poniedziałek, 15 listopada 2010

Women - Public Strain

JAGJAGUWAR 2010


Ten miesiąc stoi pod znakiem kanadyjskich kapel. I podobnie jak w przypadku wcześniejszych "klonowych" wydawnictw, Public Strain słucha się fantastycznie.

Takiej pogody w połowie listopada, to ja sobie nie przypominam, choć niejedno widziałem. Tak się składa, że korzystając z tego stanu rzeczy byłem wczoraj na pieszej wędrówce, i udało mi się już po raz drugi zdobyć (phi, co to za osiągnięcie) najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego - Radziejową. Będąc na górze przypomniały mi się te wszystkie październikowe groźby pogodynek, że w listopadzie przyjdzie czas na założenie nart i odpuszczenie sobie pieszych wędrówek. Chcąc lub nie, wraz z automatycznie przyswajaną mieszanką powietrza wędrującą krętą drogą do moich zadymionych płuc, widząc ośnieżone szczyty Tatr, na myśl przyszła mi okładka nowej płyty kanadyjskiej grupy Women - Public Strain.

Intrygujące, że zespół Women składa się z samych mężczyzn. Skąd ta nazwa? Gdzie tu parytety? Czwórka młodziaków z Calgary wydała swój drugi album. Nagrany w 2008 roku self-titled był doskonałą alternatywą dla osób, którzy w estetyce brudnego noise'u szukali melodii. Black Rice czy Shaking hands idealnie nadawały się wtedy do tej roli. Pamięć o grupie nie zaginęła i już w połowie tego roku zaczęło się odliczanie do premiery Public Strain. Apetyt zwiększył wydany wcześniej singiel - Eyesore, ponad sześciominutowy opus, który wystarczał dwa razy dłużej niż zmęczone repeat'owaniem Black Rice

Spragnieni sukcesów - Women

Drugi album podkreśla klasę zespołu, łatwość do pisania świetnych piosenek, nie popadania w jednostajność i w twórczą monotonię. Z satysfakcją odnotowuję również fakt, że Public Strain jest logicznym i jedynym możliwym etapem, który debiutanci musieli wybrać nagrywając swój drugi album. Krok w dobrym kierunku. Tegoroczny prezent od Kanadyjczyków to mieszanka post-punkowych inspiracji (Heat distraction), ambientowych pejzaży (Bells), nostalgii - Venice Lockjaw, przypominające dokonania Velvet Underground, których należałoby uznać za patrona tej płyty. Locust valley nagrywali z pewnością tuż po obejrzeniu koncertu Sonic Youth, bo wpływ nowojorczyków jest tu ewidentny (zwłaszcza w refrenie). China steps pędzi na złamanie karku, przyprawiając momentami o wrażenie muzycznej kakofonii, z końcówką stanowczo zaprzeczającej tym niedojrzałym domysłom. Harmonie wokalne brzmią jak zakurzone głosy rockowych kapel z lat 60. Public Strain to także drugie spotkanie Kanadyjczyków z producentem Chadem VanGaalenem, który nadał temu wydawnictwu nieoszlifowanego, surowego i chłodnego piękna, stylizowanego na wczesne lata 80. Opisywany tu album nosi się jak ubrania nie z tej epoki, z metką vintage.  

Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że oto mamy do czynienia z grupą, która już niedługo przejmie pałeczkę z napisem "najlepszy rockowy zespół".

Ocena: -8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz