niedziela, 4 marca 2012

Kobieta w czerni



Tytuł: „Kobieta w czerni” (PL),  „The Woman In Black” (ANG)
Reżyser: James Watkins
Produkcja: Kanada, Szwecja, Wielka Brytania
Gatunek:  Dramat, Horror
Premiera: 2 marca 2012  (Polska)  3 lutego 2012  (Świat)

Nie wiecie, po co przyszła, że wróci bądźcie pewni. To widmo ciemności, to Kobieta w czerni”   legenda Crythin Gifford.

Lubicie legendy? Tak? Ale takie, w których opisana historia chwyta za serce, porusza do głębi, historia miłosna, prawda ? Tak myślałam.. Niestety – dzisiaj nie przedstawię Wam żadnej przyjemnej i budującej w nadzieję opowieści. Będzie to raczej przepełniona bólem, goryczą i przerażającą bezsilnością historia pewnej Matki…

Mamy początek XX wieku. Młody prawnik, Arthur Kipps, otrzymuje od swojego Szefa rutynowe zlecenie – ma udać się do pewnej angielskiej prowincji i zająć się uporządkowaniem dokumentacji i sprzedażą Domu na Węgorzowych Moczarach, po niedawno zmarłej właścicielce. Ot – typowe, nudne, papierkowe zajęcie. No więc nasz bohater żegna się ze swoim małym, ślicznym synkiem i wyjeżdża z Londynu. Niestety, na miejscu spotyka go dość nie miła niespodzianka – i nie wiadomo czy spowodowane jest to branżą jaką reprezentuje (która nomen omen, powszechnie nie cieszy się sympatią), czy też może zaściankową mentalnością tutejszej ludności, ale jedno jest pewne- mieszkańcy wyraźnie czują do niego niechęć, a wręcz unikają jak ognia. Arthur, mimo że co nóż spadają na niego wyrazy pogardy ze strony otoczenia, postanawia zapiąć sprawy na ostatni guzik i dokładnie przewertować dokumentację znajdującą się w Domu na Węgorzowych Moczarach.

No i się zaczyna…

Nie dość , że sama droga wiodąca do posiadłości  znajdującej się na wyspie, wije się wśród mgły, pokrywającej bezkresną połać bagna i przyprawiała mnie o dreszcze wraz z męczącym przeświadczeniem  „że coś się święci ( i do najświętszych bynajmniej nie należy)”, to sam cel podróży definitywnie potwierdza kategorię do jakiej film należy.
Piękna (kiedyś była z pewnością ), otoczona ogromnym i ziejącym niepokojem kniejem, posiadłość, robi wrażenie już na pierwszy rzut oka. Za drugim nie jest już tak przyjemnie, a kiedy zupełnie zamkniemy oczy.. cóż- wtedy właśnie możemy coś zobaczyć.
I właśnie tego ostatniego doświadcza Kipps. Można to zdefiniować, podążając za słowami jednej z kapel : „… gdy rozum śpi- budzą się demony”. W naszym przypadku chodzi o konkretnie jednego demona- ducha, zjawę, marę, straszydło… A może po prostu niespokojną duszę matki, która po utracie swojego dziecka, zaznaje wiecznego niepokoju.

Reżyser i scenarzystka nie poskąpili efektów, które budują ten niesamowity klimat w filmie – cisza, ponure barwy, wciąż dżdżysta pogoda i nieprzenikniona ciemność panująca w posiadłości, która zmusza nas do coraz dokładniejszego wpatrywania się w otchłań, z której „coś” nagle wyskakuje. Niby banalne, a działa. Skutecznym okazał się pomysł powrotu do stylizacji klasycznego gotyckiego filmu grozy. I właśnie taki był zamysł Jamesa Watkinsa – stworzenie obrazu, który przerażałby widzów nie ogromem przemocy i rozlewu krwi na ekranie, ale opowieścią o bezgranicznej tęsknocie za najbliższą osobą, która przeradza się w furię, która zaślepiając do głębi, popycha nas do zbrodni na niewinnych.  Mam wrażenie, że pomysłem reżysera było zamknięcie w kapsułce syntezy tego, czym jest koszmar żałoby. Czy mu się udało? Oczywiście. Dlatego cała konstrukcja filmu, po głębszym namyśle, przypomina bardziej połączenie dużej dawki dramatu, z elementami (bądź „straszakami” jak kto woli) horroru.

Na koniec mała wzmianka o ekipie aktorskiej: odtwórcą roli Kippsa został sławny Daniel Radcliffie, znany chyba na cały globie, ze swoich czarodziejskich wyczynów. Ale jak to ze sławą bywa, niesie za sobą spore obciążenie. I tak przez cały film śmiałam się w duchu, że „Harry Kipps” wyciągnie zaraz różdżkę i rzuci w przestrzeń jakimś zaklęciem, lub po prostu ucieknie gdzie pieprz rośnie na Błyskawicy. Nie uciekł. Zagrał do końca, a  nawet wyszło mu to nieźle z jego dźwięcznym brytyjskim akcentem, chociaż młoda buźka nie do końca pasowała mi do roli doświadczonego przez życie ojca…

Można oglądnąć. Nie spodziewać się przełomu w swoim życiu  po wyjściu z kina. Ale z dużym prawdopodobieństwem tego wieczoru może Wam się nieswojo zasypiać…

Ocena: 7/10

Made by Ela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz