poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Nobody



Gdy jechałem pociągiem nad morze, miałem tylko dwa zamiary i w sumie kilka nadziei.. Pierwszy zamiar to leżeć, leżeć, nic nie robić, i jeszcze raz leżeć, oraz pić piwo. Został on wypełniony w 100%. Drugi zamiar też został załatwiony, ale po co o czymś tak fajnym wspominać, gdy nie można tego ubrać w odpowiednie słowa. Za to o nadziejach opowiem.. Spokój w drodze. Niestety, natrętni współpasażerowie się trafili, już kawałek czasu minęło, ale jak wspomnę tę starą babę, to mnie dalej krew nagła zalewa.. 

Kolejno, pogoda.. Średnio, ale Bałtyk był ciepły jak nigdy. No i przede wszystkim, żeby gofry były tanie. Nie były..
Może ktoś z Was czmychał pociągiem na drugi koniec Polski i zna realia nieustającego połamania ciała. Mi zdarzyło się całe 3 razy; wszystkie wspominam dobrze, ale mało wygodnie.
Za pierwszym razem, pamiętnego 31 lipca roku 2008, było szaleństwo.. Konduktor chciał nas wywalić z pociągu, bo cały czas zajmowaliśmy przedziały pierwszej klasy, ale to nic.. Koczowaliśmy wszędzie, jeśli mnie pamięć nie myli to przez całą 15-godzinną podróż zaliczyliśmy dwa przedziały pierwszej klasy, korytarz i skończyliśmy w miejscu najmniej lubianym, najgłośniejszym i najsmrodniejszym.. Tuż obok toalet.. Masakra.. Lecz w sumie fajnie było, poznaliśmy innych strudzonych i głodnych tułaczy, jadących na jakiś festiwal do Trójmiasta, chyba to Heineken był.. Śpiewaliśmy, graliśmy na gitarze, próbowaliśmy zagłuszyć stukot tych torów i oczywiście było tyskie;)

Za drugim razem mieliśmy wygodniejszą podróż, do celu jechaliśmy w jednym przedziale i gdzieś w połowie drogi, za namową konduktora, do naszej 4-osobowej paczki dołączyły cztery dziewczyny.. Jestem pewien, że zmienił się ich światopogląd na rodzaj męski. A teraźniejsza eskapada była najprzyjemniejsza, w tak doborowym towarzystwie nigdy nie miałem możliwości pokonywania kilometrów. Dziękuje przy okazji.

Wracając do meritum, gdy jechałem nad morze, nasze, polskie, Bałtyckie nie sądziłem, że będę miał okazję posłuchać na żywo muzyki takiej, która siądzie mi na uszach i nie odpuści dopóki nie napiszę o nich. Tak, wraz z Elą, byliśmy na koncertach z serii Letnia Scena Muzyczna. Pominę pozostałych wykonawców, a  było ich chyba 5-6. Pod sceną spędziliśmy prawie 5 godzin, nie powiem gdzie mi nogi wchodziły.. Albo nie, wspomnę jeszcze o pewnej rockowej dziewczynce, która głosem powalała na kolana. Za to wyglądem manifestowała cały rockowy styl. Otóż mowa o bodaj 11-letniej Oliwi, ubranej w skórzane spodenki, kamizelkę i pieszczocha na przegubie, która dała "CZADU" wykonując polskie, rockowe szlagiery. Zapadła nam w pamięć bardzo mocno. Jednak nie o niej tu mowa będzie, może kiedy dorośnie i zrobi karierę, na co liczę.
Rozchodzi się z hukiem o zespół NOBODY, z Władysławowa.

***

Nobody to czwórka młodych ludzi z nad morza, którzy jak to mają zapisane na swoim profilu na "face" są nie koniecznie zdolni muzycznie. Lecz na koncercie wyszło szydło z worka i robienie z siebie lewych muzyków szlag trafił. Swoją drogą to niezły chwyt marketingowy.. W swoim repertuarze prezentują utwory bluesowe jak i hard rockowe, dopełniając je swoimi autorskimi kompozycjami. Posłuchać ich możemy na  MySpace grupy. Jak to w muzyce rockowej nie rzadko bywa, roszady personalne nie ominęły również chłopaków z Władysławowa. Początkowo zespół tworzyło 5 muzyków, lecz odeszło dwóch, zastąpił ich jeden. I tak, na chwilę obecną, personalnie Nobody wygląda następująco:

wokal - Artur Kozłowski,
gitara basowa - Paweł Marczykowski,
perkusja - Łukasz Golla,
gitara elektryczna - Kamil Tarnowski.

Debiuty zaliczali w małych knajpkach w swoich miastach, w Kawiarni Hanka oraz w Antresoli. Ja ich również spotkałem na koncercie. Byłem pod ogromnym wrażeniem energii wokalisty, a zarazem pokory jaką zespół prezentował, w pełni świadom swoich umiejętności i niedoskonałości. Mimo że nagłośnienie nie wydawało się najlepsze, to Nobody pokazało się z jak najlepszej strony, w kilku coverach oraz swoich utworach. Oczom nie wierzyłem, jak widać było, że wkładają w to serce, jak żyją muzyką. Przy takim zaangażowaniu nic im nie stanie na drodze do zaistnienia. Najbardziej zapadł mi w pamięci heroiczny bój z mikrofonem jaki stoczył Artur Kozłowski, gdy muzyka go poniosła, gdy całym sobą czuł te wszystkie dźwięki.. Targały nim tak wielkie emocje, nie potrafił nad nimi zapanować, chciał z jednej strony rozwalić mikrofon, a z drugiej nie mógł się od niego oderwać.. A to wszystko w przejmującym, powalającym wykonaniu piosenki grupy Happysad, "Długa droga w dół"..


Powyżej to bezpośredni link do posłuchania ich muzyki.

To by było na tyle, życzę im Powodzenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz