czwartek, 21 kwietnia 2011

Panda Bear - Tomboy


Panda Bear - Tomboy
Paw Tracks Records
2011

W przypadku tego artysty bycie cierpliwym przynosi sowitą nagrodę. Ponad czteroletnie oczekiwanie na następcę płyty Person Pitch, dla wielu przełomowej, także i dla mnie, odchodzi w niepamięć, gdy przez blisko 50 minut z głośników sączą się dźwięki po prostu genialne. Szamańskie obrzędy i wesela w środku amazońskiej puszczy (Person Pitch) Noah Lennox aka Panda Bear, zamienił na letnie plażowanie przy łagodnym szumie fal (Tomboy). Zanurzmy się i My. 

Poprzedzające to wydawnictwo single, mogły budzić obawy o eklektyzm nowego albumu członka Animal Collective. Czy słuchając na początku roku utworu Drone, wyobrażaliście sobie jego miejsce np. tuż obok Slow Motion? Nie bardzo, ale efekt finalny z całą pewnością rozwiewa te kruche niepewności. Utwory zyskały nowe brzmienie (dziękujemy Ci Sonic Boomie), sznyt charakterystyczny dla tego autora, wszystko zostało tu idealnie poukładane, harmonie wokalne nawiązują do dzieł Briana Wilsona (Last Night at Jetty), błoga letnia psychodelia spotyka się tu z dźwiękami, które "brzmiały" w latach 80., a z każdym kolejnym odsłuchem całość wciąga coraz bardziej, zupełnie jak wodny wir. Dlaczego przywołuję tu temat wody? Bo podskórnie czuję się jej obecność i wpływ na album (o tytule Surfer's Hymn wspominając najsampierw). Wszystko jest delikatnie zanurzone w czystych falach Oceanu Atlantyckiego (płyta nagrywana była w Lizbonie). Nałożone na siebie, zdublowane wokale brzmią jakby zanurzono je w batyskafie pośrodku oceanu; melodie zachwycają (Alsation Darn, Slow motion) a bardziej zwarta struktura utworów uchwycona w krótsze, piosenkowe ramy, sprawia, że Tomboy jest bardziej gęstym i skondensowanym albumem w swojej istocie niż było nim Person Pitch. Oczywiście poprzednik to arcydzieło; czy Tomboy ma szanse stać się kolejną płytą roku? Posłuchamy, zobaczymy.

Przy nagrywaniu nowego albumu Panda inspirował się takimi artystami jak Nirvana, J Dilla czy wspominany już Brian Wilson i Arthur Russel. Odszukać można także natchnienie muzyką klubową czy nawet techno (nikogo przecież nie zdziwiła kolaboracja tego muzyka z przedstawicielem niemieckiej sceny techno - Pantha Du Prince). Zabawę z samplami zamienił na zabawy z rytmem - męczenie i grzebanie w tych samych dźwiękach wytworzonych przez poczciwy Korg M3-M, przyniosło pokłosie fantastycznych utworów. Wszystko jest jakby bardziej jasne, pastelowe i radośniejsze niż kolorowy korowód z Person Pitch. I mimo, że Tomboy nie posiada w szeregach Take Pills czy Bros, to i tak jest na czym zawiesić ucho. 

Któż nie oprze się baśniowemu urokowi skromnej ballady Scherezade, gdzie uderzenia dzwoneczków w tle z rozmarzonym wokalem Lennoxa budują poczucie czegoś tajemniczego, nieokiełznanego i enigmatycznego? Friendship Bracelet najbardziej kojarzy się z Animal Collective, Slow Motion, lekko zmienione nadal pozostaje jasnym punktem, a zamykająca Benfica, idealnie letnia, skąpana w słońcu i w wodzie, z trafnym tekstem: 
Some might say that
To win is not all that it's about
It's just not something to say
But there is nothing more true
Or natural than wanting to win
idealnie pokazuje poziom artystyczny Tomboy'a i samego twórcy: wielu chcę być najlepszym, każdy pragnie wygrywać, ale tylko nieliczni posiadają potrzebny ku urzeczywistnieniu tego marzenia talent. Panda Bear z całą pewnością jest jednym z wybranych. Kto wie: może właśnie ostatecznie przypieczętował swój status, czyli następcy Briana Wilsona? 

Byłem, jestem i będę wielkim fanem Noah Lennoxa i wszystkiego co ten Pan stworzy (także z zespołem). Tomboy, pomimo tego, że na pewno nie zdobędzie tylu ciepłych słów co jego poprzednik, wcale mu nie ustępuje. Pomysł Pandy Bear'a i pobratymców z Animal Collective na muzykę pop trafia do mnie w całości, w sposób lotny wchłaniam komponowane przez nich dźwięki. I jest mi dobrze. Mam czym oddychać. Po prostu żyję! 

Ocena: +8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz