niedziela, 6 stycznia 2019

Podsumowanie roku 2018. Albumy


1. George Clanton - Slide

Od kilku lat wierny jestem zasadzie, że płytą roku zostaje wydawnictwo, które najdłużej sprawiało mi przyjemność. Nie porzucę tego sposobu, bo się sprawdza. Żadne tam nagrody czy wyróżnienia przyznawane przez inne portale, gazety czy dziennikarzy, którzy, w wielu przypadkach, promują "swoich". Końcówka sierpnia, wrzesień i połowa października - tyle trzymał mnie przy sobie swoją muzyką młody Amerykanin, George Clanton. I chociaż szczyt popularności chillwave'u/vaporwave'u znika nam za horyzontem zdarzeń, oczywiste są pierwiastki tych stylistyk w utworach Clantona - dla mnie jednak Slide to nie vaporwave opera, lecz prawdziwy POP - pop, którego chcę w przyszłości słuchać. Pop, który miele pomysły z lat 80./90. (skąd my to znamy), podany w formie, która ma długi termin użyteczności. Przecież słuchając Livin' loose mam w głowie rozbiegane oczy Shauna Rydera i jego madchesterskich wyznawców; utwór tytułowy spokojnie zabrzmiałby na płycie Enigmy, pośrodku lat 90., a taki Dumb (z przedłużeniem Blast Off) pokazuje czym różni się ta płyta od debiutu z 2015 roku - dojrzałością. Tak, drodzy bracia i siostry. Clanton, ten łobuziak z głosem jak Roland Orzabal czy Cathal Coughlan (sprawdźcie sobie tych gości), zna się na tym, co robi. Pod własnym nazwiskiem czy jako Esprit tworzy muzykę, którą najlepiej opisuje jedno słowo - trippy, i proszę bez żadnych narkotyczno-masochistycznych skojarzeń.  
Werdykt może być tylko jeden: SLIDE ZOSTAJE MOJĄ PŁYTĄ ROKU 2018. 


2. MGMT - Little Dark Age

Duet z MGMT poszedł po rozum do głowy i zaprosił do współpracy śmietankę alternatywnej sceny: Ariela Pinka czy Connana Mockasina; rezultaty tych spotkań słychać w muzyce. Z subiektywnego punktu widzenia śmiało mogę rzec, iż Little Dark Age jest ich najlepszą płytą w dorobku, lepszą od debiutu. Single z tej płyty są równie chwytliwe jak z Oracular Spectacular...


3. PART TIME - Spell #6

Najmniej znany z tych mało znanych, czyli weirdos. David Loca. Teksańczyk, niemal przygranicznik meksykański z El Paso, Kalifornijczyk z wyboru. Jego fanami, choć niespecjalnie się z tym afiszują, są Julian Casablancas, Tamaryn, The Drums. I moja skromna osoba. Spell #6 nie jest jego opus magnum, momentami trąci zbyt wolną, balladową wręcz stylistyką, brakuje co nieco do debiutu z 2011 roku. W muzyce Part Time zawsze urzekało mnie jego niesłychanie umiejętne łączenie chwytliwych gitar (jangly, The Smiths, Anglia lata 80., wiecie co mam na myśli...) z romantycznymi dźwiękami syntezatora i takie momenty zdarzają się również na nowym albumie: Hide, Before You Fall Apart czy utwór bonusowy The Ballad of Jean, a najjaśniej świeci znakomity Shattered Love. Zamiast się rozpisywać mogłem krótko: Part Time trzyma formę. Pod względem osłuchania przez mój organizm Spell #6 zajmuje wysokie, trzecie miejsce. Pudło!


4. Vinyl Williams - Opal

Zmiany tempa, opary psychodelii i nazwisko, które dobrze się kojarzy fanom Roberta Kubicy i serii Gwiezdne Wojny (nie ma w tym przypadku). Na początku wszystkie utwory zlewały mi się w jedną całość, co nie wróżyło dobrze na przyszłość. Otrzeźwieniem było Millenial Ballroom - szczyle oddają hołd mojemu ulubionemu artyście: Curtowi (Boettcher) i jego przyjaciołom (Sandy, Michelle, Jim - znacie?). Musiałem potraktować ich poważnie. Dobrze uczyniłem. Gdy wyłapie się te szczegóły Opal wchodzi w krew jak nóż w masło. Klamrą spinającą ten album są dźwięki fortepianu, które zapraszają (Sanctuary Spells) i żegnają słuchaczy (Millenial Ballroom), a słodycz psychodelicznego grania Williams prezentuje nam w Lansing i Noumena. Widocznie coś musiało zostać w laboratorium Tima Leary'ego...


5. LOW - Double Negative

Dekonstrukcja. Smutek. LOW.


6. Beach House - 7

Grają ciągle to samo, ale grają pięknie. Poprzednia płyta podoba mi się bardziej, ale 7 ma moc.


7. Josephine Foster - Faithful Fairy Harmony

Najpiękniejszy damski głos jaki znam nagrał album, który urzeka. Ponad godzina wspaniałej muzyki, z naciskiem na dźwięki fortepianu i wokal. Od czasów This Coming Gladness najlepsza rzecz w dorobku Amerykanki.


8. Hatchie - Sugar & Spice [EP]

Powrót do lat 90. w rockowo-marzycielskim wydaniu.


9. Kali Uchis - Isolation

Można było się bać o spójność tego wydawnictwa w zalewie tylu znakomitych gości, ale Isolation jaśnieje pośród ubiegłorocznych wydawnictw. Baaaardzo solidny debiut!


10. Spiritualized - And Nothing Hurt

Jason Pierce stworzył Spiritualized w 1989 roku; w roku mojego przyjścia na świat. Odbieram to jako wydarzenie prorocze, bo muzyka z And Nothing Hurt i poprzednich albumów naturalnie została przyjęta przez mój organizm, bez żadnej reakcji obronnej.


11. Video Age - Pop Therapy

Króciuteńki, drugi album w karierze grupy Video Age to łatwe, przyjemne i chwytliwe utwory, które sprawdzą się od kwietnia do końca sierpnia w ramach wiosenno-letniej pop-terapii.


12. The Internet - Hive Mind

Steve Lacy i spółka porzucili na chwilę własne projekty, by wydać wspólny album macierzystej formacji. Roll (Burbank Funk), La Di Da, It Gets Better czy Hold On złapały mnie za serce.



13. VA: Welcome to Paradise vol.3 Italian Dream House 90-94

Trzecia część kompilacji włoskiego italo house, która w zeszłym roku po prostu mnie urzekła. W 2018 urzekła mnie trochę mniej, ale na tyle, by znaleźć się w rocznym podsumowaniu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz