sobota, 22 czerwca 2013

Julian Lynch - Lines


Julian Lynch - Lines
Underwater Peoples
2013

Nie będę ukrywał, że uwielbiam tego muzyka. Za miszmasz, który słyszę na każdym jego albumie począwszy od cd-ru Birthday. Powie kto: przecież to nic takiego - spalona słońcem psychodelia zatopiona w nie wyszukanym amerykańskim folku, bez błyskotek, wręcz suchym. Tyle razy napisano: że słychać tu wpływy orientu, zamiłowanie do amerykańskiego jazzu z lat 50. i 60., swoje piętno odcisnęła Mata Hari i podróż do Indii. Dobra, dobra... Lynch po raz kolejny nie stworzył nic rewolucyjnego, ale dla mnie jest bohaterem i jednym z niewielu współczesnych artystów, w którego muzyczny zmysł ślepo wierzę. Kocham ten mikroklimat, baśniowy, czasami duszny, czasem niezwykle subtelny, gdy w krótkich instrumentalnych utworach chwyta za gardło (takie North Line mógłbym słuchać non stop). Pojawia się więcej saksofonu współpracującego z klarnetem, wyczarowujących magię w Yawning czy w najmocniej przypominającym utwory z Mare, zamykającym Shadow. Tytułowe Lines łączy prostotę z delikatną elektroniką - coś w stylu Garden 6, czyli jednego z moich ulubionych utworów Lyncha. Ujmujący jest fakt, że każdy utwór na Lines przynosi coś zupełnie innego, nie ma utartego szablonu. Nie jestem w stanie rzucać argumentów świadczących o wielkości tej płyty. Nie da się, bo takowych nie ma. Po prostu, to sprawa czysto indywidualna. Wiem, że za kilka lat z przyjemnością do niej wrócę. Tak jak i do poprzednich albumów.

Ocena: +8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz