Work Drugs - Aurora Lies
2011
Lato tego roku zastąpiło jesień, więc jego koniec świętujemy dopiero w drugiej połowie listopada.
Jaki przymiotnik najlepiej charakteryzuje letnią, wakacyjną, słoneczną muzykę? Lekka. Tak, czerwcowo-lipcowo-sierpniowe dźwięki muszą być przede wszystkim lekkie, chwytliwe, melodyjne i ... wiele innych określeń, synonimów, które można im przypisać. I taka właśnie jest muzyka duetu z Filadelfii. Work Drugs oferuje państwu beztroskie spędzenie kilkudziesięciu minut na wyspach Kajmana, z błękitem nieba nad głową i gorącym piaskiem pod waszymi ogromnymi stopami.
Aurora Lies to pierwszy ich album (taki prawdziwy). Debiut całkiem przyzwoity. To nie jest czysty chillwave, dream pop czy balearic (zresztą tego ostatniego jest tu najmniej). Ten drink w postaci dziewięciu piosenek został sporządzony według tajemnej receptury bezzębnego meksykanina, mieszkającego nielegalnie w Stanach Zjednoczonych Ameryki. "tajemna receptura" = tajemnica poliszynela. Metodą prób i błędów, wymieszał ze sobą wszystkie dostępne i zaakceptowane składniki (chillwave, dream pop, smooth, lo-fi, yacht) i w ten sposób stworzył drink Aurora Lies. Słychać tu Szwecję, szczególnie Boat Club, połowę wykonawców wciśniętych do chillwave'u (Work Drugs zaliczają się do tych bardziej smooth) i tysiące innych, którzy tworzą muzykę w lecie i dla lata. Na pochwałę zasługuje Swimmer Girl i jej wokale chowające się w oceanicznej wodzie oraz przebojowy Catalina Wine Mixer. Warto sprawdzić ich poprzednie wydawnictwa, gdzie można natknąć się na całkiem niezłe kompozycje jak n.p. Third Wave lub też posłuchać akustycznych wersji tej i innych piosenek nagranych gdzieś na Kajmanach (Cayman Islands Sessions).
Odstępstwa od reguły nie ma - Aurora Lies to produkt krótkotrwały, szybko się psujący i cieszący duże dzieci przez zaledwie kilka godzin. Lecz to nic dziwnego jeżeli mówimy o tego typu muzyce. W moim osobistym rankingu najcieplejszym krajem tego sezonu była Finlandia.
http://workdrugs.wordpress.com/
http://workdrugs.wordpress.com/
Ocena: +6/10
***
Skoro już zajmujemy się pożegnaniem lata A.D. 2011 to jeszcze parę słów o jednej płycie. An Album by Korallreven.
Prawie dwa i pół roku czekania na dziesięć piosenek, spośród których połowa była znana zanim jeszcze ułożono tracklistę. Szwedzki duet, Tjäder and Joons, nie jest tytanem pracy (szczególnie ten pierwszy; wystarczy spojrzeć na dyskografię The Radio Dept.), więc debiutancki album skleili z wydanych wcześniej singlów i uzupełnili go wypełniaczami typu Pago Pago. Niestety, Korallreven nie jest i nie będzie drugim Air France. Myślę, że lepiej postąpiliby, gdyby ta dziesiątka była kolejnym ich mixtape'em. A tak samo The Truest Faith się nie obroni. Bogu dzięki, że jest jeszcze panna Bergsman (i Barwick), która swoim głosem potrafi ze słabego utworu wykreować główny punkt programu (Honey Mine).
Jeżeli to jest piczforkowy soundtrack do romantycznych schadzek, myśli frywolnie płynących do beztroskiego życia wypełnionego spokojem i miłością, to ja pierdolę ten świat.
Ocena: -5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz