W finale miesiąca spotykają się dwa zupełnie różne zespoły.
The Horrors - Skying
XL Recordings
2011
Ocena: -7/10
The Horrors - Skying
XL Recordings
2011
W ciągu czterech lat The Horrors przeszli długą drogę. Od wizerunku bycia zespołem jednego sezonu do grupy, która stała się nie tyle nadzieją brytyjskiej sceny, co jej faktycznym liderem. Wspópracowali z największymi nazwiskami filmu (Cunningham) i muzyki (Barrow, Albarn), stali się pupilkami NME, i ostatecznie zmusili nas do porzucenia obrazu przedstawiającego ich jako gwiazdki na jeden raz. Żadne tam White Lies czy Editors - to właśnie The Horrors brzmi najciekawiej. Po nagraniu Primary Colours pod okiem Geoffa Barrowa z Portishead, band za jego radą zbudował własne studio nagraniowe, gdzie w całości powstawał materiał na Skying. Brytyjczycy pozostawili nafuzzowane gitary, charakterystyczne dla ich drugiego albumu, lecz na pierwszy plan wysunęły się syntezatory i inne gadżety, których kolekcjonerem jest gitarzysta zespołu - Joshua von Grimm.
Skying to właściwa kontynuacja Primary Colours tylko mocniej nasiąknięta kwasową motoryką, zarówno gitarową jak i elektroniczną. Wokal Badwana nigdy nie był tak bardzo popowy, podobnie jak piosenki zespołu. Ich korzenie nadal tkwią w latach 80., ale głównymi punktami odniesienia nie są My Bloody Valentine czy Joy Division, a Psychedelic Furs (Hearbreak Beat) i post-punk Chameleons. Doszukać się można także wpływów kraftwerkowych i kraut-rockowych w najlepszym na płycie Moving Further Away. Gitarowa ekspresja wplątała się w Endless Blue (początek przypominający utwór The Boo Radley's - Lazarus), który znany jest polskiej publiczności z Off Festivalu 2010.
The Horrors na Off Festival 2010 (archiwum własne) |
Jest w tej muzyce bliżej nieokreślona przestrzeń, swawola i radość. Muzycy The Horrors pokazali, że można na nich liczyć. Świetne brzmienie albumu, melodyjność i przywoływanie wspomnień za wielkimi brytyjskimi zespołami (w zamykającym Ocean Burning wciąż słyszę echa Slowdive, zresztą sam Badwan podkreśla w wywiadach, że to jego ulubiony utwór na płycie) pozwalają mi spojrzeć na Skying niezwykle przychylnie, stwierdzając przy tym, że to najlepsza rzecz jaką stworzyła piątka młodych Brytyjczyków. Zbawcami muzyki rockowej ich nie nazwę, ale solidnym jej przedstawicielem jak najbardziej. Muzyka przejęła pałeczkę, zostawiając w tyle sprawy estetyczne (sesja zdjęciowa Neila Kruga). Nie ma tu za wiele gotyku, horroru i strachu. Panuje dziwna atmosfera ale bez nutki grozy.
Dlatego, kieruję tu istotną informację dla wszystkich: jeżeli kiedyś się spotkamy i zapytam, czego słuchasz, a Ty odpowiesz: The Horrors, wiedz, że Cię nie uderzę, tylko poklepie po ramieniu i powiem: no to w porzo!
Ocena: -7/10
Pure X - Pleasure
Acephale Records
2011
Narkotyczne skojarzenia pierwsze przychodzą na myśl, zaraz po zapoznaniu się z nazwą grupy. Później dochodzą jeszcze inklinacje seksualne, gdy spojrzymy na okładkę Pleasure. Moje dwa ulubione nałogi na jednej płycie - można chcieć czegoś więcej?! Czysta przyjemność. Dużo dobrego dzieje się w amerykańskiej muzyce: po Real Estate, Ducktails i Woods przychodzi kolejna porcja słonecznej muzyki. O ile jednak tamte zespoły tworzą dźwięki "na plażę", o tyle Pure X sprawiają, że mamy ochotę z tej plaży uciec i schować się w głębokim cieniu, popijając Jim Beama i paląc papierosy.
Po kliku przyjemnych singlach, trio z Austin nagrało debiutancki album. Zarejestrowało go na tzw. setkę. W międzyczasie zmieniło nazwę (jakaś ingerencja cenzury?) i wystąpiło w naszym ubiegłorocznym, słonecznym miksie (link). Spory dorobek muszę przyznać. Wszyscy ci, którzy mieli nadzieję na album utrzymany w podobnej atmosferze i zaduchu co singlowe Voices i Easy mają powody do radości. Ja sam zaliczam się do tych osób.
Muzyka Pure X opiera się stopniowym budowaniu struktury piosenki; pełno tu rzęsistego buczenia i reverbowej gitary. Ich muzykę można porównać do dwutonowego walca, który wjechał na pole uprawne, nie po to by niszczyć, ale by tworzyć. Niemożliwe, ale jednak... Upalna pogoda, temperatura przekracza grubo ponad 40 stopni, a my na dodatek wypalamy kolejnego jointa, potęgującego uczucie duszności. Czasami brakuje tchu. Dla trójki muzyków z Teksasu autorytetami są: Jesus and Mary Chain, Townes van Zandt, Fela Kuti a nawet R. Kelly. Nie zapominajmy także o Charliem Sheenie... W tym laboratoryjnym tyglu, stale podgrzewanym, stapiają się lo-fi, slow-rock i psychodelia, dając początek muzyce Pure X.
W wyniku tych chemicznych reakcji otrzymaliśmy gęstą ciecz, zwisającą znad nieba i sufitu, jaką jest otwierające Heavy Air - idealne rozpoczęcie pokazujące co nas czeka na kolejnych trackach. A przecież jest jeszcze Voices i Surface - utwory wspaniałe, gubiące się w pięknie prostoty i wolno spalające się w narkotycznych marzeniach. Trzy instrumenty: bas, gitara elektryczna i perkusja. Bez żadnych innych dodatków. Tylko tyle wystarcza, by się od tej płyty uzależnić.
Pleasure to bez wątpienia jeden z najsilniejszych środków odurzających jaki pojawił się w tym sezonie; niedostępny w aptece ani na czarnym rynku, tylko w sklepie płytowym. Konsultacja z lekarzem nic nie da, bo on sam padł ofiarą tej używki.
Ocena: +7/10
***
Wielki finał Bitwy na Głosy, minimalną większością głosów wygrywa.... Pure X. Jak donosi reporterka naszego programu, Anna Kajdanek, Pleasure zwyciężyło dzięki głosom byłego prezydenta USA - George'a W. Busha, rezydującego w czasie trwania programu na swoim ranczo w Teksasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz