poniedziałek, 21 lutego 2011

Radiohead - The King of Limbs


Radiohead - The King Of Limbs
2011

Ósmy album brytyjskiej legendy muzyki alternatywnej, tylko potwierdza fakt, że najlepszy zespół świata wciąż jest w znakomitej formie. The King of Limbs, podobnie jak przed dekadą Kid A, dzieli fanów i recenzentów na dwa skrajne obozy, ale argumenty jednych i drugich niechaj umilkną w dźwiękach wydobywających się z głośnika. Bo liczy się muzyka! A w jej tworzeniu Radiohead nie ma sobie równych.

Open you mouth wide... Tymi słowami wita nas na najnowszym albumie piątka z Oxfordu. Trzy długie lata oczekiwań na następcę In Rainbows, masa informacji, jakoby nie interesowało ich już nagrywanie pełnoprawnych albumów, powstanie grupy Atoms For Peace, solowy krążek Phila Selwaya itp. Oj, nie miał łatwo fan Radiohead. Ilość informacji około radiohead'owych, pozwalała twierdzić, że na nowy album grupy będziemy musieli jeszcze sporo poczekać. Aż tu nagle, jak z bicza strzelił, w Walentynki zespół lakonicznie oświadcza na swojej stronie internetowej, że The King of Limbs, ukaże się już 19 lutego w sobotę! I ukazał się dzień wcześniej. W formie cyfrowej. Dziękujemy, że czekaliście... Kto inny potrafi wydanie albumu, przeistoczyć w niesamowite wydarzenie. Po raz kolejny świat został zaskoczony, na jeden dzień skupił się wyłącznie na nowym albumie Radiohead; w piątek wszyscy słuchali The King Of Limbs. 


Jaka jest ta nowa płyta? To rzecz eksperymentalna, trudna w odbiorze (ale do tego nas już przyzwyczaili, bo Radiohead już dawno przestało być zespołem dla każdego), pasująca do czasów Kid A/Amnesiac czy solowego dzieła Thoma Yorke'a. Padają nawet stwierdzenia, że nowy album to po prostu Eraser pt.2. Jeszcze inni uważają, że wokalista powinien wydać tę płytę pod swoim nazwiskiem, gdyż wpływ pozostałych członków grupy wydaje się znikomy. Opozycjoniści zarzekają się, że dla nich to najlepszy krążek od dekady. Więc jak jest naprawdę? To kwestia wyłącznie osobistego odbioru i wewnętrznego zaangażowania. Przyzwoitość w ich wykonaniu to średnia nieosiągalna dla 90% współczesnych artystów.

Opisywanie Radiohead jako zespołu stricte piosenkowego już od dawna mija się z celem. Grupa nie tworzy oczywistych, radiowych piosenek, układanych pod publikę. Ich kompozycje zawierają w sobie ogromną dawkę przebojowości i wrażliwości, ale aby je dostrzec i w pełni się zanurzyć, trzeba nie lada wysiłku i samozaparcia. Można by powiedzieć, że należy dojrzeć. Pewnym wyjątkiem było właśnie In Rainbows, gdzie melodie uwypuklono, kompozycyjnie nie tracąc nic ze swojej urody, umożliwiając szybsze zindetyfikowanie i poczucie przynależności do słuchacza. The King of Limbs to trudna i ciężka przejażdżka dla nieobeznanego i nieokrzesanego muzycznego żółtodzioba, mająca charakter kameralny i ściśle indywidualny. Pewne jest tylko jedno: jeżeli nie dasz tej płycie należytego jej czasu, nigdy tak naprawdę nie poznasz piękna, które w niej tkwi. W pewnym sensie zespół ułatwił ci to zadanie. Ósmy krążek grupy jest najkrótszym w ich historii dziełem - 8 piosenek i zaledwie 37 minut muzyki. Dla jednych to rozczarowanie i brak pomysłów wśród członków Radiohead. Inni uważają ten zabieg za "idealne dopasowanie do słuchacza XXI wieku".


Czy oni muszą jeszcze cokolwiek udowadniać? Nie można od nich wymagać kolejnych muzycznych rewolucji na miarę Ok Computer czy Kid A. Zresztą oni sami się chyba z tym pogodzili. Mimo to nadal rozdają karty w tej branży. Sposoby wydawania nowych dzieł: "co łaska" czy pierwszy "newspaper album" (cokolwiek to znaczy), trzeba traktować jako swoistą rewolucję, nawet jeśli nie przyniosą one oczekiwanych efektów, to i tak są swego rodzaju "dziewiczymi" krokami wobec zatęchłych wytwórni płytowych, których tak bardzo nienawidzą i które uważają za relikt ubiegłego wieku. Właśnie na tym skupiają się obecnie ich rewolucyjne pochody. 

Słucham tych dźwięków już n-ty raz, i nadal nie mogę uwolnić się od ich narkotycznego działania i wkręcania się w moją głowę. Rozpoczynające Bloom, z samplowanym fortepianem i gęstymi uderzeniami perkusji to chyba najlepsza piosenka na płycie. Przywołująca Amnesiaca i jego wycieczki w rejony wcześniej nieeksplorowane przez Radiohead. Jak długo czekaliśmy na dęciaki w ich utworze? To już tyle lat... Słychać tu fascynację dubstepem, do której publicznie przyznawał się Yorke. Jego atmosferę czuć także w Feral, gdzie poszatkowane partie wokalu i perkusyjnych loopów tworzą nieokiełznaną, dźwiękową gęstwinę. Morning Mr. Magpie, znany jako unreleased song, znacznie zmodyfikowany z repetytywną partią gitary i pojedynczymi plamami basu, nie zniewala tak od razu - ale to w moim przypadku (u was pewnie jest inaczej ;). W Little by little niemal intuicyjnie można wychwycić nawiązania do Go to Sleep z HTTT. Faworytem większości jest Codex, gdzie elektroniczne dźwięki zeszły na dalszy plan, a główną rolę zdobywają majestatyczne uderzenia w klawisze fortepianu, uzupełniające delikatny wokal Yorke, wsparty również o kojące odgłosy trąbki. Znów ciężko jest nie przywołać dalekich muzycznych pejzaży z Amnesiaca. Bo czy Codex to nie jest taki bardziej jaśniejszy Pyramid Song? Jeżeli ktoś narzeka na znikome uczestnictwo pozostałych członków zespołu, poza Yorkiem, idealnym utworem jest Seperator, gdzie przyjemna i łagodna gitara Johnniego wpuszcza więcej światła do naszego świata, a nałożone na siebie subtelne wokale Thoma wspaniale "rozpuszczają się" w uszach słuchacza. Za rekomendację utworu Lotus Flower wystarczy sam teledysk. Nastał nowy styl: Thomdance.

Zakres reakcji na nowy album Radiohead jest doprawdy niesamowity. Fajnie jest chociaż przez chwilę poczuć, że muzyka stała się prawdziwym obiektem rozmowy. Za to kocham Radiohead. Żaden inny zespół nie jest w stanie wywołać tak skrajnie różnych opinii, budząc do "życia i konwersacji" cały świat. Yorke i spółka może i nie wytyczają już nowych muzycznych dróg, ale twardo i mocno stąpają po własnej ścieżce, a po ich śladach biegniemy My - fani i słuchacze, zwolennicy i przeciwnicy, próbując zobaczyć i dotknąć choć niewielki kawałek ich magii i geniuszu.

Ja The King of Limbs kupuję! Nadal mam szeroko otwarte usta...

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz