John Maus - We Must Become Pitiless Censors of Ourselves
Upset The Rhythm
2011
Sztuka potwierdza to, co nieludzkie w człowieku
Alain Badiou
Kim jest dla ciebie John Maus? Muzykiem, filozofem, kumplem Ariela Pinka i R. Stevie Moore'a? Ekscentrykiem i szaleńcem? Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka prosta. Trzeba zacząć od tego, że ten pochodzący z Minnesoty człowiek, jest znany przede wszystkim jako muzykant wspierający na wczesnym etapie swojej muzycznej drogi, dwóch znanych kolegów po fachu: Pandę Bear'a (Maus bardzo krótko grał w jego zespole podczas europejskiej trasy koncertowej, jak sam twierdzi, na tyle krótko, że nie zna zbyt dobrze wszystkich Animali i samego Lennoxa) oraz Ariela Pinka. Jego charakterystyczny głęboki wokal i grę na keyboardzie odnajdziemy na wczesnych nagraniach tego ostatniego: Loverboy i Underground. W 2006 roku podpisał kontrakt z brytyjską wytwórnią Upset The Rhythm, w której do dnia dzisiejszego wydał trzy płyty: Songs (2006), Love is real (2007) oraz We must become pitiless censors of ourselves (2011). Na swoich albumach Amerykanin łączy zagęszczone syntezatorowe dźwięki lat 80. z estetyką popowej przebojowości. Siły tej muzyce dodaje głęboki baryton Mausa, kojarzący się ze Scott'em Walkerem czy nawet Ianem Curtisem.
Podobnie jak na dwóch poprzednich wydawnictwach, tak i tu muzyka sprawia wrażenie zapomnianej i zakurzonej kasety znalezionej tuż przed przeprowadzką, tyle tylko, że pierwiastka lo-fi jest znacznie mniej. Słyszymy echa wspomnianej już dekady (Streetlight), soundtrack z niskobudżetowego horroru (Cop Killer) i wpływy mistrzów muzyki klasycznej (Crucifix, i wspaniałe barokowe klawisze w .... And the rain). Czyli wszystko to, co muzycznie Mausowi jest bliskie – wszystko to, co go ukształtowało. Cudowne jest to, że pod płaszczykiem chłodnych klawiszy i bitów perkusji, czai się ogromny ładunek emocji, zrodzony z pasji, z miłości i strachu. Wszystko to jest strasznie wciągające. A takie kawałki jak Believer, nie dość że staną się z pewnością żelaznymi pozycjami na koncertowej trasie Mausa, obok takich hitów jak Maniac czy Do You Best, przyczynią się również do rehabilitacji tego muzyka. Wyniesienie na salony Ariela Pinka z pewnością bardzo pomoże w przyjęciu przez media We Must Become Pitiless Censors of Ourselves. Dwie poprzednie płyty zostały niemal zupełnie zignorowane (także w Polsce - nieliczne teksty można było przeczytać w Porcysie, na RYM'ie a muzyki posłuchać w audycji Piotra Miki) - kolejny przejaw niesprawiedliwości. Przeoczyć debiut - ok, rozumiem. Jednakże nie docenić Love is Real - konceptu o ludzkich słabościach, miłości jako uniwersalnej mocy i wierze, która nadaje ton myśleniu, osadzonego w dźwiękach, wydawałoby się nie pasujących do tych tematów, ale niszczących ten głupi stereotyp - to ewidentne nieporozumienie.
Teksty. Kwestia równie istotna co muzyka, jeśli nawet nie ważniejsza. Tu przechodzimy do drugiej życiowej roli Mausa. Nie dość, że muzyk to jeszcze filozof. Po ukończeniu studiów na California Institute Of Arts, postanowił zagłębić się w rejony ukrywające prawdę o świecie i prawdę o prawdzie w ogóle. Obecnie jest profesorem filozofii na University of Hawaii at Manoa. W swych tekstach często szuka odpowiedzi na egzystencjalne rozterki, kwestie wiary i religii, wiecznie poszukuje sensu życia etc. W jednym z najciekawszych utworów na nowej płycie Cop Killer, Maus śpiewa: Cop killer/Kill all the cops tonight/Cop killer/kill all the cops inside. Należy od razu zaznaczyć, że nie jest to wezwanie do ataku na stróżów prawa ani do zabijania kogokolwiek. Rozwiązaniem są tu słowa: kill all the cops inside. Chodzi o prawa i zakazy, które rządzą nami – wszystko zależy od nas. Musimy zabić "policję", która ogranicza nasze "ja". Dlatego w kwestii porównań do utworu Body Count widzę tylko jedno podobieństwo: w nazwie. Wydźwięk i przesłanie znacznie się od siebie różnią. Wracają także sprawy związane z miłosnym uczuciem, tak wyeksponowane na Songs (znakomite And Heaven Turned To Her Weeping) i Love is Real, gdzie miłość i rozterki z nią związane były tematem głównym. Na We Must... mamy pierwszy w karierze damsko-męski duet (Ariel to jednak mężczyzna...). Hey moon to piosenka, która pierwotnie znalazła się na krążku These Things Take Time, szwedzkiej wokalistki Molly Nilsson, mieszkającej w Berlinie, która jest oryginalnym autorem tejże. Opowieść o utraconej miłości, gdzie pocieszycielem okazuje się być samotność i Księżyc.
What is your earliest memory of music? My dad would play the Chariots of Fire soundtrack. |
Niewątpliwym bohaterem Mausa i inspiracją do pisania są dzieła i teorie francuskiego filozofa Alaina Badiou, twórcy uniwersalizmu prawdy. Pod wpływem jego myśli wykrystalizował się tytuł trzeciego albumu. We Must Become Pitiless Censors of Ourselves, to nic innego jak bycie bezlitosnym cenzorem dla samego siebie – by odzyskać wolność. Sztuka i myśli obrócą się w nicość, gdy najważniejszym imperatywem ich istnienia stanie się tylko konsumpcja.
Trzeci album Johna zapowiada także zmiany, które dokonują się w jego postrzeganiu muzyki. Znany z żywiołowych koncertów w stylu karaoke, podczas których krzyczy, skacze, ściąga z siebie ubranie – po tegorocznej amerykańskiej trasie przyjdzie czas na podsumowania. Jak twierdzi główny ich sprawca, to ostatnie jego występy w tej formie, a nie wykluczone, że ostatnie w ogóle. I don’t wanna speak in absolutes or anything but I think it will probably be the last time I do the show like this. It may be the last time I do live shows actually. Co dalej? Autor We Must... oznajmia, że jego najważniejszym celem będzie praca studyjna, gdyż właśnie tam chce oddawać cały ogrom energii i talentu – tuż po zakończeniu amerykańskiej trasy Maus wraca do studia, by pracować nad nową płytą. Nie wiem czy traktować te słowa i zapewnienia poważnie, z drugiej strony jeśli tak miałoby być to powinniśmy się spodziewać częstszych wydawnictw sygnowanych nazwiskiem Maus. Szkoda, że nigdy nie było mi dane obejrzeć występu kumpla Ariela na żywo. O takim promotorze na studiach można pomarzyć.
Dla mnie Maus jest muzykiem-poetą. W odróżnieniu od imprezowego Pinka, w twórczości Johna dostrzegam jeszcze głębię przekazu. Maus to wojownik-krzyżowiec (They call me the believer) – szukający prawdy za pomocą muzyki. Natomiast obu połączył i nadal łączy cel, który obrali na samym początku – przywrócić muzyce pop należny jej szacunek i pozycję, obierając za drogowskaz arcydzieła tego gatunku (czyt. dzieła Micheala Jacksona, początkowa dyskografia Madonny itp.) dodając własne emocjonalne molekuły przefiltrowane przez konwencję, którą przyjęli.
"John Maus is a maniac on a bloody crusade - a tortured evangelist on a mercenary quest to rid our world of villainous defilers of "The Gospel of True Love". By turns shockingly infectious and disarmingly unpredictable, his music conflates a perplexing marriage of Moroder's Never Ending Story and classical 12-tone renegades of 20th century past, harking the new path which resurrects romance from its post-modern shackles, and reignites the promise of a better world.
Ariel Pink
John Maus wciąż szuka światła latarni, które poprowadzi go bezpieczną ścieżką przez wzburzone i ciemne morze, jakim jest otaczający nas świat. Dobrze się stanie, jeśli podążycie wraz z nim. Przygoda nie z tego świata. Gościu wyszedł z cienia swego wielkiego kumpla. Albo inaczej. Dzięki We Must Become Pitiless Censors of Ourselves John Maus traktowany będzie serio.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz