piątek, 22 lipca 2011

Wakacje przysłonięte chmurami pt.6


JIM BEAM


Na przejeździe stał około pięciu minut. Najpierw pospieszny do Krakowa, a potem towarowy. Długi, pełen metalowych kontenerów, wlokący się za wschodnią granicę. Przypomniały mu się słowa piosenki: Jedzie pociąg towarowy/Do więzienia wiozą mnie/A śnieg sypie z każdej strony/Tam na pewno będzie źle. Otworzył okno i splunął. Dobrze pamiętał tamte czasy. 

Zielone światło, szlaban poszedł w górę i wreszcie mógł ruszyć. W międzyczasie otworzył w samochodzie wszystkie okna, gdyż zepsuła mu się klimatyzacja. Lipcowy, upalny dzień dawał się we znaki sześćdziesięcioletniemu Markowi. Niedawno przeszedł zawał, i lekarze nie dawali mu optymistycznych prognoz. Ma się oszczędzać, stawiać się w gabinetach lekarskich na regularnych badaniach, i zapomnieć o życiu ponad miarę. 
- Pierdolę wasze rady. 
Jedzie do najbliższego luksusowego hotelu w mieście X, by tam po raz ostatni poczuć się mężczyzną. 

Dotarł. Zatrzymał samochód przed wejściem. Wysiadł i szybkim ruchem wyrzucił kluczyki w kierunku północno-zachodnim. Znów splunął. Tym razem jego plwocina zawierała ślady krwi. Wyciągnął spod pazuchy butelkę whisky Jim Beam, i pociągnął ze dwa łyki. Mocno stąpając po ziemi, otworzył drzwi i wszedł do środka. 

Poszedł do recepcji, przedstawił dokumenty i otrzymał kluczyk do pokoju. Numer 13. Nie miał ze sobą żadnych bagaży, więc boy hotelowy odprowadził go tylko swoim ponurym wzrokiem do windy, ziewając przy tym głośno i pokazując brak obu jedynek. Piąte piętro. Podróż windą trwała niecałe dwadzieścia sekund. Po wyjściu skierował się w prawą stronę. 
- Jedenaście... dwanaście.... trzynaście. Welcome home!

Wykręcił tajemny numer i "zamówił" call girl. Na imię jej było Patricia. Miała się zjawić za około 40 minut. Wypił kolejne łyki Jim Beama i poczuł mocny ból w klatce piersiowej. Chyba już na mnie czas. Jednym haustem wypił resztę whisky. Ogarnęła go duszność, a ból stawał się coraz silniejszy, promieniując swymi lepkimi dłońmi aż po okolice żuchwy. W pewnej ulotce przeczytał kiedyś, że zawał serca niesie ze sobą lęk przed śmiercią. Nic takiego nie czuł. 

Ktoś zapukał do drzwi. Popatrzył na zegarek. To chyba nie Patricia - minęło dopiero siedem minut. Przekręcił klucz i otworzył. Po raz pierwszy widział Śmierć ubraną w lateksowe, obcisłe wdzianko i z dziesięciocentymetrowymi obcasami, z pejczem w prawej dłoni. I poczuł lęk. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz