piątek, 1 lipca 2011

Przepis na Oscara po japońsku.



Tytuł: "Spirited Away: W Krainie Bogów” ; „Sen to Chihiro no kamikakushi” (Jap)
Reżyser: Hayao Miyazaki
Produkcja: Japonia
Gatunek: Dramat, Fantasy, Przygodowy, Anime
Premiera: 4 kwietnia 2003 (Polska) 27 lipca 2001 (Świat)


Dzieciństwo upływające pod znakiem japońskiej anime i codziennego popołudnia spędzanego na RTL7 z nosem przy ekranie, śledząc przygody Son Goku w kultowym serialu „Dragon Ball”, musiało prędzej czy później dać o sobie znać w dorosłym życiu, przypływającym uczuciem sentymentalizmu dla japońskiego anime. W moim przypadku, było to zdecydowanie „później”, gdyż mimo wielkich chęci i planów, „Spirited Away: W krainie bogów” oglądnęłam dopiero po 8 latach od polskiej premiery (!). No cóż, w każdym razie, co się odwlecze….


Pierwsze minuty „Spirited Away..” upłynęły mi na niecierpliwym oczekiwaniu jakiejkolwiek akcji.. Zaczyna się bardzo „Levisowsko” - Dziewczynka imieniem Chihiro przypadkiem trafia wraz z rodzicami do dziwnego miasteczka, które wydaje się być opuszczonym skansenem. Przekraczając jednak nadnaturalną bramę prowadzącą do innego świata (zupełnie niczym lustro, Alicja i inne Kapeluszniki..) , okazuje się, że po zapadnięciu zmroku miasteczko nagle ożywa – i bynajmniej nie należy do ludzi… Rodzice Chihiro za swoje łakomstwo zostają przemienieni w świnie, a sama dziewczynka trafia do zupełnie irracjonalnego świata, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje. Teraz Chihiro ma dwa wyjścia : skapitulować, skulić w sobie i łkając czekać na podzielenie losu swoich rodziców lub mniej lub bardziej mężnie, stawić czoła przeciwnościom i podjąć pracę w mieście rządzonym przez okrutną czarownicę Yubabę. Jak się dalej okazuje Chihiro wybiera drugą opcję i z pomocą mistrza Haku oraz ku zdziwieniu wszystkich (ale najbardziej chyba samej siebie), wychodzi jej to całkiem nieźle. A potem czeka nas już tylko niesamowita przygoda, podróż wśród najbardziej zaskakujących pomysłów mistrza Miyazaki, a nawet przejażdżka na latającym smoku.

Dla mnie na pierwszy plan bezpretensjonalnie wysuwa się sama fabuła filmu – ot, prosta i mało atrakcyjna z pozoru. Przemawia za tym chociażby fakt, iż akcja toczy się głównie na jednej płaszczyźnie - zakład łaźni Yubaby, gdzie bogowie z najdalszych zakątków „gdzie bądź”, mogą za odpowiednią zapłatą, zaczerpnąć relaksujących kąpieli. Pierwsze wrażenie dot. lokacji akcji było dla mnie naprawdę rozczarowujące, ale bardzo szybko przygody Chihiro zaczęły zaciekawiać mnie misterną pajęczyną wątków pobocznych, które razem składają się w elementarną całość. W krainie Yubaby wszystko jest możliwe, każdy bohater odgrywa ważną w taki czy inny sposób rolę.

Reżyser rzuca z ekranu prawdami moralnymi na prawo i lewo. Oglądając film, zaczęłam nawet zastanawiać się czy Hayao Miyazaki nie postawił sobie za cel potępienie wszelkich możliwych grzechów i słabości tego świata : chciwość ( tutaj- tajemniczy bóg bez twarzy, obsypujący bezmyślną swołocz złotem, z okrutnym obliczem dla pospólstwa i łagodnym usposobieniem wobec szlachetnej Chihiro), obżarstwo (krótka piłka: objadałeś się do nieprzytomności?-teraz ktoś będzie objadał się Tobą.. Chociaż to może zbyt drastyczne i za bardzo nawiązujące jak dla mnie do Prawa Talionu.. ) , zgorzkniałość ( nasza polska Baba Jaga, summa summarum okazuje się nie być do szpiku kości wiedźmowata, to po prostu kobieta biznesu, twardo trzymająca rękę na pulsie i przestrzegająca żelaznych zasad).

Powinno się, a wręcz należy zwrócić uwagę na muzykę. Piękna linia stworzona przez Joe Hisaishi’ego powodowała, że czasami łapałam się na tym, że bardziej skupiam uwagę na wyłapaniu kolejnego dźwięku niż na śledzeniu opowieści- ale to świadczy tylko o tym, iż dwie nagrody przyznane w kategorii „Najlepsza muzyka” są w pełni zasłużone.

„Spirited Away: W krainie bogów” zapisał się na mojej liście filmowej, na honorowym miejscu dość późno oglądniętych produkcji, które zasługują na aplauz na stojąco. I to bez zaskoczenia – w końcu japońska produkcja powaliła na kolana 75 galę Oscarów, zdobywając główną nagrodę w kategorii : „Najlepszy pełnometrażowy film animowany” . Dlatego dla mnie, miłym był ponad dwugodzinny czas spędzony razem z nieprzewidywalnymi bohaterami. Ciekawa odskocznia od hegemonii Disney’a – polecam.

Ocena: 8/10




Kolejna wprawka Eli, pogratulować!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz