke). Obrzeża płyty zostały wypełnione przez berliński minimal, nocnych miłośników nieistniejącej Love Parade i łysego DJ-a, aplikującego słuchaczom dawkę dobrej, niemieckiej elektroniki. Zgodnie ze stereotypem, że co niemieckie to solidne, Azure jak i cały soundtrack nie schodzi poniżej wysokiego poziomu.

Paul Kalkbrenner - Azure

Buy: Berlin Calling Soundtrack

Kenji Kawai - Farewell to Peace (from Apocalypse: II World War)

Dokument wyświetlany przez National Geographic Channel pokazywał II Wojnę Światową z perspektywy żołnierza odzianego w mundur - bez względu na jego pochodzenie. Amatorskie zdjęcia i filmy "produkowane" na żywo, na froncie, za pomocą np. popularnych kamer 8mm, utrwalały walki na froncie wschodnim i zachodnim, podążały za lisem pustyni, jak nazywano feldmarszałka III Rzeszy, Erwina Rommela, ukazywały tragedię Żydów i Polaków oraz codzienne życie mieszkańców Europy, z niewielką ilością uśmiechu, który w tamtych czasach można było znaleźć  w tak prozaicznych chwilach, jak palenie papierosów (mogłem się bardziej postarać).

Tym bardziej zaskoczyło mnie nazwisko kompozytora, które ujrzałem w napisach końcowych. Kenji Kawai jest znany głównie ze score'ów, które stworzył do japońskich anime. Mi w pamięci osiadł jego soundtrack do horroru Dark Water. Japoński kompozytor łączy w swoich dziełach niezwykle humanizującą elektronikę spod znaku Vangelisa (wystarczy posłuchać ścieżki z Ghost in the Shell) z klasycznym repertuarem Hisahishiego. Wybrałem Farewell to Peace, gdyż wydaje się najdoskonalej łączyć te dwie cechy. Soundtrack jest niedostępny w Polsce (do kupienia w zagranicznych sklepach), więc korzystajcie z Youtube póki możecie - wszakże ACTA zaczyna straszyć.

Kenji Kawai - Farewell to Peace

Desire - Under You Spell (from Drive OST)

Podobnie jak większość zespołów wywodzących się z Italians Do It Better, amerykańsko-kanadyjska grupa Desire chwyta męską część słuchaczy za jaja z pomocą kobiecego wokalu, syntezatorów przenoszących nas w krainę retro i ogólnego podniecenia, które wyczuwa się w słowach śpiewanych nam czule do uszu. Mylą się ci, którzy uważają Under You Spell za piosenkę z 2011 roku. Jej premiera przypada na niezbyt udany dla niemieckich piłkarzy ręcznych rok 2009, kiedy to producent Johnny Jewel (tak, ten sam) pomógł swoim przyjaciołom (chyba mogę tak napisać, w końcu w Desire gra Nat Walker, kolega z grupy Chromatics) wydać album II. Oczywiście, większość osób nie usłyszałaby w ogóle o tym zespole, ale od czego jest kino. Ryan Gossling przemierzający ulice Los Angeles, ubrany w kurtkę ze skorpionem, cichutko śpiewa wraz z Megan Louise, dzięki czemu kilka milionów widzów zakochuje się nie w popularnym aktorze, ale w piosence, która poprzez eter leci do Polski zahaczając o sławną Mulholland Drive.

Desire - Under You Spell

Alan Silvestri - Bud on the Ledge (from The Abyss)

Twórca Titanica i Avatara znany jest z pompatycznych filmowych dzieł, w których zawiera swą miłość do kina science-fiction. Takim też podmiotem stał się wyświetlany pod koniec lat 80. XX wieku, obraz Głębia. Historia amerykańskiej łodzi podwodnej, która zostaje uszkodzona i opada na dno oceanu. Do akcji ratunkowej wkracza wojsko i cywile, lecz cały proces przerywa spotkanie z obcą cywilizacją. Czyli Cameron w formie. 

Wydawało się, że muzykę do Głębi stworzy ktoś z dwójki: James Horner - Brad Fiedel. Ten pierwszy, twórca soundtracku do Obcy: Decydujące starcie, tłumaczył się nawałem pracy w tamtym okresie. Jednak nie jest tajemnicą, że stosunki obu panów nie były "przyjacielskie". Drugi, kompozytor muzyki do Terminatora, miał w 1989 roku tyle zamówień, że musiał odmówić. Dlatego też Cameron postawił na człowieka, o którym zrobiło się głośno; którego muzyka brzmiała w filmach koncepcyjnie podobnych do obrazów Camerona. Mowa oczywiście o Silvestrim. 

Silvestri był twórcą muzyki do tak kultowych filmów jak Powrót do przyszłości czy Predator. Ta bliskość, swego rodzaju nawet więź, która łączyła dzieła Camerona, Zemeckisa i McTiernana, niejako zmusiła tego pierwszego do zaproponowania Alanowi posady głównego kompozytora w Głębi. Rezultat jego pracy nie powala. Płytę dzieli granica - pomiędzy utworami elektronicznymi i symfonicznymi z udziałem chóru. I to właśnie te drugie zachwycają. Elektronice ilustrującej wodny świat można zarzucić "płaskość", której nie odkryjemy w trójce finałowych utworów. Najlepszy z nich - Bud on the Ledge - to wspaniała kompozycja, z delikatnym chórem i z potęgą w środku. Dla trzech ostatnich piosenek na soundtracku do Głębi warto wyczyścić uszy. 

Alan Silvestri - Bud on the Ledge

Randy Newman - We Belong Together (from Toy Story 3)

Na każdą porę roku. Na zabawy z dzieciakami i z przyjaciółmi. Randy'ego Newmana etykieta nadwornego kompozytora studia Pixar nie powinna dziwić i smucić. Od lat komponuje dla tego zasłużonego wytwórcy dziecięcych wyobraźni i marzeń, i od lat zachwyca swoją radosną stroną muzyki. We Belong Together to taki Newman jakiego lubimy - nawiązujący do lat 60., skoczny, chwytliwy i... radosny. Dla dzieci, ze szczególną dedykacją dla ich rodziców. Całkowicie zasłużony Oscar w kategorii najlepsza piosenka 2011 roku. Kultowa? Tak, z całą pewnością za kilkanaście lat, podczas kolejnych nieprzespanych nocy, w oczekiwaniu na słowa and the Oscar goes to..., będziemy umilać sobie czas przez słuchanie We Belong Together

Randy Newman - We Belong Together

Michał Lorenc - Wino Truskawkowe,  Andrzej (from Glina)
Hilka - Ne hody y, ulane (też do usłyszenia w filmie Wino Truskawkowe)


Pisanie muzyki to rodzaj schizofrenii - wchodzenie
w rzeczywistość, której nie ma, kreowanie jej. (...) 
Ja nigdy żadnej muzyki nie wymyśliłem,
tylko ona przyszła do mnie.

Michał Lorenc

Do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego muzyka z filmu Wino truskawkowe nie została wydana przez żaden z troszczących się o artystów majorsów. Za główny motyw z tego filmu jestem w stanie wypić wszystkie butelki taniego wina, które są dostępne w wiejskim sklepiku nieopodal domu moich rodziców. Do miejsc, gdzie rozgrywa się akcja filmowych opowieści galicyjskich, też nie mam daleko. Zapewniam, magia i tajemniczość tamtych terenów jest w zasadzie nie do przeniesienia na szklany ekran. To trzeba przeżyć "na żywo". Może do tego zbliżyć muzyka Michała Lorenca, która jest po prostu fenomenalna! Podobnie ma się rzecz ze soundtrackiem do najlepszego serialu ostatnich lat - Glina, Władysława Pasikowskiego, to polska produkcja, mogąca konkurować z amerykańskimi serialami klimatem, emocjami i znakomitymi kreacjami aktorskimi (gra Jerzego Radziwiłowicza to coś wspaniałego). Utwór Andrzej to taki nasz twin-peaksowy hit, konsumowany przy setce wódki i z paczką papierosów, gdzie zamiast wokalu Julee Cruise mamy saksofon pchający nas w objęcia nieznanego. Szacunek, Panie Lorenc. A... Zapomniałbym o jeszcze jednym mocnym akcencie filmu Dariusza Jabłońskiego. Piosence ukraińskiego zespołu Hilka, któremu daleko od ludowej cepelii, a bliżej do bijącego jeszcze źródła autentycznego śpiewu stepowego. 

Hilka - Ne hody y, ulane
Michał Lorenc - Andrzej

John Taverner - Funreal Canticle (from Tree of Life)

Malick, podobnie jak Kubrick, dobrze wie, że muzyka z obrazem stanowią jedną siłę. Tak więc muzykę do ubiegłorocznego dzieła - Drzewo życia - skomponował Alexandre Desplat. Ale i to nie wystarczyło Amerykanowi. Desplata właściwie w filmie nie usłyszymy. Drugi krążek soundtracku stanowią najwybitniejsze klasyczne dzieła XX wieku. I tak mamy naszych: Zbigniewa Preisnera (Lacrimosa) i Henryka Mikołaja Góreckiego (Symphny No.3) jak i Andante moderato Brahmsa w wykonaniu berlińskich filharmoników czy też najwspanialsze moim zdaniem Funreal Canticle, brytyjskiego mistrza, Johna Tavernera.

Ten nawrócony na prawosławie kompozytor, często porównywany jest z Arvo Partem, ze względu na styl, który reprezentują (mistycyzm, pojedyncze dźwięki i cisza). Prezentowany tu utwór - Funreal Canticle - został napisany na cześć pamięci ojca kompozytora, który zmarł w 1996 roku.

John Taverner - Funreal Canticle
Buy: John Taverner - Eternity's Sunrise; Vocal Works of Taverner

Dario Marianelli - Elegy for Dunkirk (from Pokuta)

Urodzony w Pizie, mieszkający w Londynie, włoski kompozytor to obecnie jeden z najpopularniejszych twórców muzyki filmowej w Europie, i jeden z ważniejszych na świecie. Na dowód moich słów wystarczy spojrzeć w osiągnięcia Marianelliego. Oscar i deszcz innych nagród za soundtrack do Pokuty z Keirą Knightley  w roli głównej. A na liście utworów, ta jedna magiczna pozycja - Elegy for Dunkirk. Dla romantyków i fanów powieści Iana McEwana. 

Dario Marianelli - Elegy for Dunkirk


John Williams - Presenting Bianca Castafiore (from The Adventures of Tintin)


Zdarzają się w świecie filmu pary, których wspólny staż można liczyć w latach. Wierność jest dzisiaj  passé, ale to nie zniechęca ludzi do zawiązywania związków opartych na bezgranicznym zaufaniu. W Hollywood jest taka para. I nie mam na myśli nikogo spośród aktorów. To nie Johnny Deep, który po kilkunastu latach rozstał się z panną Paradis. To nie Brad Pitt, który, prędzej czy później, znajdzie sobie nową żonę (taka jest prawda Angelino). Obrazem i muzyką filmową od dziesięcioleci rządzi dwójka ludzi: Steven Spielberg i John Williams. Zadziwia swobodne poruszanie się po różnych kinowych estetykach tego pierwszego, i zdolność namalowania za pomocą nut i dostosowania się do tych poszukiwań znanego reżysera przez pana numer 2. Tym razem Spielberg wziął się za przeniesienie na kinowe ekrany przygód popularnego komiksowego bohatera, Tintina. Rezultat jego pracy można było zobaczyć także w Polsce (premiera na początku listopada). Williams - jak zwykle - rozstawił konkurentów po kątach. Dwie nominacje do Oscara w jednej kategorii (muzyka, oczywiście). Ścieżki do Tintina i Czasu Wojny mają wielkie szansę na nagrodę, a sam Williams, jak łatwo obliczyć, 40 %, by cieszyć się z szóstego Oscara w karierze. Presenting Bianca Castafiore z Renée Fleming jako gwiazdą wieczoru. 

John Williams - Presenting Bianca Castafiore

Kristin Asbjornsen - Slow Day (from Factotum OST)

Po trwającym do dziś zawieszeniu przez norweski zespół Dadafon aktywności muzycznej, jego wokalistka Kristin Asbjornsen, wrzuciła na luz i została poproszona o napisanie muzyki do opartego na prozie Charlesa Bukowskiego vel Henry Chinaski filmu Factotum. Pożyczyła od swojego macierzystego zespołu utwór Slow Day (z album Lost Love Chords) i swym z lekka zachrypniętym głosem doprowadziła słuchaczy do pobliskiego baru, gdzie milczący barman, bez zbędnych pytań, znający życie i klientów, podaje nam dwie setki wódki, życząc jak najwolniejszej śmierci. Przyglądające się z boku dziewczęta zagryzają wargi i już wiesz, że skończą z Tobą w łóżku. Dobrze, że ten dzień tak cholernie wolno płynie...


Hossein Alizadeh - Vernal Presence (from Półksiężyc)

Była mowa o duecie Spielberg-Williams, to teraz czas przenieść się na Wschód, ten bliższy, i poznać kolejną dwójkę wspaniałych artystów. O Bahmanie Ghobadim pisałem w lipcu (o, tutaj jest), i w gąszczu tych słów udało mi się wtrącić co nieco o "nadwornym muzyku" kurdyjskiego reżysera, jakim bez wątpienia jest Hossein Alizadeh, nazywany także mistrzem perskiej muzyki. Trudno sobie wyobrazić filmy Ghobadiego pozbawione dźwięków wygrywanych na egzotycznie brzmiących instrumentach: tar, setar i shurangiz. Mało kto w Polsce słyszał o Alizadehu, więc naszym obowiązkiem jest ten stan rzeczy zmienić. Bo muzyka tego pana bije na głowę większość współczesnych soundtracków do amerykańskich czy europejskich filmów. Świeżość w popie mieszka w Japonii (j-pop), a inspiracje dla muzyki filmowej należy szukać na Bliskim Wschodzie. Takie jest moje zdanie. 


Christopher Bowen - Jellyfish OST

Christopher Bowen jest kompozytorem, muzykiem i aktorem. Pisze muzykę do filmów i teatrów. Mieszka w Nowym Jorku i jest sprawcą ścieżki dźwiękowej do filmu Meduzy, reżyserią którego zajął się tandem Geffen-Keret. Muzyka nowojorczyka świetnie sprawdza się w symbiozie z obrazem. Zwłaszcza z takim jak francusko-izraelska odpowiedź na Między słowami. Na szczególną uwagę zasługuje smutny, fortepianowo-smyczkowy Rain, czy wprowadzający odrobinę kolorowych wspomnień z dzieciństwa The Ice Cream Man. Na nieszczęście, muzyka ta nie doczekała się wydania, więc jedynymi miejscami, gdzie możemy ją usłyszeć są film i oficjalna strona Bowena, na którą serdecznie zapraszamy. A utwór poniżej, należący do piosenkarki Korin Allal, towarzyszył nam podczas napisów końcowych wspomnianego wyżej filmu.

Korin Allal - La Vie en Rose

http://www.christopher-bowen.com/ - oficjalna strona kompozytora

Paul Anthony Romero, Rob King, Steve Baca - Heroes of Might and Magic IV

Bywały czasy, gdy każdą wolną chwilę spędzało się przed komputerem. Wiem, nie ma się czym chwalić. Lecz zrozumcie, że szkoła skutecznie odbierała chęci do przeczytania byle jakiej książki. Przychodził młody człowiek całkowicie wyczerpany tabliczką mnożenia, wierszami Mickiewicza i kolejną rozgaworą historyczki na temat rzezi w Wandei. Uwierzcie, można się zużyć. Co gorsza, początek ubiegłej dekady to czas, kiedy o szybkim, ba, o internecie w ogóle, na wiejskich pastwiskach  można było jedynie pomarzyć. Grało się w piłkę z kolegami, ale wieczory, kiedy lekcje zostały odrobione, a zeszyty spakowane do tornistra, spędzało się przed ekranem monitora i odpalało komputerowe światy. Jak dziś pamiętam grę na poczciwą Amigę 500. Klasyka. Północ-Południe! Coś wspaniałego. Setki zmutowanych, nazistowskich potworów do rozwalenia w Wolfensteinie czy akcja grupy przyjaciół w serii Comandos (dwójka najlepsza). Oj, działo się. Była jeszcze jedna seria, która na stałe zapisała się w mojej pamięci. Mowa oczywiście o  popularnym Heroesie.

Nie wspomnę o moich początkach z tą grą, lecz przejdę od razu do sedna. Czwarta część tej serii stanowiła dla mnie przełom w podejściu do gier. Wcześniej interesowało mnie jedynie czerpanie przyjemności z samej zabawy, nie przywiązywałem większej wagi do poszczególnych elementów składowych. I tu właśnie nastąpił przełom. Cudowna muzyka z HOMM4 kazała mi baczniej zwracać uwagę na dźwięki z gier, gdyż duża ich część stanowiła organizm mogący występować poza siedliskiem pierwotnego żywiciela. Romero, King i w mniejszym stopniu Baca, stworzyli muzykę, w której mieszają się wpływy irlandzkie, barokowe oraz popisy solistów i chórów. Naprawdę, najlepsza ścieżka dźwiękowa do gry komputerowej (może oprócz Silent Hill), jaką dano mi było usłyszeć.

Grass Land Theme
Preserve (Nature) Theme

Lisa Gerrard - Reiputa (from Whale Rider OST)

Lisy Gerrard nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać. Artystka ta od wielu lat z powodzeniem biega po czerwonych dywanach z nagrodami za ścieżki dźwiękowe. Ta najsłynniejsza to oczywiście Gladiator. Lecz tak jak w przypadku Yareda, te mniej znane soundtracki okazują się być znacznie ciekawsze od tych wszędzie docenionych. W 2002 roku Gerrard stworzyła przejmująco smutny soundtrack do nowozelandzkiego dramatu Whale Rider. Wytrącając Was z tematu i równowagi, wracam pamięcią do lat młodości, kiedy to ktoś z rodzeństwa przyniósł do domu kasetę Dead Can Dance. Nie pamiętam, co to była za kaseta, ale nie mogłem znieść wokalnych popisów tej panny, która tam śpiewała (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to Lisa; w sumie i tak by pewnie nic to nie dało). Dziś ciężko mi jest sobie wyobrazić Dead Can Dance bez Lisy Gerrard. Tak jak ciężko by się oglądało Whale Rider bez jej muzyki.

Lisa Gerrard - Reiputa

Barbara Mason - I'm in Love with You (from Sheba, Baby OST)

Przyszedł czas na fanów muzyki funk i soul. W tych właśnie kategoriach należy klasyfikować soundtrack do filmu Sheba, Baby z 1975 roku. Pewnie niewiele Wam to mówi. Pam Grier? Lepiej? Może oglądaliście którykolwiek z filmów określanych mianem blaxploitation? Jeśli tak, to powinniście skojarzyć tytuł filmu. Pam Grier to bez wątpienia królowa tego gatunku (wskrzeszona potem przez Quentina Tarantino w Jackie Brown), grająca w niemal każdym obrazie z przyczepioną metką blax. Barbara Mason znana jest z przeboju  Yes, I'm Ready, lecz wciskając nos w całą dyskografię Amerykanki łatwiej jest wyłapać takie ciekawostki jak ten utwór, występujący na soundtracku, którego twórcami są Monk Higgins (saksofonista) i Alex Brown (członkini grupy The Raelettes, która wokalnie wspierała Ray'a Charlesa).

Barbara Mason - I'm in Love with You

Bruno Coulais - Tinle & L'enfant (from Himalaya - The rearing of a Chief OST)

Na deser zostawiłem mojego ulubionego kompozytora. Za soundtracki do filmów: Makrokosmos, Pan od Muzyki i Himalaya, jestem gotów oddać wszystkie inne płyty. To, co Coulais stworzył na tych albumach, to mistrzostwo świata w swojej kategorii.

Bruno Coulais - Tinle & L'enfant

czwartek, 19 stycznia 2012

Lee-Leet - Leave It Behind



W mitologi żydowskiej Lilith nie była zbyt lubianą kobietą, wręcz siała postrach swoją osobą. Nie z racji swej aparycji, co do tego nie możemy mieć wątpliwości, gdyż podobno była ona pierwszą żoną biblijnego Adama. A z tego co wiemy, obdarzony był niezłym gustem. Jednak los tak zagmatwał życie Lilith, że postrzegano ją jako demona, szczególnie groźnego dla nowo narodzonych..

Co do zagrożenia jakie może siać Lee-Leet, to mogę się spodziewać, że jedynie w kuchni uciekają przed nią piersi z kurczaka i pomidory by nie trafić pod jej ostry nóż, więc fonetyczna zbieżność między demoniczną Lilith, a Lee-Leet uznaję za prawie przypadkową. Choć nie można odmówić wokalistce czegoś.. czegoś mrocznego, niepoznanego, objawiającego się w jej muzyce.

Lee-Leet i płyta Leave It Behind - to nie jest debiut, ale gdyby nim był, to określił bym go w czołówce nowicjuszy 2011r. Wokalistka jest dojrzałą muzycznie osobą, wiedzącą czego chce i w którym kierunku zmierza. Niezbyt obchodzą ją trendy muzyczne, ma gdzieś zestawienia, szufladki i playlisty. Czystym śpiewem tkwi gdzieś poza tym wszystkim, nie z boku, ani z tyłu.. Nad resztą, unosi się na dywanie melodyjnych dźwięków, uplecionego z ciętych gitar i klawiszowych solówek (Odlećmy Stąd). A czasami włącza autopilota i obiera kurs delikatnymi, relaksacyjnymi drogami gdzie jedyną rzeczą, która trzyma przed zapadnięciem w błogi i przyjemny sen, jest zimny głos wokalistki (Heaven & Earth).

Płyta została wydana 7 listopada 2011 roku, jest ona trzecią już pozycją w dorobku artystki, ale pierwszą, która w całości została zapisana i przygotowana z "krwistym" zespołem. Poprzednie, State Of Emergency (gościła na antenie Radiowej Trójki, Antyradia i innych) oraz Bare, bardzo ciekawa pozycja, zawierająca stos emocji przekazywanych za pomocą śpiewu i tylko jednego instrumentu - fortepianu, stanowią z perspektywy czasu ścieżki, które zmierzały właśnie do miejsca, gdzie Lee-Leet jest teraz. Do wykształtowania się "charakteru" i stylu tej artystki. 


Leave It Behind ma do odsłuchania 11 utworów, 9 zaśpiewanych po angielsku i 2 po polsku. W sumie daje to ponad 50 minut przebywania w świecie zupełnie innym, może nie do końca pięknym i słodkim, ale w takim, gdzie możesz odetchnąć, odreagować, wyładować emocje, wyciszyć i zrelaksować się jednocześnie. A zakończenie ostatniej piosenki na krążku nie jest przyjmowane z grymasem zawodu na twarzy tylko z myślą, że "mogę, chcę i dam radę następnemu dniu, tygodniu, miesiącu".

Jest to niesamowicie różnorodny krążek, zupełnie jakby każda jego piosenka była nagrana w innym świecie, przez zupełnie inne osoby. Sięgając po kucharskie metafory, powiedziałbym, że podobna jest do ciasta, które z zewnątrz wygląda tak samo, a w środku kryje dziesiątki smacznych owoców. Miło.

Aura nocy nie jest obca Lee-Leet, płyta Leave It Behind jest jak noc, tajemnicza, pociągająca, nieodgadniona. Nabywając ten krążek, dostajemy kawałek ciemności z wieloma historiami miłości, oczekiwania, poszukiwania.. Noc dawno nie była tak dostępna.


Skład członków zespołu Lee-Leet:

Andrzej Frołow - klawisze
Tomasz Glinka - gitara basowa
Krzysztof Rukat - gitara
Robert Sopala - perkusja
Lee-Leet - wokal, efekty, programming

Oto singiel promujący płytę.


Enjoy!

Ocena: 7/10.

środa, 18 stycznia 2012

Przed premierą: Czechoslovakia


Myśleliście, że Czechosłowacja rozpadła się w 1993 roku? No cóż, szkolne podręczniki wprowadzają uczniów w błąd, gdyż państwo to wciąż istnieje, ale jako eksklawa, położona w polskim Trójmieście. Tam można spotkać buszującego w trawie Krecika, obsługującego polskiego króla w dworku Osada Wędrowca, Jiří Menzela oraz obejrzeć w telewizji Televizni Noviny. Czechosłowackimi ulicami przechadzają się dwaj goście, którzy nieopodal swojego domu zbudowali kosmodrom Bajkonur - identyczny jak ten kazaski. Właśnie z stamtąd nadleci nad niemal całe terytorium Polski ich debiutancki album - Made in

Made in, debiut trójmiejskiego duetu Czechoslovakia, zostanie wydany wspólnym nakładem Radia Rodoz i Bajkonur rec. 

Skromny, minimalistyczny skład zespołu pokusił się o płytę, która kipi od pomysłów. Oprócz gitary, basu i samplera usłyszymy na niej dźwięki nagrane z powietrza, niepokojącą analogową elektronikę jak i cymbałki. Mamy też dwóch wokalistów, którym daleko do programów typu X-factor, a bliżej do naturalności i szorstkości piosenki barowej. 

Teksty Czechoslovakii, w całości po polsku, inspirowane są głównie dzieciństwem, pracą oraz przygodami miłosnymi podanymi w przewrotny, ironiczny i nienadęty sposób. Często bawią się słowem. Jednego z tekstów użyczył zespołowi pisarz Tomasz Piątek. Muzycznie balansują na granicy alternatywnego, rozedrganego rocka spod znaku Ścianki czy Starych Singers, jednak nie brak u nich także delikatniejszych nut przywodzących na myśl np. Ballady i Romanse. Po tych ostatnich odziedziczyli również lekkość, spontaniczność i zamiłowanie do naturalnego, domowego brzmienia Lo-fi, w którym pomyłki dodają tylko uroku. Nastrój płyty waha się między sentymentalnością i melancholią a dobrym humorem i lekką wesołkowatością. Jak w dobrym czeskim filmie...

Materiał nagrali w studiu piolun.com w Gdyni, w dwa ciepłe, jesienne weekendy 2011 roku. Realizacją, produkcją i miksem zajął się Przemysław Lebiedziński a mastering Grzegorza Sawy-Borysławskiego, na taśmie analogowej, w studiu Macca Mastering we Wrocławiu, dopełnił całości nagrania.

Premiera 1 marca 2012 roku w gdańskim Kafe Delfin - wstęp wolny. Przynieście ze sobą ziemniaki. Zapalimy ognisko. Poniżej klip do piosenki Wakacyjny, promującej debiut Czechoslovakii.



poniedziałek, 9 stycznia 2012

Podsumowanie roku 2011: Książki.

Przy książkach trudniej jest spędzać wolny czas.. Potrzeba do tego wytrwałości i pasji, no i oczywiście dobrej książki. Jak co roku udało się przeczytać nam kilka tegorocznych nowości. Są to wybory przemyślane i nie można tutaj myśleć o przypadku, choć raz to los, raz znowu intuicja popchnęła mnie do sięgnięcia po pewne wydanie. Lecz zanim je kupiłem, to spędziłem jakąś godzinę w popularnym salonie, sprawdzając, czy jest to coś wartego mojej uwagi. Było. Dwa dni i po książce. Uwielbiam  to uczucie, gdy czytam, czytam, czytam, czytam.. Jak żyję akcją powieści, jak nie mogę się doczekać, gdy znowu przeniosę się w świat fantastyczny. Tylko cholera, czasu brakuje nieraz.

Oto co dla Was przygotowaliśmy:


Carlos Ruiz Zafon - Światła Września, przeł. Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas

Każda nowość pojawiająca się od tego autora wzbudza moje zainteresowanie. Przeczytałem każdą książkę dostępną w Polsce od tego zacnego Hiszpana. Może to z sympatii do twórcy, może to z uwielbienia do Barcelony lat 30., może z tajemniczości i mrocznych historii głównych bohaterów.. Być może..

Światła Września to powieść w stylu nieróżniącym się od poprzednich, pięknie napisana, porywająca i mroczna. Oglądaliście film, Laleczka Chucky? Zabawki, lalki, misie, nocą przerażają. Spuszczają łomot wyobraźni...

C.R. Zafon umieścił akcję oczywiście w latach 30. XX wieku. Simone Sauvelle, wraz z nastoletnimi dziećmi, po śmierci męża znajduje się w ciężkiej sytuacji materialnej. By zapewnić byt dzieciom, podejmuje się pracy u Lazarusa Janna, wynalazcy i właściciela fabryki zabawek. Jako zarządca domu, poznaje tajemniczą rezydencję, pełną dziwacznych zabawek i przedmiotów. Rodzina powoli aklimatyzuje się w dziwnym miejscu, Irene nawiązuje znajomość z kucharką Hannah, dzięki której poznaje Ismaela. Lecz w pewnym momencie akcja nabiera niebezpiecznych kolorów śmierci. Kucharka zostaje odnaleziona martwa w rezydencji. Czyżby wiedziała coś czego nie powinna? Albo ktoś się bał, że może wyjawić tajemnice? Okoliczności i powód śmierci postanawiają rozwiązać młodzi detektywi, Ismael i Irene. Okazuje się, że tajemnice domu i Pana Lazarusa są o wiele bardziej mroczniejsze i straszniejsze, a fabryka zabawek to nie zwyczajne miejsce..

Powieść poziomowa, trzyma czytelnika w tej specyficznej mgle wyczekiwania, tajemniczości i nieświadomości, co się wydarzy na następnej stronie. Jestem pewien, że jeśli ktoś sięgnie po nią, nie będzie żałować.

Przygotuj ciśnieniomierz do badania ciśnienia krwi, bo napięcie rośnie bardzo szybko.


Konrad T. Lewandowski - Diabłu Ogarek. Czarna Wierzba.

Każdy wie, że szlachta polska była wielka. Lubili się zabawić, potańczyć, pośpiewać. Mieli folwarki, dworki, posiadłości, konie, służbę albo całe wioski. Od czasu do czasu, gdy nastawała taka potrzeba brali swe szable i ruszali bronić ojczyzny. Ale jednak coś się psuło i biesiło, szlachta zaczęła robić się gówniana i tylko niektórzy nie babrali się w nieczystościach i stosowali się do ogólnie przyjętych praw moralnych i honorowych jakie obowiązywały posiadaczy herbu rodowego i szlachetnej krwi..

Autor przedstawia nam powieść historyczno-fantastyczną. Sprawnie przeplata prawdziwe wydarzenia, fakty i okoliczności z czarną magią, demonami i diabłem.. Jest rok 1639, lato w pełni. Weteran wojny smoleńskiej Stanisław Jakub Lawendowski, herbu Paprzyca, pełnił funkcje woźnego trybunału ziemi liwskiej, czyli po prostu dostarczał pozwy groźnym i niechcącym się poddać sprawiedliwości  przestępcom. Niejednokrotnie zdarzało się, że woźny dostarczając wezwanie musiał korzystać z bijaka i cepa, gdyż szabli jego ród nie nosił za sprawą przysięgi jaką złożyli ich przodkowie. W nielicznych przypadkach, dla tych najbardziej opornych przestępców, Lawendowski przygotowane miał coś specjalnego, coś nie do końca dobrego, ale pożytecznego, jeśli się wie jak z tego korzystać. Woźny doskonale wiedział, że z diablikami można zawrzeć układ, ale nigdy nic od nich nie przyjmować. Więc nieraz korzystał on z pomocy czarnej magii, by doprowadzić złoczyńców przed oblicze trybunału. Jednak dla katolickiej Polski, takie praktyki musiały znaleźć przeciwników w biskupie i hiszpańskim inkwizytorze, który jak się okaże nie był człowiekiem... Jakub Stanisław Lawendowski, musi stawić czoła nie tylko przestępcom, ale całemu złu jakie zostanie uwolnione przez magnatów, knujących wielką intrygę. Równowaga między dobrem, a złem zostanie mocno zachwiana... Demony zaczną się panoszyć w Liwcu i okolicy, duchy, strzygi, topielce, zombie.. Ogólnopolska masakra! Lecz woźny wraz ze swoimi ziomkami dzielnie postanowi stawić czoła temu problemowi i spróbować odwrócić los Polski.

Cholera, streściłem prawie całą fabułę. Powieść czyta się doskonale, szybko i łatwo, a momentami demoniczne akcje jeżą włosy na głowie! Kompletnie nie żałuję, że kupiłem tę książkę i jeśli tylko pojawi się kolejna część szybko ją nabędę.



Umberto Eco - Cmentarz w Pradze, przełożył: Krzysztof Żaboklicki 

Włoski pisarz pozazdrościł kolegom-pisarzom dzieł mieniących się spiskami, tajemniczymi zgromadzeniami, które potajemnie decydują o losach świata i rytuałami, gdy wykrzykuje się obrzydliwe przekleństwa i imiona demonów (...) Cmentarz w Pradze, czyli najnowsza książka Eco, okupująca listy bestsellerów, to świetnie poprowadzona akcja, skupiająca się wokół legendarnych Protokołów mędrców Syjonu, które to zainspirowały samego Adolfa Hitlera (same Protokoły to zręcznie napisany falsyfikat, ale Führer uważał je za autentyk). Głównym bohaterem jest fałszerz, szpieg, mizantrop Simonini, który nienawidzi Żydów, jezuitów, masonów i do niemal każdej europejskiej nacji odczuwa wstręt. Dla niego najważniejsza jest dobra kuchnia. Jesteśmy świadkami powstania owych sławnych Protokołów..., patrzymy na krzywe nogi Garibaldiego i bierzemy udział w "wyprawie tysiąca", kosztujemy wykwintnych dań itp. 

Można zrzynać się na Eco, że to nie jest jego najlepsza książka. Lecz nie jest też najsłabsza. Wszystkie spiski świata mogą być naprawdę interesujące.


Jakub Żulczyk - Zmorojewo

To jest styl pisania jaki lubię. Śmiesznie i mrocznie, żarty mieszają się z nocą, śmieszą i straszą zarazem.

Zmorojewo to historia 15-letniego Tytusa Grójeckiego, wielbiciela horrorów, zjawisk nadprzyrodzonych oraz swojego grubego kota. Jego życie jest zupełnie normalne, ma rodziców, którzy zbytnio się nim nie interesują i problemy w szkole. Gdy nadchodzą wakacje, spodziewa się, że wyjedzie na jakieś egzotyczne wczasy; jednak podobnie jak jego koledzy grubo się pomylił.. Rodzice chcą go wysłać do babci na wieś! To był dla niego szok.. Ale pogodził się z tą myślą, gdy dowiedział się, że wieś babci - Głuszyce, sąsiaduje z tajemniczym miastem-widmo.. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że to miejsce jest przeklęte i każdy kto tam się zapuści już nie wraca.. Jedynymi dowodami są zdjęcia i filmy tych, którzy nie powrócili. Horrory i zjawiska niewyjaśnione - te zainteresowania Tytusa przyczynią się do największej i najniebezpieczniejszej przygody jego życia. Klątwa, jaka ciąży nad jego przodkami od lat, znów zacznie działać.. Siły ciemności vs. Tytus Grójecki. Sam kontra całe zło.

Jak to zwykle bywa, między światem ludzi, a światem duchów, istnieje pewna granica. Naruszenie tego podziału powoduje, że zło zaczyna przechodzić przez tę granicę.. Jest tak, również i teraz. Tajemnicze i straszne sługusy Leszego, coraz bardziej rozbisurmaniają się po ziemi, przez co Zmorojewo jest w niebezpieczeństwie ogromnym, a to za sprawą zdobycia przez siły ciemności trzech kluczy. Tylko w Tytusie nadzieja..

Uwielbiam takie książki, gdy czyta się z zapartym tchem i śmieje się pod nosem, a w nocy zasnąć nie można. Naprawdę warto poznać przygody nastolatka i przeżyć razem z nim niesamowite przygody!


Przemysław Borkowski - Opowieści Central Parku

Zawsze miałem wrażenie, że mierzący prawie dwa metry (197cm podają internetowe "nierzetelne" źródła) Przemysław Borkowski jest jednym z dwóch głównych napędów Kabaretu Moralnego Niepokoju. Legenda głosi, że to on napisał Balladę tragiczną (chociaż w programie Akademia Rozrywki w radiowej Trójce, nie potwierdził tej informacji, ani też jej nie zdementował... wywinął się od odpowiedzi). Faktem jest, że obok Roberta Górskiego, to właśnie Przemek pisze najwięcej tekstów. Pisze również książki. W 2009 roku ukazał się jego debiut - Gra w pochowanego ( „Jest to powieść s-f (ale bez przesady), z wątkiem kryminalnym i elementami makabry.”). Po dwóch latach milczenia, Pan Borkowski powrócił z opowiadaniami. Opowieści Central Parku to zbiór krótkich historii, utrzymanych w gangsterskich oparach i klimacie rodem z Ojca Chrzestnego. Pełno tu czarnego (i białego) humoru, góra interesujących bohaterów (Martwy John - mój faworyt) i świetnych ilustracji sporządzonych przez Marcina Szerenosa. Przemek dedykuje tę książkę swoim przyjaciołom z kabaretu. Będąc dociekliwym można wyłapać parę cech, które później w łatwy sposób jest przypisać poszczególnym członkom kabaretu. Nie chcę tutaj wymieniać wszystkich skojarzeń, ale czy Buck No I Co Z Tego, nie ma przypadkiem charakteru Mikołaja Cieślaka? Drodzy bracia i siostry, warto się nad tym zastanowić...


Truman Capote - Harfa traw, Drzewo nocy i inne opowiadania, przeł. Krzysztof Zarzecki

Jak cudnie, że ukazują się kolejne wznowienia dzieł Trumana Capote. Słynna Harfa traw i inne mniejsze opowiadania, ukazują świat dzieciństwa Trumana, dorastanie na obszarze amerykańskiego Południa, mieszkanie w domku na drzewie. Zawsze, gdy wymawiam nazwisko Capote, to przed oczami mam jego wspólne zdjęcie z Marilyn Monroe.  To ponoć ona miała zagrać Holly Golightly w filmie opartym na prozie Capote'a, Śniadanie u Tiffany'ego. Przynajmniej on tego chciał. Budowanie nastroju i emocji oraz oddanie klimatu chwil, które minęły i które są, to największa zaleta nie tylko tej książki, ale oryginalnego stylu, z którym kojarzony jest Capote. Pozycja obowiązkowa!

piątek, 6 stycznia 2012

Podsumowanie roku 2011: Filmy



1. Drzewo życia, reż. Terrence Malick, USA 

Nadworny poeta Hollywoodu w wybornej formie. Drzewo życia, tak jak poprzednie filmy Malicka, podzieliło krytyków i zwykłych kinomanów; zarzucano temu filmowi bycie "wydmuszką", zwracano uwagę na bezsensowność całej historii i pretensjonalne zakończenie. W tym całym fermencie nie zauważono jednak jak wspaniale Malick połączył rodzinną tragedię zwykłej amerykańskiej rodziny (w latach 50 XX w.) z modlitwą do Boga i medytacją nad sensem życia. Piąty film w dorobku tego filmowego poety, i kolejny, który mnie zachwycił. Całkowicie zasłużona Złota Palma w Cannes. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Drzewo życia


2. Rozstanie, reż. Asghar Farhadi, Iran 

Irańska kinematografia zachwyca od dobrych kilkudziesięciu lat, lecz w ostatnich latach zmieniło się jej postrzeganie. Z obrazów przesyconych poezją (np. film Majida Majid - Kolory Raju), wyłoniły się filmy nie obciążone tak mocno impresjonistycznym balastem, w zamian oferujące błyskotliwą i wciągającą fabułę oraz dialogi, uwypuklając jeszcze mocniej podziały w irańskim społeczeństwie. Poprzedni film Farhadiego - Co wiesz o Elly, stanowi z perspektywy czasu preludium do tego, co widzimy w Rozstaniu. Znakomity film!


3. Circumstance, reż. Maryam Keshavarz, Francja-USA-Iran 

Historia dwóch przyjaciółek, które żyją w świecie zdominowanym przez zakazy, mężczyzn, konserwatyzm i fanatyzm religijny. Ten film to przede wszystkim głos o wolność jednostek, o możliwość realizowania własnych marzeń. To wspaniała historia zbuntowanych dziewcząt odkrywających swą seksualność w tradycyjnym irańskim społeczeństwie. Świetnie zagrany przez młodych i zdolnych aktorów. Zniewalająco działa na widza. 


4. Kieł, reż. Giorgios Lanthimos, Grecja 

Chory film - tak jest najczęściej określany obraz Lanthimosa. Może i tak, ale sami przyznajcie, że ciężko jest porzucić oglądanie tego filmu w połowie. Znacznie lepszy od Attenberg (2010, również z Grecji), straszny ale i momentami groteskowy, pokazujący jak łatwo jest manipulować drugim człowiekiem, ucząc go zupełnie odmiennego, od rzeczywistego, postrzegania świata.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Kieł


5. Moskitiera, reż. Agusti Vila, Hiszpania 

(Nie)Zwyczajne małżeństwo przechodzi kryzys. Mąż zamiast dbać o żonę i syna, zajmuje się doświadczoną przez los, piękną służącą. Matka wdaje się w romans z kolegą swego syna. Syn bierze narkotyki i przynosi do domu kolejne bezpańskie psy i koty. Kluczowa wydaje się być ostatnia scena - scena wspólnego obiadu, podczas którego spotyka się cała rodzina. Moskitiera, którą nawzajem się otoczyli, sprawia, że nie chcą już nikogo więcej w swoim otoczeniu, bo właśnie w nim czują się najlepiej. Plus - kapitalna, niewielka rola Geraldine Chaplin. 


6. Sala Samobójców, reż. Jan Komasa, 2011

Sala Samobójców to film egoistyczny, o egoistach, dla ludzi.. Film szokujący i prawdziwy, w dobie tak mocnej ekspansji internetu w nasze codzienne życie, nie zostawia suchej nitki na problemie jaki może wyniknąć ze zbyt poważnego traktowania wirtualnego świata. Dodatkowo, całkiem niezła ścieżka dźwiękowa, o którą w polskich filmach nie zawsze jest łatwo. Ktoś może powiedzieć, że jest to beznadzieja, nic nie wnosi ten film i nie skłania do szczególnych rozmyślań. Ktoś jest egoistą...




7. Dom Snów, reż. Jim Sheridan, USA

Zdarza się, że realizm snów powala na kolana nasz umysł i jego poczucie rzeczywistości.. Wtedy może to być najgorsze albo i najpiękniejsze 30 sekund skołowania. W niektórych przypadkach ma to głębsze podłoże, które trudno wyjaśnić, ciężko zrozumieć i niewyobrażalnością jest pogodzenie się z rzeczywistością/snem. Tak właśnie się czułem po obejrzeniu amerykańskiego thrillera, Dom Snów

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Dom Snów


8. Drive, reż. Nicolas Winding Refn, USA

Miasto Aniołów znów stało się modne i kultowe. Ryan Gossling (kolejna znakomita rola, podobnie w Blue Valentine) ubrany w kurtkę z logo skorpiona, walczy o ukochaną, rozbijając się samochodowymi cudeńkami. A wszystko to zostało wypolerowane, wystylizowane na amerykańskie kino sensacyjne/samochodowe z lat 70. i 80. W niektórych kręgach film ten obdarza się kultem. Z pewnością zachęci on do obejrzenia wcześniejszych dzieł Duńczyka. Plus - synth pop z Italians Do It Better. 


9. Melancholia, reż. Lars von Trier

Koniec świata ma dwa oblicza. Pierwsze, to zbliżająca się kosmiczna apokalipsa, której na imię Melancholia. Drugie, to każdy, pojedynczy dramat istoty ludzkiej pogrążonej w wyniszczającej depresji. Świetna rola Kirsten Dunst, która w końcu odetnie się od wizerunku szkolnej dziewczynki i Lars von Trier wracający do formy po zwyczajnie złym Antychryście


10. Oczy Julii, reż. Guillem Morales, Hiszpania

Latynoskie filmy grozy poprzeczkę mają zawieszoną wysoko, ale Oczy Julii pokonują ją bez problemów.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Oczy Julii

środa, 4 stycznia 2012

Podsumowanie roku 2011: Albumy - Świat

28 zagranicznych wydawnictw 2011 roku 


28. Pure X - Pleasure

Pleasure to bez wątpienia jeden z najsilniejszych środków odurzających jaki pojawił się w tym sezonie; niedostępny w aptece ani na czarnym rynku, tylko w sklepie płytowym. Refundacja do decyzji NFZ.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Pure X - Pleasure 


27. Peaking Lights - 936

Rytuały i szamańskie obrzędy w zapuszczonej przybudówce, tworzone przez dwoje naćpanych ludzi: Aarona i Indrę. Wciągają pop i psychodeliczne improwizacje. Na ścianach wiszą plakaty Kraftwerku i niemieckiej grupy Can. Na stole pełnym rupieci leżą dwie czarne peruki a'la Bob Marley. 936, czyli lato według Not Not Fun. 


26. Higuma - Pacific Fog Dreams

Pacific Fog Dreams to zbiór siedmiu piosenek, wykąpanych w dronach, psychodelii i w odrealnionych wokalach panny McGee. Evan Caminiti, czyli połowa duetu Barn Owl, prezentuje senne obrazy, namalowane przez swoją zamgloną wyobraźnię. 




25. Gang Gang Dance - Eye Contact

Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że trochę przeholowałem z oceną Eye Contact. Album ten niezbyt dobrze wytrzymuje - wydawałoby się dość krótki, bo sześciomiesięczny - okres czasu. Kontakt wzrokowy przeżyły dwa single oraz Romance Layers i Chinese High. Reszta się gdzieś schowała. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Gang Gang Dance - Eye Contact


24. Rainbow Valley/Black Sky Chant (split)

Wielka Brytania (Rainbow Valley) weszła w koalicję z Rosją (Black Sky Chant), a całość działań, związanych z tą tajną operacją, została przedstawiona na konferencji w Polsce. Świetna kaseta z Sangoplasmo Records. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Rainbow Valley/Black Sky Chant


23. The Horrors - Skying

Chcieli straszyć, a uwodzą. Muzyką. Oby nadal kombinowali, bo widzę w tym zespole potencjał niewidoczny u 80% brytyjskich kapel. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": The Horrors - Skying


22. Leyland Kirby - Eager to Tear Apart the Stars

Pan "Kudłaty" Kirby wizualnie nawiązuje do projektu The Caretaker, ale muzycznie Eager to Tear Apart the Stars to kontynuacja Sadly, The Future Is No Longer What It Was - trzypłytowego kolosa. Dla mnie najnowszy album Kirby'ego przeskoczył wzwyż (ponad 6 metrów) poprzednika. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Leyland Kirby - Eager to Tear Apart the Stars


21. Shine 2009 - Realism

Najcieplejszym miejscem tegorocznych wakacji były Helsinki. Szwecja została zdetronizowana (słaba w mojej ocenie płyta Korallreven). Shine 2009, czyli kamienny duet z Finlandii, który balearic zsyła do drugoplanowej roli, dając się wyszaleć dźwiękom z lat 90. spod znaku Saint Etienne. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Shine 2009 - Realism


20. Twin Sister - In Heaven

In Heaven będzie zawodem i niewypałem dla tych, którzy spodziewali się dźwięków stricte sypialnianych, podobnych do tych, które zachwyciły w ubiegłym roku na ich drugiej EP-ce. Nie ma tu instrumentalnych wycieczek ani szablonowego sentymentalizmu (może oprócz indeksu pierwszego). Jest więcej melodii, zamkniętych w przeróżnych stylistykach. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Twin Sister - In Heaven


19. Kurt Vile - Smoke Ring for My Halo



18. Friendly Fires - Pala

Pala to wypełniona Słońcem i pozytywnymi emocjami płyta, której głównym celem jest doprowadzenie do ekstazy i wybuchu potężnej podskórnej energii, która szuka ujścia z naszego organizmu. Po czym możemy już niszczyć, kochać, nienawidzić, budować i ... inne czasowniki.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Friendly Fires - Pala


17. Bon Iver - Bon Iver

Justin Vernon na drugiej płycie włącza gitarę elektryczną i krztusi się dymem z palonego zielska, które dostał od Kanye Westa. Mocna rzecz. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Bon Iver - Bon Iver


16. David Andree - In Streams

Genialna muzyka do kontemplacji, wydana przez amerykański Sunshine Ltd. David Andree bawi się w Boga stwarzając dźwięki, przy których Adam i Ewa przemierzali Eden. Ambientowe krajobrazy ziemi obiecanej.


15. Atlas Sound - Parallax

Cox postawił na prostotę. Nie ma żadnych eksperymentów, ambientowych wycieczek (no, może poza bonusowymi Quark'ami). Gitara (z pewną ilością efektów) i wokal. Tylko tyle i aż tyle.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Atlas Sound - Parallax


14. Junior Boys - It's All True


Czwarty album kanadyjskiego duetu Didemus - Greenspan potwierdza ich klasę i rozjaśnia jeszcze bardziej ich dyskografię. Moi faworyci: Playtime oraz Second Chance

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Junior Boys - It's All True


13. Andrew Chalk - Violin by Night

Zawieszony pomiędzy Basińskim a Chihei Hatekayamą, longplay Violin by Night założyciela labelu Faraway Press, Andrew Chalka, to taki niskonakładowy skarb, o istnieniu którego wie niewiele osób. Na szczęście ja jestem jednym z tych wybranych. 



12. Bill Callahan - Apocalypse

Apocalypse może i nie posiada magii, którą obdarzona była jej poprzedniczka, ale wciąż jest to płyta wyróżniająca się z marazmu i średniactwa większości współczesnych, muzycznych wydawnictw. Callahan odwalił kawał dobrej roboty!

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Bill Callahan - Apocalypse


11. Motion Sickness of Time Travel - Luminaries and Synastry/Dreamcatcher

Rachel Evans powiła w tym roku dwie piękne córki. Podobne są one do poprzednich pociech mamusi, ale jakby bardziej wyraziste. O pierwszej napisał Piczfork, co samo w sobie stało się wielkim wydarzeniem. Mnie się jednak wydaje, że dopiero w połączeniu z Dreamcatcher, [ta pierwsza] nabiera mocniejszego uderzenia. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": MSOTT - Luminaries and Synastry/Dreamcatcher


10. The War On Drugs - Slave Ambient

W podróży ostatnio słucham dużo dobrej, amerykańskiej muzyki. The War On Drugs mogą grać tak samo jak zespoły i artyści w latach 60. i 70., nie bacząc na zarzuty pod swoim adresem. Wszakże przyjemność zamyka usta największym zuchwalcom.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": The War On Drugs - Slave Ambient


9. John Maus - We Must Become Pitiless Censors of Ourselves

Kumpel Ariela Pinka powrócił z nową porcją synth-popu. Ukradł Molly Nilsson piosenkę (Hey Moon), wzywa do unicestwienia praw i zakazów, które rządzą jednostką (Cop Killer) i potwierdza, że niejednoznaczne odbieranie jego osoby i twórczości tylko mu schlebia. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": John Maus - We Must Become...


8. Fleet Foxes - Helplessness Blues

Helplessness Blues to wymarzony album dla osób, które pragną usłyszeć więcej. I potwierdzenie, że na Fleet Foxes warto wydawać pieniądze. Czy można już Robina Pecknolda kreować na jednego z najważniejszych songwriterów naszych czasów?

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Fleet Foxes - Helplessness Blues


7. The Caretaker - An Empty Bliss Beyond This World

Nierefundowany lek na chorobę Alzheimera. A tak na poważnie: zsamplowane i zapętlone dźwięki z '78 roku, działają również na zdrowych osobnikach, potwierdzając, że muzyka jest dobra na wszystko. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": The Caretaker - An Empty Bliss Beyond This World


6. Panda Bear - Tomboy

Ponad czteroletnie oczekiwanie na następcę płyty Person Pitch, dla wielu przełomowej, także i dla mnie, odchodzi w niepamięć, gdy przez blisko 50 minut z głośników sączą się dźwięki po prostu genialne. Szamańskie obrzędy i wesela w środku amazońskiej puszczy (Person Pitch) Noah Lennox aka Panda Bear, zamienił na letnie plażowanie przy łagodnym szumie fal (Tomboy).

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Panda Bear - Tomboy


5. Oneohtrix Point Never - Replica 

Na pierwszy ogień idzie piosenka o znamiennym tytule Andro. Następnie mamy kolesia opróżniającego puszkę Coli (Nassau), Wilka i Zająca bawiących się przy akompaniamencie Thoma Yorke'a (Replica) i cały ciąg plądrofonicznych układanek, które zapraszają do wspólnej zabawy. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Oneohtrix Point Never - Replica


4. Julian Lynch - Terra

Terra, trzeci longplay kontynuuje poszukiwania zawarte na Mare, ale pokazuje też Juliana jako coraz bardziej pewnego i świadomego swoich zalet kompozytora i instrumentalistę. Warto także sprawdzić tegoroczne Buffalo Songs, by przekonać się, że trzy pełne albumy, to tylko preludium do tego, co szeroki, muzyczny horyzont tego pana ukrywa za sztucznie rozpyloną mgłą. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Julian Lynch - Terra 


3. Destroyer - Kaputt

Dan Bejar jest jak dobre wino - im starszy, tym lepszy. Kilkanaście lat po swoim debiucie jako Destroyer, nadal zaskakuje nowymi pomysłami na siebie i umiejętnie trafia z nimi do szerokiego grona słuchaczy. Mimo że moimi ulubionymi albumami pozostają: Your Blues i Destroyer's Rubies, to Kaputt stanowi solidną pozycję w katalogu płytowym tego sympatycznego Kanadyjczyka. A utwory takie jak ChinatownSuicide Demo for Kara Walker czy zamykające Bay of Pigs, mogę włączyć w każdym momencie, i wiem, że te soft rockowe dźwięki nadal sprawią mi przyjemność.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Destroyer - Kaputt


2. Radiohead - The King of Limbs

Ponad dekadę temu, o Radiohead można było powiedzieć: zespół rockowy z talentem do niezłych riffów (Creep). W 2011 roku piątka z Oksfordu niczego nie musi udowadniać, gra to, co lubi, a ten klimatyczny mini-album (całkiem trafne określenie, myślę...), daje fanom Radiogłowych poczucie, że ich ulubiony zespół nadal gra na wysokim poziomie. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Radiohead - The King of Limbs


1. Real Estate - Days

Cudownie gitarowy i zwiewny album o codziennym życiu na amerykańskich przedmieściach wielkich miast. Talent kompozytorski Martina Courtneya potwierdzają takie utwory jak chociażby otwierające Easy, unoszące do góry ciężkie, ludzkie ciała, opowiadający o czasach bezpowrotnie utraconych. Proste i cudowne Wonder Years Alexa Bleekera to dowód na to, że Real Estate nie tylko Courtney'em i Mondanilem stoi. Echa The Smiths rozbrzmiewają w Green Aisles, a singlowe It's Real stanowi idealny przykład Real Estate jako zespołu radiowego, przyjaznego, wymodelowanego i urzekającego. Bez cienia pretensjonalności. W tym momencie w USA nie znajdziecie lepszego gitarowego zespołu. To wszystko prawda: Days albumem roku! Dzięki Bogu... 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Real Estate - Days

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Podsumowanie Roku 2011: Albumy Polska



Przy tradycyjnym założeniu, że Święta Bożego Narodzenia powinny obfitować w mak, ości, siano i chleb, to można dostać skrętu kiszek.. Dlatego mak sobie odpuściłem, chleb był w minimalnych ilościach, a ość mi się żadna nie trafiła. Może właśnie dlatego, dwie godziny po wigilijnej kolacji odczuwałem dobrze mi znane uczucie "zjadłbym coś.." ... i jak zawsze nic nie zjadłem. No dobra, ciasto było bardzo dobre. Ale do czego zmierzam.. Otóż, dla wszystkich, którzy nie dojedli, dla tych którzy chcieli, ale nie umieli właściwie się najeść, dla tych, którzy się najedli, ale chcieliby jeszcze więcej. Oto po-wigilijna dokładka, w postaci niewyobrażalnie obfitujących w muzyczne kalorie albumów długogrających. Prosto z Polski.  

Nie ma takiej możliwości, by wybrać album najlepszy. Jest to fizycznie niemożliwe, by zrobić to i zachować zgodność ze swoim sumieniem. Więc gdzieś tam kolejność ma znaczenie, tak tutaj, ona zupełnie nie może znaleźć sobie miejsca.. Ile razy masz ochotę kogoś krytykować, przypomnij sobie, że nie wszyscy ludzie na tym świecie mieli takie możliwości jak ty

NATANIEL ROZENTAL


Letters From Silence - No Plain Shortcuts

Jest muzyka podczas słuchania której przechodzą ciarki po plecach. Jest również taka, która cię nakręca, motywuje do działania. Jest muzyka, która sprawia, że zaczynasz myśleć. Jest muzyka, która sprawia, że się zatrzymujesz. Jest muzyka, która sprawia, że twój umysł rozmawia z sercem i zgadzają się ze sobą. Jest taka muzyka, którą gra Letters From Silence. Jest to muzyka, która wywołuje wszystkie powyższe reakcje. Na blogu można znaleźć post poświęcony tej płycie. Nie jest on długi, ani uposażony w metafory rodem od C.R.Zafona, ale jest prawdziwy. Prawdziwy jak to, co śpiewają. Żywcem wyrwany z życia, prawdopodobnie niejeden odnajdzie tam scenariusz swojego...

Moim zdaniem zasługują na to, by znaleźć się właśnie tutaj, bo wiem, że ich muzyka komuś pomaga..

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Letters From Silence - No Plain Shortcuts


Tides From Nebula - Earthshine

Podczas gdy Coma nagrała album odbiegający od swoich poprzednich produkcji, w świecie mistycznych gitar i przepełnionych tajemniczością utworów powstała spora dziura.. Lecz jest ktoś, kto powziął sobie za sprawę honorową rozprawienie się z tym niedoborem. To członkowie grupy Tides From Nebula - znakomicie wskoczyli na to miejsce i to oni teraz rozwalają głośniki. Gdy natrafiłem na tę płytę w połowie wiosny, prosta zależność powstała.. Za każdym razem, gdy słuchałem The Fall Of Leviatan, kopali mnie i powalali na ziemie, a tam dalej się znęcali wgniatając mnie jeszcze głębiej. Ale co było najlepsze: ja wstawałem i włączałem piosenkę od nowa! Padłeś, powstań! Tides From Nebula. A gdy już stwierdzę, że trochę odpoczynku mi się należy po tym treningu, to zespół też ma do zaoferowania  nostalgiczne melodie, np. Siberia.

I to bardzo mi się podoba, gdy mogę mieć tyle rzeczy na jednym krążku. Jak chcę posmakować ziemi spod butów tych muzyków, to wrzucę These Days, Glory Days, lub zobaczyć jak wygląda relaks, to włączę Cementery Of Frozen Ships albo mogę też mieć 7-minutowe zakręcenie, bo raz odpoczywam, a raz przepełnia mnie niesamowita siła, czyli White Gardens. Więc są tu dlatego, iż Earthshine jest płytą, najłatwiej można byłoby powiedzieć, że zróżnicowaną, ale wolałbym określić ją jako album "kryminalny" z muzycznym złodziejem, kradnącym czas. A mnie to kompletnie nie przeszkadza, że mnie okrada.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Tides From Nebula - Earthshine


Coma - (Czerwony album)

Oto Królowie. Władcy podziemia. Panowie Majestatu Rocka. Cesarzowie gitar. Imperatorzy decybeli.
Kłaniam się Wam.

Przyznam, że Coma ma w moim odtwarzaczu pewne miejsce od debiutanckiego albumu Pierwsze Wyjście Z Mroku, i tak trwa do dziś. Niektórzy uważają Czerwony album za zdradzieckie odwrócenie się od korzeni, od fanów. A moim zdaniem jest to wybranie drogi nie najłatwiejszej, bo oni wiedzą, że potrafią wyciskać z gitar jak najcięższe dźwięki w towarzystwie poetyckich tekstów. To wszystko wiemy, ale czy wiemy jak robią to w sposób łagodniejszy, w akompaniamencie troszkę bajkowych, ironicznych i pokręconych aranżacji tekstowych Roguckiego? Lecz zawsze z morałem. Pazur na pewno się nie stępił, a kto tak myśli to niech uważa, bo mu spodnie podrze.

To jest największe zaskoczenie roku, jak najbardziej pozytywne.


Muzyka Końca Lata - PKP Anielina

To na tej stacji rozgrywana była akcja, gdy Harry Potter i jego paczka wsiadała do pociągu zmierzającego do Hogwartu. PKP Anielina, peron 9 i 3/4... Żartuję ;)

Muzyka Końca Lata, jest ciepła jak 35 stopni w cieniu; jest fajna jak szczeniaczki, jest miła jak dotyk ukochanej. Jest jak NIEKOŃCZĄCA się przygoda, jest lekarstwem na grypę serca. Uważam ten zespół za najbardziej wesoły i szalony; nikt tak pięknie i optymistycznie nie śpiewa "że to już za nami, dziś pora innym swe serce dać"... Album PKP Anielina, powinien być refundowany jako antybiotyk na deprechę zimową. Pełne uznanie dla całej ekipy z Mińska Mazowieckiego. 

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Muzyka Końca Lata - PKP Anielina


Camero Cat - Mad Tea Party


Ta herbatka słodzona jest szaleństwem. Ma wyłupiaste oczy i blond włosy. Rysuje palcami trzymanymi przez pędzel. Ma nogi z waty. Robi wydmuszki z dinozaurów. Ma szaloną kolekcję afrodyzjaków, cukru pudru i kasztanów. Ziewa nosem. Słucha brzuchem. Czyta kostką. Płacze plecami. Ma wszystko gdzieś, ma wszystkich gdzieś. Zero interpunkcji. Zero tolerancji. Talent... Wychwalać pod niebiosa, podlewać oliwą z sokiem z cytryny i zapalić. Oczywiście, nic się nie stanie, chyba, że wrzucimy tam kota.. Drastyczne. Poważnie teraz.

Camero Cat w niczym nie przypomina niczego, co coś przypomina. Ma swój oryginalny styl, swoje oryginalne teksty. Lubię absurd; ktoś może pomyśleć, że właśnie to jest absurdem, że się tutaj znajdują. Powiem tak...

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Camero Cat - Mad Tea Party


MARIUSZ KARPIUK 



TRUPA TRUPA - LP

Karnawał śmierci i zabawy trwa w najlepsze na debiutanckiej płycie grupy Trupa Trupa. Gdański kwartet nagrał album, do którego chce się wracać, bo za każdym razem można znaleźć coś nowego, czego nie udało się odkryć w poprzednim etapie przesłuchania. Świetnie wyprodukowana przez Adama Witkowskiego, zaśpiewana w całości w języku angielskim, broni się znakomitymi melodiami i energią. Z pewnością jeden z najlepszych debiutów 2011 roku - hasło to rzucone przeze mnie całkowicie świadomie powinno skłonić Was - tych, którzy tego albumu jeszcze nie słyszeli - do szybkiego zakupu LP, bo naprawdę warto!

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Trupa Trupa - LP


KOBIETY - MUTANTY

Kobiety nadal przewodzą avant-popowej grupie zespołów w obrębie polskiej granicy. Mutanty wcale nie pochodzą z okolic czarnobylskiej elektrowni, ale z centrum Gdańska. Mutanty są wszędzie. W twojej i mojej rodzinie. Ba, przecież ja jestem mutantem. Grzegorz Nawrocki też nim jest. Kto złamie ten genetyczny kod? Pies Łajka, Johnny Cash a może King Kong ? Eee tam... Oni też są (byli) mutantami. Wszyscy jesteśmy mutantami.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Kobiety - Mutanty



OLD TIME RADIO - STARE RADYJKO GRA DLA DZIECI

Ta płyta jest zdecydowanie dla... dorosłych!

Uwielbiam spacerowanie po lesie, lecz o tym fakcie wie niewielka liczba moich znajomych. To specyficzne miejsce, w którym można nabrać sił, odpocząć (choćby od bloga) i posłuchać w spokoju dźwięków natury. Z bardzo wczesnego dzieciństwa niewiele pamiętam, a to z powodu niewykształconych jeszcze obu półkul mojego mózgu. Wiem, że moim ulubionym kolorem był zielony, lubiłem oglądać Domowe przedszkole, chociaż później do przedszkola rodzice musieli mnie zaciągać siłą. Przyroda zawsze mnie interesowała. Jej piękno i złożona struktura powodowały, że lubiłem filmy animowane podejmujące tę tematykę, np. Zwierzęta z Zielonego Lasu


Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za krajową siódemką, w Trójmieście, trzech przyjaciół studiujących polonistykę postanowiło urozmaicić własny świat dotychczas wypełniony ćwiczeniami z gramatyki opisowej i poetyki, przenosząc część siebie w przestrzeń muzyki, która od czasów dzieciństwa zawsze była dla nich pierwszą... tfu, drugą miłością. Magda, Piotrek i Tomek, za pomocą czarodziejskich ciasteczek i gorącej herbaty, doszli do porozumienia w kwestii założenia zespołu. Towarzysko-hobbystycznego. Tak powstało Old Time Radio (nie, drogie dzieci, nazwa zespołu jest przypadkowa, nie wiąże się z nią żadna interesująca historia typu: czarownica latająca na miotle nad Trójmiastem).

Dzieci nie mają łatwo. Wokół tyle ciekawych rzeczy, a jak wiemy dzieci nie lubią się nudzić. Nuda to najgorsze, co może przydarzyć się małemu szkrabowi. W zalewie książek, filmów i dźwięków dla najmłodszych, ciężko jest znaleźć pozycje naprawdę interesujące, które pobudzą wyobraźnię naszych pociech. Dziecko to także najsurowszy krytyk, wyłapujący od razu tuszowane próby snobizmu, chęci przypodobania i nienaturalne udawanie języka, którym posługuje się dziecięca społeczność. Grunt to bycie autentycznym. A takimi właśnie wydają się być muzycy Old Time Radio.

Stare radyjko gra dla dzieci. Gra po polsku. Muzycy w staro-piśmiennych wywiadach twierdzili, że taka płyta może powstać tylko pod innym szyldem, nie pod nazwą OTR. Lecz jak inaczej przemówić do dzieci jeśli nie w tym języku pielęgniarek i sprzątaczek. Napisanie tekstów po polsku wiązało się z jeszcze jednym problemem. Trzeba było znaleźć odpowiedni temat. Wybór padł na las i jego mieszkańców (nie od dziś przecież wiadomo, że las to miejsce, gdzie dużo dzieje się). Muzycznie album ten nie odbiega od tego co już znamy. Charakterystyczny sound tego zespołu jest łatwo rozpoznawany. Old Time Radio w ciągu swej dotychczasowej kariery przeszło długą drogę: od brzmień elektronicznych do akustycznych. Stare radyjko gra dla dzieci wydaje się być idealnym połączeniem pierwszych z drugimi.

Dzieci nie lubią nadmiaru słów. Dlatego też Stare radyjko gra dla dzieci podzielone jest na dwie części: dzienną (dynamiczną) i nocną (spokojniejszą). Po całodniowej zabawie z pracowitymi mrówkami i uczestnictwie w leśnym koncercie należy się zasłużony odpoczynek. Dzieci muszą mieć czas na wyciszenie, na odreagowanie emocji. Las to także bardzo różnorodny organizm, gdzie spotkamy zapętlony kraut-rock (Mrowisko to wszystko), dźwięki pochodzące od leśnego songwritera (W lesie pusto i cicho) oraz mini impresje wyśpiewane przez rzadki gatunek Lelka kozodója (Caprimulgus europaeus) na skraju lasu (A jedno kaczątko się spóźnia). Jest też dobre zakończenie - czyli najistotniejsza część baśni każdego dzieciństwa.

Muszę się streszczać, bo to przecież nie ma być recenzja a komentarz do informacji, że Stare radyjko gra dla dzieci zostało przeze mnie uznane za płytę roku. Powody, prosimy o powody... Old Time Radio nigdy nie nagrywa dwóch takich samych płyt. Dlaczego płyta roku? Za złamanie długowiecznej reguły dotyczącej piosenek dla dzieci. Ten album jest wolny od naiwnego infantylizmu, który prześladuje niemal każdą płytę skierowaną do dzieci. Nie znajdziecie tu tego. Nikt się tu do nikogo nie wdzięczy. Brak tu także dźwięków oazowych, spod znaku Arki Noego. I tak jak wspomniano w kilkunastu recenzjach czy notkach o piątej płycie OTR - ta płyta skierowana jest nie tylko do dzieci. Nie wiem czy dorośli dzięki dźwiękom zawartym na Starym radyjku... będą wracać do czasów swojej młodości, bo większość i tak zapewne nie pamięta tego, co robiła w okresie 0-5. Najważniejsze - ta płyta to przede wszystkim pretekst do spędzania czasu wspólnie z dziećmi. Fikanie fikołków, czytanie na głos książek czy głaskanie po włosach - muzyka z najnowszej płyty Old Time Radio zagnieździła się w tych wydawałoby się zwyczajnych, codziennych czynnościach. No i po za tym to kawał dobrej, alternatywnej muzyki, która łatwo wpada w ucho, dzięki chwytliwym melodiom, naturalności, prostocie i ciekawym tekstom. Przypadnie do gustu osobom lubiącym Lenny Valentino czy fanom pojedynczego wybryku duetu Cieślak - Biela, czyli Kings of Caramel .


Lutto Lento - Death Beam

Katalog Sangoplasmo Records pęcznieje w oczach i to pęcznieje przez artykuły wysokiej jakości. Na przykład przez muzykę samego szefa - Lubomira Grzelaka, oddającego słuchaczom własne dźwięki jako Lutto Lento. Ciężko znaleźć kogoś takiego drugiego w Polsce. Renesans kaset trwa w najlepsze, a wszyscy, którzy chcą tytułować się miłośnikami tego rodzaju nośników powinni zaopatrzyć się w Death Beam. Dlaczego? Wyjaśniamy w tekście poniżej.

Przeczytaj nasze "nie wiadomo co": Lutto Lento - Death Beam


The Kurws - Dziura w getcie

Posiadają świetną nazwę, wywodzą się z brudnej ulicy, grają wykurwistą muzykę i mają wszystko w dupie. Brzmi jak coś idealnego. Tak, bo ten zespół ku temu zmierza. Będzie o tych chłopcach głośno. The Kurws wydostało się z muzycznego getta, zabrało ze sobą Lecha Wałęsę (kogoś z wąsami na pewno), i straszą przechodzących Wrocławian (i ludzi w innych częściach Polski) noisem, jazzem, punkiem oraz rockiem (Maćkiem  Rockiem). I wszystko mają pod kontrolą. Tanz mit kommune, dziwko! W końcu ktoś w tym kraju zaczął grać muzykę. Aj waj!