Rainbow Valley/ Black Sky Chant Split
Sangoplasmo Records
2011
Prosta piłka. Nie lubisz muzyki psychodelicznej czy ambientowej (połączenie ich obu też się nie wyklucza), to odpuść sobie cały ten tekst i muzykę zjednoczonych sił Rainbow Valley i Black Sky Chant. Czyli ciąg dalszy czytają tylko fani takich dźwięków. Więc...
Sangoplasmo Records wypuściło kasetę działającą natychmiastowo na osoby, które straciły dziewictwo za czasów panowania zespołów z wytwórni Creation (Slowdive, Swervedriver) i mody na new age. I nie jest to czcze gadanie, ani próba podlizania się szefowi tego labelu. Nie obiecuję także, że wrócą wspomnienia z przeszłości. Długością możecie jednak postraszyć panie w dziekanacie. Dwa utwory liczone w -nastu minutach. Pierwszy Ursus Hymn nie ma nic wspólnego z popularnym środkiem transportu ani z warszawską dzielnicą, gdzie kręci się znany telewizyjny show z ... gwiazdami. To typowy przedstawiciel szkoły drone; mięsista i przeszywająca gra gitary połączona z odrealnionymi dźwiękami syntezatorów podkładającymi głos ciszy przestrzeni kosmicznej. Tak, wiem padają wielkie słowa... Wielkie? Raczej patetyczne. Na jedno wychodzi. O ile pierwsza część piosenki zgadza się z powyższym opisem (gitarowy drone + synth) to około siódmej minuty prowadzenie ze znaczną przewagą obejmują syntezatory, brzmiące tu niezwykle new age'owsko. Niedawno w jednym z ogólnopolskich tygodników przeczytałem, że brytyjscy astronomowie odkryli czarną dziurę. I nie byłoby w tej informacji niczego intrygującego, gdyby nie fakt, że ULAS J1120-0641 (tak ją nazwali) to najdalsza czarna dziura jaką zaobserwowano. Wszechświat miał wtedy "zaledwie" 770 mln lat. Cząsteczki wodoru zjonizowane i przed jonizacją - wiecie, tego typu rzeczy. Side A tej kasety to świetna wizualizacja tego wydarzenia, które miało miejsce kilkadziesiąt miliardów lat temu, puszczane w mentalnym odtwarzaczu dvd. Odpowiedzialność za Ursus Hymn bierze brytyjski Rainbow Valley. Miejsce pochodzenia tego projektu, to właściwie wszystko co moja osoba wie na jego temat. Mogę jedynie dodać, że oprócz tego splitu wydanego w Sangoplasmo, Rainbow Valley publikowało kasety w Jozik Records i w rodzimej Courier Sound, a także w ramach self-release.
Sangoplasmo Records wypuściło kasetę działającą natychmiastowo na osoby, które straciły dziewictwo za czasów panowania zespołów z wytwórni Creation (Slowdive, Swervedriver) i mody na new age. I nie jest to czcze gadanie, ani próba podlizania się szefowi tego labelu. Nie obiecuję także, że wrócą wspomnienia z przeszłości. Długością możecie jednak postraszyć panie w dziekanacie. Dwa utwory liczone w -nastu minutach. Pierwszy Ursus Hymn nie ma nic wspólnego z popularnym środkiem transportu ani z warszawską dzielnicą, gdzie kręci się znany telewizyjny show z ... gwiazdami. To typowy przedstawiciel szkoły drone; mięsista i przeszywająca gra gitary połączona z odrealnionymi dźwiękami syntezatorów podkładającymi głos ciszy przestrzeni kosmicznej. Tak, wiem padają wielkie słowa... Wielkie? Raczej patetyczne. Na jedno wychodzi. O ile pierwsza część piosenki zgadza się z powyższym opisem (gitarowy drone + synth) to około siódmej minuty prowadzenie ze znaczną przewagą obejmują syntezatory, brzmiące tu niezwykle new age'owsko. Niedawno w jednym z ogólnopolskich tygodników przeczytałem, że brytyjscy astronomowie odkryli czarną dziurę. I nie byłoby w tej informacji niczego intrygującego, gdyby nie fakt, że ULAS J1120-0641 (tak ją nazwali) to najdalsza czarna dziura jaką zaobserwowano. Wszechświat miał wtedy "zaledwie" 770 mln lat. Cząsteczki wodoru zjonizowane i przed jonizacją - wiecie, tego typu rzeczy. Side A tej kasety to świetna wizualizacja tego wydarzenia, które miało miejsce kilkadziesiąt miliardów lat temu, puszczane w mentalnym odtwarzaczu dvd. Odpowiedzialność za Ursus Hymn bierze brytyjski Rainbow Valley. Miejsce pochodzenia tego projektu, to właściwie wszystko co moja osoba wie na jego temat. Mogę jedynie dodać, że oprócz tego splitu wydanego w Sangoplasmo, Rainbow Valley publikowało kasety w Jozik Records i w rodzimej Courier Sound, a także w ramach self-release.
Jeszcze ciekawiej, niemal mistycznie dzieje się w utworze drugim, nieco krótszym, bo 10-minutowym - Summerdrop Stream. Sergei Dmitriev, pochodzący z Sankt Petersburga sypialniany muzyk, znany miłośnikom niszowej muzyki jako Bedroom Bear, i duetów z ambientowymi: Raindear? oraz Love Cult startuje z nowym projektem - Black Sky Chant. Mocny początek to jest, że tak napiszę nieskładnie. Z pomocą gitary i setek guitar processor, Sergei stara się spoić ambient z shoeagazem. Takie też było moje pierwsze przemyślenie po przesłuchaniu Summerdrop Stream. Przypadek? - być może, ale klika dni wcześniej słuchałem Pygmalion Slowdive, więc gdy tylko usłyszałem ten motyw gitary w utworze młodego Rosjanina, powiedziałem głośno: Boże, toż to Slowdive! (przepraszam, że wystraszyłem moich współlokatorów). Slowdive z trzeciej płyty. Początek skojarzył mi się także z zeszłoroczną płytą Infinite Body. W tle odbywa się nabożeństwo prawosławne - wierni modlą się do Boga o dobrą pogodę, błagają by nie zsyłał zabójczej suszy ani tęgich mrozów na kraj niedźwiedzia. To wszystko wymieszane z pokojowym lo-fi (nie wiem czy Dmitriev nadal nagrywa na żywo w małych miejscowościach) tworzy zaskakująco romantyczne i delikatne dźwięki przykrywające ciało jak ciepła kołdra w chłodny, późno-letni poranek. Tym bardziej żałuję, że jego koncert w Polsce, który miał się odbyć 31 sierpnia w Poznaniu (z Arabian Horses) nie doszedł do skutku. Znów polityka górą! To teraz ja wystąpię z politycznym żądaniem: zamiast eksportować do Rosji polskie warzywa i owoce oraz mięso, importujmy rosyjskich muzyków takich jak Black Sky Chant.
Podobnie jak poprzednie wydawnictwa "ze stajni" Sangoplasmo, split Rainbow Valley i Black Sky Chant w nakładzie limitowanym - 48 kaset do kupienia na stronie polskiej wytwórni. Nie powinienem używać tego sformułowania, bo jest czerstwe i podważa moje kompetencje do oceniania czegokolwiek, ale: gorąco polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz