Stary znajomy, któremu stuknęło czterdzieści lat, wciąż mnie zadziwia. Zadziwia talentem do pisania niezwykle chwytliwych, popowych piosenek. Znam go od czasów pre-studiów, i choć momentami spierałem się wewnętrznie, który z duetu Maus-Rosenberg jest u mnie wyżej w hierarchii (nadal nie wiem), to w tym roku zdecydowane pierwsze miejsce otrzymuje hipis z Los Angeles. Feels Like Heaven nawiązuje muzycznie i tytularnie do lat 80., oczywiście do The Cure (a może Fiction Factory?), lecz utwór ten smakuje świeżością i elegancją, w nieco bardziej chałupniczym stylu, niż miało to miejsce na ostatnich trzech albumach Pinka - i to kolejny plus. Dla mnie piosenka roku 2017.
No dobra, gdzieś tam słyszałem o tym zespole, ale ta nazwa kojarzyła mi się z pociętymi nastolatkami, wpadającymi w depresję dziewczynami czy z emo-chłoptasiami. A tu taka niespodzianka. W momencie, gdy ukazał się ten singiel fani nie kryli zaskoczenia, większości się podobało, choć mieli nadzieję, że cały album taki nie będzie. Figa! Po perypetiach wewnątrz zespołu, Paramore powróciło ze starym perkusistą, a brzmienie grupy zyskało jaśniejszą barwę. Hard Times jest chwytliwe jak cholera, a jeszcze ten vocoder na końcu - miodzio!
Przyznam się, że to jedna z najczęściej słuchanym przeze mnie piosenek w mijającym roku. The Horrors ciągle się rozwijają. To dobrze. Obranie kierunku nieco bardziej industrialnego trochę mnie zniesmaczyło (nie przepadam za tego typu graniem), ale muszę przyznać, iż V trzyma równy poziom. Something to Remember Me By, wyprodukowany przy pomocy Paula Epwortha (to ten od Pali) brzmi nieco inaczej od reszty utworów na płycie, wyróżniając się motoryką, przebojowością i długością, chociaż ta ostatnia "przywara" tyczy się niemal wszystkich indeksów na V - w przypadku opisywanego utworu jest to zdecydowanie jego atut.
Nazywany młodszą siostrą Chamber of Reflection, monologiem ojca z synem czy też, jak chcą niektórzy, piosenką o Masonach, On the Level wciąż brzmi jak Mac DeMarco, ten wariat z Kanady, który zawsze chciał być drwalem, a został songwriterem z małym siusiakiem. Uwielbiam tego gościa. Stare poczciwe Rolandy i Yamahy tworzą klimat w tym utworze (jeszcze lepiej brzmiały w studiu u Conana O'Briena).
Chyba muszę coś nadrobić. To, co się tu wyprawia po czwartej minucie destrukcyjnie wpływa na moją psychikę. I pomyśleć, że Wallowa Lake Monster wydano jako odrzut albo demówkę (znajdźcie sobie odpowiednie określenie). Wciąż powraca obraz zmarłej matki i jej choroby.
Hipnotyczny, wprawiający w melancholijny nastrój Spaces, mieszający w sobie chłód ambientu i techno z wrażliwością dream popu, świadczy o tej debiutantce z Walii, o tym jak świadoma jest swoich możliwości. Smooth as fuck!
Jak twierdziła w wywiadach Michelle Zauner, Machinist było pierwszym utworem, który napisała na swą drugą solową płytę Soft Sounds From Another Planet. Singiel jest historią o miłości, miłości kobiety do robota. Stworzony na oldskulowym brzmieniu Rolanda Juno-6, w połączeniu z auto-tune i solówką na saksofonie daje nam przedni hit na miarę na XXI wieku.
W zagranicznych podsumowaniach za 2017 rok wyższe miejsca okupuje Dum Surfer, ale dla mnie Czech One lepiej reprezentuje Marshalla. Czekałem na niego długie cztery lata, ale było warto. To wciąż King Krule samotny, palący papierosa na środku ulicy, mijany przez tysiące nieznajomych. Instrumentalny mostek w połowie utworu sprawia wrażenie najpiękniejszego jakiego słuchałem w tym roku. Inspirowany po części Rodziną Soprano Czech One stawiam w pierwszej lidze, jeżeli chodzi o dokonania tego rudzielca.
Miałem dylemat, którą piosenkę z ostatniego albumu Pond lubię najmocniej. Nadal tego nie wiem. Colder Than Ice z gościnnym występem australijskiego kowboja, Kirina J., pokazuje umiejętności kompozytorskie Jaya Watsona, współtwórcy takich hitów jak Elephant czy Apocalypse Dreams Tame Impala. Big Enough? Poza tym zajebiście, narkotycznie uzależnia ten utwór, prosty jak cep. Nie mylić z hitem Granta Millera...
Zaczynamy od refrenu, w tle wybrzmiewają klawisze Jane Penny, której wokal spada niczym płatki z nieba, a gitara Davida jak zwykle cieszy ucho chwytliwością motywu (solówka też!). Krótki, trwający niecałe trzy minuty strzał, charakterystyczny dla podopiecznych wytwórni Arbutus. Znam ich od tylu lat, że jestem zupełnie spokojny o ich kolejne poczynania.
Włączając stacje radiowe w wakacje zazwyczaj trafiam na nie dające się słuchać gówno, od którego aż roi się we wszelkiej maści komercyjnych radiostacjach. Dobrze, że Calvin Harris zreflektował się i wypuścił płytę będąca kapitalną składanką letnich przebojów; przebojów, które da się słuchać. Feels zaraża optymizmem, a Pharrell Williams wciąż trzyma poziom.
Może i kolana nie miękną przy nowej płycie Chaza, ale też wcześniej tego nie czyniły. Śledziłem pilnie losy tego miłego okularnika, zachwyty nad jego geniuszem, stylistycznym rozmachem, pójściem pod prąd - solidny gościu, nie wybitny. Przynajmniej na razie. Ja uwielbiam Toro y Moi roztańczone, takie jak na EP-ce Freaking Out. Boo Boo powraca tam, gdzie wszystko się rozpoczęło - do złotej ery chillwave'u, wychwytując tu i ówdzie inspiracje (Gigi Masin, ambient pop), lepiąc album, obok Causers of This, najrówniejszy, a na pewno najdojrzalszy.
Wiedziałem, że Ci, którzy w jakiś sposób związani byli z TOPS to porządni ludzie. Taki Thom Gillies (były basista grupy). Polubiłem go w Vesuvio Solo, a w duecie z June Moon (duet ten używa kryptonimu Exit Someone) niemal pokochałem. Absent Lover zaostrza apetyty na pierwszą solową płytę w ich dorobku, chociaż EP-ka Dry Your Eyes wystarczająco te apetyty rozbudziła.
Małgorzata Penkalla i Magdalena Gajdzica odłożyły na bok skrzypce, flety i cały anturaż kameralnego folku na rzecz syntezatorów i ejtisowego sznytu. I? Śpiewany po polsku (zmiana na plus) singiel Fraktale brzmi rewelacyjnie. Żaden inny polski utwór nie gościł w moim odtwarzaczu równie często co Fraktale.
Pochodzący z Meksyku duet sprawił mojej osobie wielką niespodziankę "smażąc" fantastyczny hit jakim niewątpliwie jest Popscuro. Nie mam tu na myśli oczywiście hitu w sensie sprzedanych płyt, okupowania list przebojów czy wyświetleń na Youtube. Chodzi o chwytliwość, która aż bije od tego utworu. Język hiszpański w ogóle mi nie przeszkadza...
Uwielbiam te jego wyprawy na oceaniczne wyspy; The Pathways of Our Lives z dodatkiem tropicalu i pierwiastka tribal ambientowego. I ten flecik w czwartej minucie - czuję się jakbym leżał na niebiańskiej plaży z Virginie Ledoyen.
Ta nawijka panny Smith trochę mnie drażniła, ale Tyrant i tak zyskuje dzięki świetnej produkcji i elementom przywołującym r&b lat 90. i 00's. Uwielbiam tło tego utworu...
Och, stęskniłem się za tym gościem. Tyle lat czekania. I gdy usłyszałem po raz pierwszy Automaton, czułem się nieco zbity z tropu. Taneczne hooki o funkowym rodowodzie ustąpiły miejsca futuryzmowi. Grymas na twarzy jednak szybko ustąpił, a jego miejsce zajął niekontrolowany tik nogi. Pełen automatyzm...
Po ubiegłorocznej, bardzo dobrej EP-ce, Adam Byczkowski vel Better Person powraca z singlem śpiewanym po polsku, muzycznie składając hołd polskim romantykom. A na wysokości "które, znika/ na zawsze/ z każdym dniem" można się rozkleić i rozpuścić. Brzmi to wszytko jak zagubiony klejnot Polskich Nagrań z lat 80. Czekam na kolejne tego typu kompozycje.
Meandrujące gitary Matta (z wiadomych przyczyn) zostały zastąpione przez meandrujące gitary Juliana Lyncha, przyjaciela z dzieciństwa dla większości paczki z Real Estate. Mam tylko nadzieję, że ten (o, umiem francuski), mowa o Julianie, nie zapomni o swojej karierze solowej, bo uwielbiam jego muzykę. Serve the Song odnalazło by się na każdej z płyt tej grupy, bo za wiele nie zmieniają w swoim repertuarze. No i dobrze...
Fala shoegaze'u przypłynęła w tym roku z kliku kierunków. Odezwali się ci starsi, pokazali nowi, aktywni byli ci, którzy szukają czegoś nowego w tym nurcie. Jefre Cantu-Ledesma, mój stary, dobry znajomy, goszczący na łamach tego bloga wielokrotnie, wypuścił bardzo przystępną, jak na jego warunki, płytę. Eteryczny wokal skąpany w ścianie dźwięku - skąd my to znamy. Mimo to A Song of Summer niepodzielnie mną hipnotyzuje.
Mijający rok nie należał do tych "naj", zarówno pod względem filozoficzno-społecznym jak i muzycznym. Coś tam jednak udało się wyłuskać z worka pełnego dźwięków i stąd ta lista. A właściwie to dwie listy: piosenek i albumów. W poprzednim roku nie przywiązywałem wagi do numeracji, lecz moja żona zwróciła mi uwagę, że to nie profesjonalnie. Droga żono, dla ciebie wszystko. Miłego słuchania, grillowania, skakania i czytania Kanta.
PRZEDBIEGI
48. Gorillaz - Andromeda
Zdecydowany high-light na tegorocznej płycie Damona Albarna i spółki. Mityczna Andromeda przykuta do skały czekająca na swojego Perseusza, po śmierci przemieniona w gwiazdozbiór nieba północnego. Jedna z nielicznych piosenek z Humanz, które pamiętam, reszta wyparowała w przestrzeń kosmiczną, lecz plotki mówią, że kolejny album już w 2018 roku. Pożyjemy, zobaczymy.
Ulubiony moment: 2:01-2:15 Ulubiony wers: Take it in your heart now, love her
47. Kero Kero Bonito - Fish Bowl
Niecałe dwie minuty uzależniającego popu z Londynu wygrywanego na wysłużonym Casio SA-45. Rzecz rozchodzi się o refren - czego tam nie ma: hazy-dream-mellow-shoegaze itp.,itd. - i chociaż utwór pochodzi z albumu wydanego w zeszłym roku, to ten refren będzie aktualny w każdym roku kalendarzowym.
Ulubiony moment: 0:50 - 1:07
Ulubiony wers: When I see you tommorrow/ Will you remember this song?
46. Kelela - LMK
Tym utworem Kelela przenosi nas w lata 90. XX wieku, dla wielu najpiękniejszy okres w życiu. Słuchacie LMK, myślicie Destiny's Child? Nie tylko wy. Za produkcję odpowiada Jam City.
Ulubiony moment: 0:01 - 0:18 Ulubiony wers: brak
45. Melody's Echo Chamber - Cross My Heart
Nadal kibicuję tej damie (pomimo, że nie jest z Kevinem Parkerem), bo dla mnie jej muzyka stanowi doskonałe połączenie psychodelicznego grania (Tame Impala czy Dungen, muzycy którego pomagali przy tym utworze) ze słonecznym popem lat 60. spod znaku Margo Guryan (ten wokal). Zdrowia i pomyślności w 2018 roku i, przede wszystkim nowego albumu. Cross My Heart dzieli się na trzy części - lubię pierwszą i trzecią (ach ten flet), druga nieco przekombinowana i rozwlekła.
Ulubiony moment: 4:19 - 4:28 Ulubiony wers: And the season passing by / And I'm still sad
44. LCD Soundsystem - Tonite
Podobno mieli nie nagrywać więcej albumów, ale jak to bywa z muzykami, w deklaracjach zawsze są pierwsi, a w ich realizacji na ostatnim miejscu. Piszę w tej chwili szczerze: nigdy nie przepadałem za LCD Soundystem i ten stan trwa nadal. Skoro tak, to dlaczego Tonite znajduje się na tej liście? Za tekst i muzyczny rolmops, który powoli eksploduje.
Ulubiony moment: 1:36 - 2:50 Ulubiony wers: Everybody's singing the same song/it goes "tonight, tonight, tonight..."
43. Marika Hackman - My Lover Cindy
Preferuję ten singiel niż radiogłowy Boyfriend, z powodu linii gitarowej w zwrotkach. Warto sprawdzić jej tegoroczny album I'm Not Your Man - można tam znaleźć wiele takich smaczków.
Na pierwszy rzut ucha wydaje się, że śpiewa to kolejna blondynka ze Skandynawii - bliżej nieokreślony chłód bije z głośników podczas słuchania Interweb. Pozory panowie, pozory... Chłodne la, la, la, la (na tyle chłodne na ile mogą takimi być) i wejście klawiszy w zwrotkach to zdecydowanie moje guilty pleasure.
Ulubiony moment: 0:26 - 0:33
Ulubiony wers: Well maybe I'm a spider/Or maybe I'm a fisherman albo My breathing code is b-binary
41. Soko - Sweet Sound of Ignorance
Nie jest to na pewno bomba w rodzaju Lovetrap. Raczej depresyjno-rozmarzone granie spod znaku Maca DeMarco czy Conana Mokasyna. Trzecia kwadra Księżyca wisząca w ten grudniowy wieczór nad moją głową podpowiada mi, że i tak warto słuchać Soko.
Ulubiony moment: 3:19 - 4:20
Ulubiony wers: Empty hands, story of my life
40. Thundercat - Friendzone
Nigdy nie przepadałem za Diablo, wolałem Mortal Kombat. I nic na to nie poradzę, że od 2:40 zaczyna się dziać najwięcej. W mojej głowie...
Ulubiony moment: 2:41 - 3:12 Ulubiony wers: I'm gonna play Diablo either way
39. Washed Out - Hard to Say Goodbye
Z samplowany Thomas Amadeo Tomassi'ego przepuszczony przez chillwave, czyli Washed Out, podobnie zresztą jak Chaz Bundick, po większych i mniejszym eksplorowaniu innych źródeł muzyki, wracają tam, gdzie zaczęli.
Ulubiony moment: sposób, w jaki użyto sampla Thomas Ulubiony wers: You wasted all my time
38. Joe Goddard - Home
Refren, bejbe, refren..., lecz tak bywa, gdy sampluje się Brainstorm z 1978 roku.
Ulubiony moment: refren, bejbe, refren
Ulubiony wers: brak
37. Shine 2009 - D4WYL
Czekam na kolejny album tych fińskich letników. Gdy w czerwcu opublikowali D4WYL, spodziewałem się, że trzecia płyta w ich dorobku ukaże się lada chwila. Tak się jednak nie stało. Apetyt rośnie...
Ulubiony moment: 0:49 - 1:20 Ulubiony wers: brak
36. Destroyer - Tinseltown Swimming in Blood
Ken nie odniósł takiego sukcesu jak Kaputt. Powodów może być kilka - słabsze kompozycje, brak elementu zaskoczenia stylistycznego itp. Tinseltown Swimming in Blood brzmi jak oczywista laurka wystawiona latom 80., a zwłaszcza New Order. I was a dreamer...
Ulubiony moment: 2:57 - 4:23 Ulubiony wers: I was a dreamer/ Watch me leave
35. FM-84 - Never Stop (feat. Ollie Wride)
Panowie i Panie, jeżeli zamierzacie nakręcić kolejną część Powrotu do przyszłości, Never Stop z gościnnym udziałem Ollie Wride, powinno zostać motywem przewodnim tego filmu. Utwór jakby żywcem wyjęty z lat 80.
Ulubiony moment: 0:01 - 0:05 Ulubiony wers: The sound of your voice on the airwaves tonight
34. Aly & AJ - Take Me
Siostry Michalka porzuciły Disneya i zapodały utwór, gdzie refren i mostek przyspieszają bicie serca.
Ulubiony moment: 0:47-1:06 ; 2;19-2:27 Ulubiony wers: BRAK
33. Boy Pablo - Everytime Ciężko zliczyć wszelkiej maści epigonów stylistycznie wzorujących się na Macu DeMarco, i za każdym razem, gdy mam ochotę ziewać na tego typu granie, pojawia się takie Everytime i uśmiech nie schodzi mi z ust. Świetne, przebojowe, letnie granie.
Ulubiony moment: 1:26 - 1:44 Ulubiony wers: BRAK
32. Pinkshinyultrablast - In the Hanging Gardens
Rosyjski kwintet w przyszłym roku powróci z nowym albumem, a In the Hanging Gardens fantastycznie przygotowuje na tę okoliczność. Moją uwagę zwraca przede wszystkim wspaniała gra na klawiszach i ich symbioza z shoegaze'owymi gitarami w refrenie.
Ulubiony moment: 0:01 - 0:08 Ulubiony wers: BRAK
31. Flight Facilities - Arty Boy (feat. Emma Louise)
Nie wiem czy tylko ja mam takie wrażenie, ale wokal Emmy Louise przypomina Caroline Polachek - podobna barwa i sposób śpiewania. Zresztą, mało to istotne, bo Arty Boy całościowo brzmi pięknie.
Ulubiony moment: 0:41 - 0:52 Ulubiony wers: And all the girls must be dancers
30. Blue Hawaii - No One Like You
Kiedyś, w zamierzchłych czasach, popełniłem na ich temat niewielką notatkę opublikowaną na tym blogu, jaką jedną z pierwszych. I potem straciłem ich z oczu. Siedem lat później przesłuchałem ich Tenderness, i spodobała mi się ścieżka No One Like You, którą wybrali na singiel. Album średni...
Ulubiony moment: 0:50 - 0:58 Ulubiony wers: brak
29. The War On Drugs - Thinking of a Place
Mistrzowie rozwlekłych kompozycji wystawiają mnie na pogranicze braku cierpliwości i gniewu. Intro i outro ratują tę kompozycję, czyniąc ją najjaśniejsza z nowej płyty Amerykanów - jeśli czegoś nie zmienią, stracą we mnie słuchacza.
Ulubiony moment: 4:30 - 5:10 Ulubiony wers: Light was changing on the water
28. Calypso Rose - Leave Me Alone (Yaeji Remix)
Czego się ta Pani nie dotknie, zamienia w muzyczne złoto. Remiks Leave Me Alone należy do tej kategorii.
27. Cut Copy - Counting Down
Z Cut Copy jest tak - gdy pojawia się ich nowy album, przez dwa dni nie słucham niczego innego. Po dwóch dniach już nie słucham Cut Copy. Z Haiku form Zero pamiętam Counting Down, Black Rainbows i singlowe Airborne, reszty nie pamiętam, za wszystkie dźwięki serdecznie dziękuję.
Ulubiony moment: 0:44 - 0:52
Ulubiony wers: Don't let me die tonight
26. Temples - Strange or be Forgotten
Namaszczani na największych konkurentów Tame Impala, nie osiągnęli takiego poziomu perfekcjonizmu kompozycyjnego nie mówiąc już o fali popularności. Lecz takie Strange or be Forgotten przylgnęło do mnie natychmiast.
Ulubiony moment: 1:26 - 1:42 Ulubiony wers: strange or be forgotten
25. Katy Perry - Chained to the Rhythm
Ta Pani ma piękne oczy, głos, piersi i zgrabne pośladki. Brakowało jej tylko świetnych utworów. Chained to the Rhythm wreszcie brzmi dla mnie jak prawdziwy przebój (tylko po co ta nawijka Marleya?). Polityka mnie nie interesuje...
Ulubiony moment: 1:39 - 1:58
Ulubiony wers: Turn it up, it's your favorite song
I'm looking up at cloudy skies/ I look ahead and see my sorrow
Czerwcowy wieczór. Upalny wieczór. Zakorkowane miasto. Plujące witaminami rury wydechowe milionów samochodów. Na szczęście byłem na to przygotowany. Od dwóch miesięcy. Od dnia, gdy dowiedziałem się, że TOPS zagra w Krakowie w ramach festiwalu Green Zoo. Kilka dni wcześniej wystąpił Sean Nicholas Savage, lecz nie udało mi się dotrzeć na koncert - może następnym razem. W klubie Re już kiedyś słuchałem muzyki, instrumentalnej, polskiej, ale nie zamierzam wymieniać imienia i nazwiska tego pana, gdyż okazał się zwykłym "rozczarowaniem". Tym razem miało być zupełnie inaczej... To nic, że spóźnili się. Nie każdy ma punktualność wpajaną od dziecka. Zwłaszcza linie lotnicze. Na niebie ciągły ruch. Dzięki temu mogłem podpatrzeć jak przygotowują się do występu, uśmiechnąć się do Marty [Cikojevic], która pewnie i tak mnie nie zauważyła, posłuchać gościa, który znał lepiej historię 4AD od jego założyciela czy dojść do wniosku, że Heineken to wciąż najpopularniejsze piwo wśród ludzi przed trzydziestką. Ach, zapomniałbym o Zakochanym Człowieku (Better Person), który krążył między pomieszczeniami w klubie jak agent specjalny Dale Cooper po czarnej chacie. Dwadzieścia sześć lat wcześniej Michael Jordan zdobył swoje pierwsze mistrzostwo z drużyną Chicago Bulls. To oczywiście nie ma żadnego związku z koncertem TOPS.
Jako support wystąpiły Rycerzyki. Zespół zagrał parę znanych i parę nieznanych piosenek z nagrywanego właśnie albumu. Słuchało się znakomicie. Po kilkudziesięciu minutowym koncercie członkowie grupy wmieszali się w tłum, by posłuchać co mają do zagrania Kanadyjczycy. Nie zabrakło oczywiście komplementów, zwłaszcza ogromny ich strumień popłynął w stronę Antonisa [Skolias], perkusisty Rycerzyków. O 22:35 Jane Penny jako Lady in Red rozpoczęła to, na co wszyscy czekali. Co oczywiste, większość koncertowej tracklisty stanowiły piosenki z wydanej właśnie nowej płyty - Sugar at the Gate, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego... Po co ja więc o tym wspominam? Nieważne... Wiem jedno - znam TOPS od paru ładnych lat i jestem w 100 % pewien, że jest to w tej chwili mój ulubiony kanadyjski zespół/artysta (pierdol się Mac!). Samo spoglądanie w stronę gitarzysty, Davida, którego gra po prostu zniewala, było czystą przyjemnością. Bardzo się ucieszyłem z powodu Anything oraz Hollow Sound of the Morning Chimes - dwóch singlowych utworów, które nie często są przez nich grane na żywo. Z nowych piosenek w pamięci pozostał mi w szczególności I Just Wanna Make You Real z piękną solówką (flecik) Jane Penny. Na zakończenie zagrali jeszcze Brass in Pocket The Pretenders, czym rozwalili system...
Zakupiłem ich koszulkę oraz winyle, których jeszcze nie miałem; przybiłem piątkę z perkusistą i kochałem cały świat. Nawet piękno nocnego Krakowa nie mogło mnie zachwycić tak jak zrobili to ludzie z TOPS. Do zobaczenia za jakiś czas...