Nikt nie rozumie perskich kotów
reż. Bahman Ghobadi
Iran 2009
Music is my radar
Muzyka łagodzi obyczaje. Zdanie wypowiedziane kilkanaście wieków temu przez greckiego filozofa i myśliciela - Arystotelesa, nie sprawdza się we współczesnym Iranie, gdzie tworzenie muzyki uznawanej przez system za zakazaną, staje się powodem do prześladowań, aresztowań i eskalacji przemocy. Film Bahmana Ghobadiego wprowadza nas w świat irańskiego, muzycznego undergroundu niczym nie różniącego się od tych znanych na całym świecie miejsc, gdzie młodzi ludzie przelewają swe uczucia w dźwięki. Z tą tylko różnicą, że Wielki Brat ma ich ciągle na oku!
Dla nas europejczyków, Iran to bardzo egzotyczne miejsce, od razu kojarzące się z terroryzmem, łamaniem praw człowieka, dyskryminacją kobiet itp. Mimo, że nie można negować iż tego typu działania mają miejsce w tym kraju, to nie zmienia faktu, że nasze postrzeganie i kształtujące się stereotypy dotyczące Iranu są budowane przez informacje podawane przez media, które w większości mówią o dyktatorskim Ahmadineżadzie, chęci wyprodukowania bomby atomowej i o unicestwieniu Izraela. A w sercu ponad 7-milionowego miasta, jakim jest Teheran, toczy się w miarę "normalne" życie, gdzie każdy pragnie spełniać swoje marzenia; tylko słowo "wolność" w szeroko pojętym znaczeniu jest na cenzurowanym.
Nikt nie rozumie perskich kotów to historia dwójki przyjaciół Negar i Ashkana, którzy po wyjściu z więzienia chcą na nowo reaktywować rockowy zespół, którego istnienie stało się przyczyną ich odsiadki. Szukają także sposobów, aby dostać paszport i wizy, dzięki którym będą mogli dostać się do Londynu, gdzie czeka na nich wielka szansa zrealizowania własnych marzeń i uwolnienia się spod jarzma dyktatury. Ale to nie będzie takie łatwe. W pozyskaniu fałszywych dokumentów, bo prawdziwe okazały się nie do dostania, pomaga im przemytnik alkoholu, cinkciarz i wielki fan muzyki oraz filmów z Nicholasem Cage'm, Nader, który oprócz prób załatwienia paszportu i wiz, oprowadza dwójkę młodych ludzi po podziemnej scenie Teheranu.
Behind the scenes. Największym atutem tego filmu jest możliwość obejrzenia i posłuchania zespołów oraz artystów z kręgu tych "wyklętych". Tworzona przez nich muzyka, od rapu po heavy metal grany w oborze, nie jest akceptowana przez władze jak i zwykłych ludzi. Ale młodzi ludzie pragną wyrażać swoje emocje poprzez dźwięki, nawet pod groźbą więzienia. Czy czegoś nam to nie przypomina? Czy nie było takiej sytuacji w Polsce, w czasach żelaznej kurtyny? Także i wtedy bycie muzykiem wiązało się z niezliczoną ilością nocy spędzanych w więziennej celi. Paszport i wizy również były towarami deficytowymi, niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników w normalnym obiegu. Na ścianach obskurnych piwnic, gdzie odbywają się próby, wiszą plakaty muzycznych idoli: Kurta Cobaina i zespołu The Beatles. Każdy z grających tam muzyków marzy, aby jego muzyczna kariera choć trochę przypominała dokonania ich ulubionych, zachodnich zespołów.
Nikt nie rozumie perskich kotów to film wyjątkowy w dorobku irańskiego reżysera, który w filmowym świecie zasłynął jako twórca pierwszego filmu kurdyjskiego. Jednak w produkcji z 2009 roku porzucił on dotychczasowe pomysły i rzucił się w wir drugiej wielkiej namiętności jaką jest dla niego muzyka. W nieco ponad dwa tygodnie udało mu się uchwycić alternatywną scenę Iranu; oprócz nagród i entuzjastycznych opinii na międzynarodowych festiwalach filmowych, Ghobadi otrzymał także gorzki koniec lizaka. Musiał wyjechać z ojczyzny, bo tamtejsza władza nie widziała już dla niego miejsca w swoim społeczeństwie. Tacy jak on = persona non grata. Dlatego żadna nagroda nie zastąpi pragnienia, jakim niewątpliwie jest demokracja i wolność słowa w Iranie. W sercach milionów ludzi wciąż tli się iskierka nadziei, że doczekają takich czasów, gdzie oba te hasła staną się rzeczywistością.
Ostatnimi czasy głośno było o ogromnych demonstracjach, które wybuchły w ubiegłym roku tuż po ogłoszeniu wyników prezydenckich, uznane przez większość społeczeństwa za sfałszowane. Chęć wyrażenia swojego zdania, złość i pragnienie wolności i sprawiedliwości została brutalnie stłumiona przez irański reżim. Hasła z napisami Where is my vote? po raz kolejny zostały zbrukane krwią niewinnych ludzi. Mimo to mam nadzieję, że dożyję momentu, w którym będę mógł zobaczyć w kinie irański film, a w nim grupę młodych ludzi, którzy spełniają swe marzenia, grając na największych muzycznych festiwalach w Glastonbury czy Roskilde, wyrażając swe opinie bez narażania własnego zdrowia i mogących po prostu cieszyć się życiem w wolnym kraju. Oby ten film kończył się sentencją: oparte na faktach. Tego sobie, Wam i Irańczykom życzę!
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz