wtorek, 26 kwietnia 2011

Julian Lynch - Terra


Julian Lynch - Terra
Underwater Peoples Records
2011

Pan Julian nie spuszcza z tonu i rok po niezwykle udanym i docenionym przez nasz blog albumie Mare, mamy dziką przyjemność słuchania trzeciej płyty w karierze tego niezwykle utalentowanego artysty.


Muzyka Juliana Lyncha to specyficzny, wielki muzyczny kocioł wypełniony po brzegi inspiracjami i różnorodnymi wpływami, od jazzu, muzyki etnicznej i world, aż po post-rock. Zróbcie eksperyment. Jeżeli zamkniecie oczy i pozwolicie swobodnie płynąć muzyce Lyncha, to co widzicie? Jakie obrazy, niczym filmowe kadry w zwolnionym tempie, macie przed oczami? No dobra, zamykam oczy i co widzę? Ujęcie pierwsze. Słoneczny, lipcowy dzień, leśna polana, wiatr leciutko przechyla źdźbła traw, a mnie delikatnie muska po twarzy. Siedzę na zielonym dywanie, a w oddali mam cudowny widok na najbliższą wioskę. Dostrzegam każde szczegóły: ludzi oddających się codziennej pracy, beztroskie zabawy dzieci. Spokój, cisza, wytchnienie. Ujęcie drugie. Południowo-zachodnia Afryka. Jedna z wiosek plemienia Himba. My - turystyczna wycieczka, pchana ciekawością i żądzą zobaczenia jednej z ostatnich osad ginącego plemienia. Słuchamy wykonywanej przez nich muzyki i śpiewu, bierzemy udział w odprawianych obrzędach, tańczymy w dzikim uniesieniu podczas szamańskich rytuałów. Mamy świadomość, że jesteśmy jednymi z ostatnich widzów, którzy mają możliwość uczestnictwa w tym przedstawieniu. Kolejnych premier i seansów się nie przewiduje (pozdrowienia od Wielkich Graczy). Ujęcie trzecie. Ciemny pokój, szczelnie zasłonięte okna. Niewielka ilość Jacka Danielsa w szklance, rozcieńczona przez większą ilość Pepsi. Następuje przebiegunowanie organizmu. Panuje dziwna atmosfera smutku, z drugiej strony odczuwam pewnego rodzaju nostalgię, której przyczyny nie mogę sobie przypomieć. Mimo to pojawia się uśmiech. Takie mniej więcej rzeczy ogarniają moją głowę, podczas słuchania muzyki Amerykanina.


Terra nie uczyni z Lyncha kolejną zajawką hipsterów, nie otworzy przed Nim bram i portfeli wielkich wytwórni ani też nie wzbudzi nagłego zainteresowania jego osobą dyrektorów festiwali muzycznych (dlaczego nie było go na Off-ie, nadal tego nie rozumiem). Ludzie nie będą się o niego upominać, a statystyki Last'a czy RYM'u nie odnotują zwiększonej aktywności. Bo on powoli, lecz niezwykle upierdliwie kroczy własną ścieżką, wytyczoną już na Orange You Glad - liryczny minimalizm ustępuje miejsca bogatej muzycznej przestrzeni, skrojonej pod słuchacza, by ten mógł na swój sposób interpretować jego muzykę; Lynch nie próbuje opisywać nam pomysłu na muzykę, gdyż taki książkowy przepis nawet jeśli istnieje, nie jest obowiązującą każdego preskrypcją. Hmmm... well to be perfectly honest I'm never super-proud of the lyrics I write. I feel I need them because I like the sound of the human voice singing words on my recordings, but generally the songs can exist without the lyrics, thus they are usually hidden in the background or indecipherable. 

Terra, trzeci longplay kontynuuje poszukiwania zawarte na Mare, ale pokazuje też Juliana jako coraz bardziej pewnego i świadomego swoich zalet kompozytora i instrumentalistę. Utwór tytułowy w zasadzie streszcza to, co u tego Pana najlepsze - melodyjny klarnet, soczysty bas, ekspresyjna gra na harmonijce i przede wszystkich wokal. Nie są to może wyżyny ludzkiego organizmu; z takim śpiewem nie zwyciężył by żadnego z popularnych obecnie muzycznych programów, ale mnie się podoba. Długość także nie ma znaczenia - czy to "rozległe" piosenki (np. The Flood z Orange You Glad) lub też forma zdecydowanie krótsza, albumowe Water Wheel One, przyjemnie słucha się ich obu. Świetne jest On Eastern Time, gdzie niezwykłe delikatne flażoletowe dźwięki trwające w symbiozie z głosem Lyncha, budują atmosferę medytacji i wyciszenia. Water Wheel Two to taki Stomper 2.0. W porównaniu do poprzedniej płyty, na Terra doszukamy się większej liczby syntezatorów. Ich obecność bez problemów wyczujemy w utworach: Canopy, gdzie otwierają całość, okraszając piosenkę delikatnym wstępem po czym ustępują miejsce klarnetowi i gitarze czy także w Ground, gdzie brzmią jak zabytkowe, kościelne organy. Cała płyta trwa trochę ponad 30 minut. Nie są to minuty stracone. Wręcz przeciwnie - intensywne i ciekawe.

Oczywiste jest, że brak radykalnych czy też nawet niewielkich zmian w porównaniu do Mare, może zniechęcać i być nieco uciążliwy, ale to nie przekreśla potencjału muzyki zawartej na Terra. Nie jest to muzyka idealna na wakacje (choć przyznaję, że poprzednia płyta taką właśnie była!), bardziej wymaga od słuchacza skupienia i zwartości umysłu, ale co to za przeszkoda. Dajcie jej chwilę!

Ocena: 8/10


Recenzja: Julian Lynch - Mare

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz