CANT - Dreams Come True
Warp/Terrible Records
2011
Marzenia się spełniają? Pewnie tak, ale w tym przypadku najwyraźniej nie były one zbyt wygórowane. Wystarczyło najzupełniej w świecie nagrać album. Ot, tak po prostu.
Nie ma sensu przedstawiać komukolwiek Chrisa Taylora, bo większość osób z pewnością dobrze go zna. Basista, saksofonista i flecista w popularnym zespole Grizzly Bear, a także wzięty producent, spod rąk którego wyszła ubiegłoroczna Forget - jedna z naszych płyt 2010 roku. Założona przez niego Terrible Records (wraz z Ethanem Silvermanem) zagarnęła kilka świetnych zespołów, między innymi Class Actress, Twin Shadow czy Chairlift. Cholera, jednak go przedstawiłem... Trudno. W każdym razie... W pewnym momencie ktoś taki jak Taylor zauważa, że to nie zbieg okoliczności, nie sprawka istoty wyższej od niego (również jeśli chodzi o wzrost), tylko geny podarowane mu przez jego rodziców, sprawiają że jest tak bardzo utalentowanym muzykiem. Ten dar sam wychodzi z inicjatywą nagrywania na własną kartę. Tak rodził się CANT.
Od pojedynczych singli (Ghost) i zbierania funduszy dla Afryki (Kenya) niedaleka droga do "pełnometrażowego" albumu. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że Dreams Come True za długo czekało na wyjście z folderu komputera. Nagrane krótko po sesji do Forget, w niecałe dwa tygodnie utwory wystarczyło podrasować, dopieścić i zapisać na płycie kompaktowej. Bez innych ceregieli. A tak mamy zestaw dziesięciu piosenek, którym ciężko cokolwiek zarzucić, lecz nie mających pierwiastka świeżości i naturalności. Dla mnie osobiście ten album to miotanie się Taylora po dwóch stylistykach: pierwotnej, której źródeł należy szukać w macierzystym zespole nowojorczyka oraz wtórnej, nabytej jako producent albumu Twin Shadowa. Właśnie tego ostatniego jest tu najwięcej. Nie tylko w wokalach, ale też w sferze kompozycyjnej. Brzmi to jak argument "za". Jednak proporcje zostały zachwiane. Ciężko oczekiwać drugiego Forget, a Dreams Come True rzadko kiedy zbliża się do poziomu tamtego.
Pomimo tego należy oddać Taylorowi jeden solidny ukłon za to, że postanowił pokazać światu swoją nieco inną twarz. Dreams Come True wolno także traktować zupełnie dosłownie. Członek Grizzly Bear spełnił od dawna trzymane w tajemnicy marzenia i nagrał album, w który usiłował "wpakować" tyle wpływów i inspiracji ile tylko się da. I tak mamy tutaj czytelne influencje r'n'b i soulu (The Edge), dźwięków lat 80. w znanym Believe (linia basu dobrze znana z Forget), syntezatory i elektroniczne zabawki (Answer) itp. Mnie osobiście najbardziej do gustu przypadły dwa ostatnie utwory: Rises Silent i Bericht, w których doszukuję się inspiracji grupą Radiohead. Jest jeszcze She's Found a Way Out, bliski znajomy tego misia grizzly, któremu z kolei najbliżej do muzyki macierzystej formacji, z gitarowym riffem i z refrenem niemiłosiernie przypominającym mi Black Rebel Motorcycle Club (przepraszam za to porównanie, ale nie mogłem się powstrzymać).
Dreams Come True operuje klimatem, nie emocjami. Chłodny, wykalkulowany album płaci cenę za show, którego celem było pokazanie światu, że Chris Taylor aka CANT potrafi śpiewać. Potwierdzam: potrafi. Yes, he CAN. Następnym razem skupmy się jednak na ważniejszych kwestiach. Bo "następny" będzie na pewno.
Ocena: +6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz