sobota, 8 grudnia 2012

Coctail Party - Październik/Listopad


Efekt cocktail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji.

Algebra Suicide - Please Respect Our Decadence

Przechodząc zatłoczoną ulicą jednego z polskich miast, w okresie mikołajkowym, trudno nie czuć się przytłoczonym przez nadmiar. Nadmiar treści. Nadmiar wszystkiego. Aż serce chce pić. Ja, człowiek, nie jestem przystosowany do tego typu środowiska, nie wchłaniam większości dawanych mi za darmo, wpychanych na siłę obrazów, dźwięków i zapachów, i jestem szczęśliwy, gdy słucham minimalistycznej muzyki, takiej jak Algebra Suicide, wypełnionej słowem i muzyką w ilościach poniżej normy, nie musząc dzielić się nią z przechodzącą obok rudą dziewczyną czy chłopakiem z glutami w nosie. Nigdy im nie przyjdzie do głowy o czym w tej chwili myślę, nie mają pojęcia o zespole, który towarzyszy mi przez kolejne dwa kilometry marszu, nie usłyszą mechanicznego głosu Lydii Tomkiw i, w tym kontekście, "żywych" instrumentów Dona Hedekera. Wtorek smakuje mi najbardziej, dym z reklamy papierosów unosi się nad moją głową i widzę ją, martwą, leżącą we własnym domu. Serce uschło. Jestem ospale ożywiony, gdy dowiaduję się, że będę mógł zjeść kanapkę na Twoim pogrzebie, a wieczorem posłucham sobie radia, które nadaje Twoje słowa i znów obudzi mnie ojciec pukający do drzwi, a przecież w naszym domu nie ma drzwi. 



Tom Robinson - Atmospherics (Listen To The Radio)

Nic dziwnego, że Tom Robinson zachęca do posłuchania radia. Sam zresztą pracował jako prezenter radiowy w BBC (której wizerunek został ostatnio mocno nadszarpnięty przez skandal pedofilski z udziałem, a jakże, Jimmy'ego Savile'a - co prawda zmarłego w zeszłym roku - lecz fakty o niecnych czynach wieloletniego prezentera Tops of the Pops wciąż wychodzą na światło dzienne) i znany był ze swojego zaangażowania w Amnesty International, jak również popierał organizacje zwalczające ksenofobię i rasizm w świecie muzyki. Atmospherics, utwór napisany tuż po wypaleniu kilku papierosów i wypiciu dziesięciu filiżanek kawy z Peterem Gabrielem, dotarł do 39. miejsca na brytyjskiej Singles Chart. Niezły wynik, choć wcale nie najlepszy (na szóstej pozycji swoją wspinaczkę zakończyła piosenka War Baby). Świetna gra sekcji dętej i soft rockowy sznyt, sprawiają, że mam ochotę na całonocne czuwanie przy radioodbiorniku, przeskakując ze stacji do stacji, gdzie przyjemnością będzie dla mnie wytężanie coraz słabszego słuchu z nadzieją na odkrycie dźwięków, których nigdy nie znałem.


Thomas Leer - Number One

Ten, który popełnił tę piosenkę zaczynał od punk rocka; to przecież takie zwyczajne. Przełom lat 80. należał jednak do muzyki łagodniejszej, syntezatorowej, ale lirycznie dusznej i politycznie zaangażowanej. Synth pop i nowa fala rozlały się po Zjednoczonym Królestwie, kiedy ta wiedźma, Thatcher, żelazną ręką władała obywatelami, wysyłając ich na Falklandy i likwidując miejsca pracy w imię postępowych reform. Thomas Leer miał to jednak głęboko w dupie, bo jego myśli zafrapowane były muzyką - najpierw tą wściekłą (punkowa grupa Pressure), później odhumanizowaną (electropop i synth), a całość tworząc i nagrywając we własnym domu, będąc jednym z pierwszych, którzy mogli przytwierdzić do klapy marynarki znaczek DIY. Wszystko przez grupę Can. No. 1 pochodzi z jego drugiego albumu The Scale of Ten, wydanego w 1985 roku. Tyle czasu minęło, a ten wciąż wchodzi do głowy jak nóż w masło. Jak zwykle w takich przypadkach - wersja wydłużona u mnie zwycięża.


Pet Shop Boys - West End Girls

Dumnie kroczący ulicami Londynu, ubrany w długi, czarny płaszcz, Neil Tennant i będący zawsze dwa kroki za nim, jego kompan, Chris Lowe - z tym zawsze będzie mi się kojarzył ten utwór. Nawet podczas tegorocznej olimpiady w Londynie, kiedy West End Girl rozbrzmiewało na stadionie olimpijskim podczas ceremonii zamknięcia, w myślach miałem ten teledysk, jeden z pierwszych jakie zobaczyłem w swoim krótkim, i co by tu kłamać, nudnym życiu. Debiutancki album duetu Please pozostaje moim ulubionym, z fantastycznymi kompozycjami (mam wymieniać? Proszę bardzo: Opportunities, Violence, Later Tonight etc.), które wyniosły tych panów do światowej elity. Pod klipem nakręconym podczas ceremonii zakończenia ktoś napisał: "Pet shop boys!!! So much better than one erection" (odnosząc się do występu grupy One Direction). Trudno się nie zgodzić z tym anonimowym członkiem sekty WWW, uznającej internet za Boga nad Bogami.


Dave Brubeck - Live in 66'

Brubeck wielkim muzykiem był... Kropka. RIP



NIC NA TEMAT 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz