Powiew rosyjskiej dumy z zagłębia psychodelicznej muzyki, jaką dla tego kraju jest Karelia. Anya Kuts i Ivan Afanasyev tańczą i bawią się swymi odbiciami, z rozgrzanym bielmem w oku.
Anton Filatov. Również z Karelii. Tu jednak mamy do czynienia z innym krajobrazem. Delikatne gitarowe drony i pokojowo nastawione syntezatory, zgromadzone w batalionie "new age", przypominają nam, że niedaleko stąd jest granica z Finlandią.
Najlepsze dzieło Bradforda Cox'a. EP-ka
Weekend. A z niej utwór numer trzy o zbyt długiej nazwie, by wymówić go jednym tchem, usypiający i kojący, do słuchania nie tylko w niedzielny wieczór.
All songs included on this compilation are included here for promotional purposes only. Please support your favourite artists by checking out their shows and, you know, buying stuff.
***
Byłem jeszcze dzieciakiem, który za cały świat uważał swój drewniany samochodzik i pyszne słodkości wręczane przez Dziadka, podczas cotygodniowej wizyty w jego domu pod lasem. Właśnie podczas jednej z takich wizyt, usłyszałem historię pewnego bohatera, kosmity Artka.
Dziadek usiadł na swym wyleniałym fotelu, obitym skórą z dzika, my na miękkim wełnianym dywanie u jego stóp, zalatujących żywicą z kapci (Dziadek był leśniczym). My, tzn. ja, moi trzej bracia oraz dwie kuzynki. Ja byłem średni wiekiem, więc usadowiony zostałem po środku, a najmłodszy Pawełek ochoczo wskoczył na kolana Dziadka, gdy ten wyciągnął do niego zmarszczone, ale jeszcze bardzo silne ręce. W końcu walczył z niedźwiedziami na co dzień, z zającami od święta, bardzo rzadko z sarnami, strzygami, topielcami, bądź bazyliszkami. Ale też się zdarzały. W ogóle Dziadek to był świetny facet, tak sobie teraz myślę. Miał procę i wielki sztylet, dużo srebra, które przetapiał na pociski do swojego arsenału broni. Ale jego najukochańszą częścią wyposażenia strażnika lasu była kieszonkowa armata, w której mieściło się dobre pół kilo srebra.
Najstarsza, siedemnastoletnia kuzynka Sulika, podeszła do kontaktu i zgasiła główne źródło światła. W pokoju zrobiło się trochę ciemno, światłem była tylko nocna lampka pod ścianą i piecyk elektryczny imitujący kominek. Podobno kilka lat temu, prawdziwy kominek został zniszczony przez ghula. Więc Dziadunio stwierdził: po co się trudzić z budowaniem nowego, jak siostra z Ameryki przyśle mu elektryczny i taki ładny. No i przysłała, piękny kominek, elektryczny...
Wszyscy siedzieli wpatrzeni w postać siedzącą na fotelu, który teraz wydawał się olbrzymim tronem, a Pawełek tak jakby był tylko maskotką władcy zajmującego ten fotel-tron.
Dziadek tupnął nogą w podłogę, klepnął ręką oparcie, zazgrzytał zębami (własnymi dla informacji) i opowieść się zaczęła..
Podobno nadszedł on od północy, inni twierdzą, że od północnego-wschodu, nieliczni zarzekają się, że widzieli jak przylatuje wraz z gwiazdą, prosto z nieba. Mają najwięcej racji ci ostatni, ale niestety im nikt nie wierzy..
Nadszedł przybysz o północy, żywego ducha w wiosce widać nie było. Żywego. Strażnik Prawej Bramy spał jak zabity, więc nie zauważył, gdy przechodził mu przed nosem nieznajomy. Był zmęczony, ostatnie godziny polował w lesie na strzygę, a raczej bronił się przed nią bo łowcą dobrym nie jest. Sam nie dowierzał jak ją zabił, wydawało mu się, że jedyną rzeczą jaką potrafił robić było kucharstwo. Przyrządzał taki gulasz, że w całej Misteri nie znalazłbyś lepszego. Strzyga poległa przypadkiem; nadziała się na jego srebrny medalik, wręczony mu przez znajomego księdza. Krzyżyk wbił się w dziurkę od nosa, gdy ta rzuciła się na niego i wciągając powietrze wessała medalik - padła dymiąc z nozdrzy. Fart - tego był pewien. Postanowił wziąć truchło, bo może być wiele warte. Łowcy zarabiali wiele złotych monet polując na potwory.
- Dziadku! - przerwał mu Gronek (12 lat) - A skąd on wiedział ile sobie policzyć za tą strzygę? Przecież był kucharzem?
- Sprawdził na allegro wnusiu. I nie przerywaj, tylko słuchaj - odpowiedział Dziadek.
Targając zwłoki na ramieniu, dymiąc z nozdrzy niczym ze świeżo wypalonej broni, kierował się do karczmy. Dostrzegł blade światło w okiennicach, aczkolwiek było tam zupełnie cicho. Powoli pchnął drzwi, które zaskrzypiały jakby zardzewiały zawiasy. Usłyszał od razu, że zamknięte, ale mimo to postąpił dwa kroki wprzód, jeden krok w tył, dwa kroki w prawo, jeden w lewo i obrót. Nauczyciel od tańca kazał mu ćwiczyć zawsze i wszędzie. Gospodarz karczmy stał za barem z rozdziawioną gębą, w ręce trzymał kubeł zimnej wody i lejek. Pewnie chrzcił piwo...
- Dobry wieczór Gospodarzu, jestem Artek, kucharz. W drodze do waszej wioski zaatakowała mnie strzyga, ta oto. Czy jest za nią przeznaczona jakaś nagroda?
Karczmarz dalej tkwił w lekkim letargu i tylko kiwnął głową, wskazując palcem na słup podtrzymujący strop. Coś tam wisiało... Podszedł bliżej, dopatrzył się w bladym świetle lampy, że to list gończy tej maszkary, którą trzymał dalej na ramieniu, jak szal. Nagroda, 1000 sztabek złota. Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Artka, jego 42 bielutkie zęby zalśniły w blasku świec. Podszedł do baru, rzucił trupa przy nodze i zawołał radośnie:
- Piwo dla wszystkich! - a było ich dwóch, barman i on... nie licząc strzygi leżącej pod barem. - Gospodarzu polej!
Karczmarz wyciągnął dwa gliniane kufle i nalał do pełna. Artek łapczywie porwał jeden z nich i na raz wypił pół. Oczka mgłą zaszły, uśmieszek się trochę skrzywił i nadeszła czkawka... Kucharz poczuł się nagle senny i słaby, więc zapytał gospodarza o jakiś pokój. Wskazał mu drzwi na prawo, dodawszy ostro - Ostatni na górze - to były jedyne słowa jakie wypowiedział karczmarz.
Przybysz złapał zwłoki strzygi za nogę i ruszył chwiejnym krokiem na lewo, ale zaraz zawrócił zorientowawszy się, że pomylił strony. Dotarł po chwili i kilku odpoczynkach pod drzwi, otworzył je; znowu jakby zawiasy skrzypiały... Piękny pokój dla nowożeńców - wybełkotał do siebie, spoglądając za siebie i na to, co ciągnął za sobą. Zamknął drzwi z zamachem, przytrzaskując strzydze głowę, więc drzwi odbiły, to ten jeszcze raz i znowu głowa.. Zamotał się Artek.. Zawahał, pomyślał, rzekł - ahaaaaaaaaa.. - pociągnął strzygę i zamknął delikatnie drzwi. Ostatkiem sił próbując utrzymać równowagę namierzył łóżko w kształcie serca i runął na nie, przełamując je na pół..
- Podoba się Wam dzieciaki? - zapytał Dziadek.
- Tak, Dziadku! Ale na razie to cały czas w jednym miejscu tkwi ten Artek.. Gdzie są wampiry?! Bijatyki? Srebrne kule? Dziadku..
- Spokojnie, wszystko w swoim czasie.. - odpowiedział Dziadek i znów tupnął w podłogę, klepnął oparcie i zazgrzytał zębami. Więc opowiadał dalej.
Artek obudził się z ostrym bólem podniebienia i pulsującą łydką. Czyli miał kaca gigant. Wsparłszy się na łokciach, próbował otworzyć oczy jeszcze zamroczone alkoholem. Lecz coś go zaniepokoiło, jego uszy wytrzeźwiały o wiele szybciej - słyszał dziwne dźwięki. Śpiew ptaków, szum wiatru, hałas z odległej autostrady.. Zdenerwował się. Potem powrócił zmysł dotyku. Poczuł pod dłońmi zimną, miękką materię. Zatopił w nią palce.. To był mech. Na końcu odzyskał zmysł wzroku i powonienia. Zorientował się, że jest w lesie, na środku dzikiej polany, ale za to pięknej. Był w szoku, nie mógł powiązać faktów.. Jak? Dlaczego? Nic nie pamiętał.. Ile spał? Szybko uzyskał na ostatnie nurtującą go pytanie odpowiedź, bo słońce zaczęło zachodzić. Spał baaaardzo długo. Kucharz Artek wpadał w panikę, nie mógł znaleźć swojego plecaka z ekwipunkiem. Martwił się jak rozpali ogień, jak nazbiera chrustu, kto mu kanapkę zrobi.. Był w rozpaczy..
Wiedzcie, że las to nie jest odpowiednie miejsce na spędzanie samotnie nocy. Prawdopodobieństwo, że się nie dożyje ranka jest bardzo duże.
Wiedział to Artek, więc musiał szybko działać, musiał szukać schronienia, musiał przeżyć. Podszedł do drzewa i znalazł porastający go mech, przypomniał sobie, że na lekcjach nawigacji mawiali: "Gdy zgubisz się na planecie Ziemia, jednym ze sposobów odnalezienia drogi jest mech porastający drzewa, skały itp." Musiał iść na północ, tam było miasto, do którego zmierzał z Erasmusa międzygalaktycznego. Ma bardzo mało czasu, jakieś kilka godzin, by dotrzeć do Wókark. Pobiegł ile sił w nogach; las nie był gęsty, więc szło mu się dobrze. Co jakiś czas sprawdzał czy obiera dobry kierunek, zatrzymując się przy drzewach.. Nie trwał długo jego maraton, gdyż najzwyczajniej w świecie opadł z sił, paliło go pragnienie i głód; na dodatek pulsująca łydka dawała mu się we znaki. Musiał usiąść, złapać oddech i zastanowić się co zrobić. Rozbić obóz czy iść dalej?
- Obóz rozbije, założę się! Ja bym rozbiła. - wtrąciła szybko Magnolia, wnuczka numer 2 w starszeństwie.
Postanowił iść dalej, nie miał sprzętu do rozpalenia ognia, ani nawet kocyka.
- Ahaaaaaaaaaaa, fakt.. - rzuciła Magnolia.
Lecz marsz jego stawał się coraz wolniejszy, wręcz mozolny. Zaczynał się nudzić, narzekać, przeklinać swój los.. Nawet jagody, które znalazł obok kosza na śmieci mu nie smakowały. A noc niemiłosiernie obejmowała pieczę nad światem.. Już prawie zapadła ciemność, gdy Artek wyszedł na ścieżkę, która mogła prowadzić tylko do jednego miejsca, do Wókark. Ucieszony, że przeżył, raźniej kroki stawiał i jakby mu żołądek się odkleił od kręgosłupa, gdyż poczuł niesamowite ssanie.
Las nocą jest jak las nocą. Wszystko wydaje się inne, groźniejsze, wszystko żyje i jest groźne. Odległe wycie wilków zjeżyło tak włosy na karku kucharza, że aż koszulka mu się naciągnęła na gardle.. Zapomniał o głodzie, zapomniał o wszystkim, liczyło się tylko biec przed siebie, bez względu na wszystko. Ruszył co sił w nogach, a pulsująca łydka tylko mu przeszkadzała w uzyskaniu rekordu na dystansie kilku kilometrów.
Biegnie i biegnie, wiatr w uszach śwista, spod traperów kurz się wznosi (tak podejrzewam, bo ciemno jest - nie jestem wszechwiedzący); lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, lewa... Pomylił szyk, nogi mu się splątały, upadł na twarz. Zaklął siarczyście. Wiedział, że przeklinanie pomaga znosić ból. Wypluwał ziemie i liście, miał jej pełno w ustach. Rozgląda się wokół czy ktoś tej kompromitacji nie widział, lecz ciemno jest jak w jaskini. Już ma zacząć od nowa biec, gdy słyszy trzask łamanej gałązki! Wybałusza oczy ze strachu i chce krzyczeć, ale głos mu uwiązł w gardle. Lecz nie ma tego złego, co by na gorsze wyjść nie mogło.. Ktoś lub coś zawyło za niego... I to tak nieludzko. Mniej więcej tak: "Łuabuabaububaua!!!!!"
Dziewczynki zaczęły krzyczeć, a Pawełek rzucił się do ucieczki w ich grono. Był przerażony. Ja i mój starszy brat spojrzeliśmy na siebie, udając obojętność sytuacji. Tak naprawdę prawie narobiłem w spodnie.
Artek usłyszał ten przeraźliwy głos, gdy był już jakieś 5 sekund dalej, ponieważ nogi zareagowały szybciej od mózgu; biegnąc szybciej, szybciej, szybciej niż był kiedykolwiek świadom tego jak szybko może biegać.. Uciekać. Zgubiłby buty w biegu, gdyby ze strachu nie wyskoczył z nich 10 sekund temu. Mimo heroicznej ucieczki, słyszał jak to Coś zbliża się do niego poprzez zarośla. Skacze, biegnie, łamie gałęzie i ten nie ludzki krzyk. "Łuabuabaububaua!!!!"
Dziewczynki krzyczały, Pawełek krzyczał, ja przyznam szczerze chyba musiałem zmienić bieliznę...
Artkowi w biegu wlazł medalik w usta, przez co się prawie udławił. Wytrąciło go to z rytmu; musiał go wypluć. I to zrobił. Bestia właściwie już skoczyła wprost na niego, wprost do gardła biednego, przerażonego kucharza. I pewnie by tam dotarła ze swoim okropnym, wstrętnym, żabim uśmiechem wypełnionym po brzegi, cienkimi i ostrymi zębiskami. Pewnie by wgryzła się w szyję Artka, pewnie by go rozszarpała maszkara, pewnie by nigdy nie dotarł na wymianę międzygalaktyczną do Wókark, gdyby nie ten medalik, który wypluł z ust.
Medalik ze srebra od zaprzyjaźnionego księdza, ugodził potwora w same nozdrza, w ułamek sekundy wciągnęła go dalej, a srebro zrobiło swoje, wypalając jej czaszkę od środka. Zaskoczony Artek, nadal tkwił w objęciach przerażenia..
- I tak samo jak Ty wnusiu, musiał zmienić bieliznę.. - powiedział troskliwie, choć z odrobiną sarkazmu Dziadek.
Było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczył. Nie rozumiał co i dlaczego, a przede wszystkim co się stało z bestią, która go ścigała. Działał teraz tak jakby nie był sobą; robił to tak mechanicznie, jakby przez lata te czynności wykonywał. Podszedł do ciała i skręcił energicznie kark, dla pewności. Następnie przyłożył srebrny medalik do czoła potwora, co spowodowało wypalenie się jego kształtu na skórze. Poczuł się nagle bezpieczniej. Złapał zwłoki za nogi i przerzucił przez ramię.. Szedł pewnie, szybko i równo. Doszedł do bram miasta, strażnik spał, miasto spało.. Wtedy błyskawiczna myśl przeszyła jego umysł..
- Przecież ja, to już wczoraj robiłem!!! - pomyślał z przerażeniem Artek.
Najstarsza Sulika podbiegła do kontaktu i zapaliła światło w całym pokoju, co uwidoczniło efekty tej opowieści.
- Podobało się Wam? - zapytał Dziadek z uśmiechem.
- Tak, Dziadku, było strasznie fajnie - odpowiedzieli chórem.
- Bardzo się cieszę. A teraz idźcie do Babci. Zrobi Wam herbatę z sokiem malinowym i da coś słodkiego. A Tobie mały jakieś spodnie - wszyscy zawyli gromkim śmiechem.
- Dobrze Dziadku, dziękujemy. I do zobaczenia za tydzień - odpowiedział Gronek.
- Tylko pamiętajcie moje dzieci, to wszystko, co Wam opowiedziałem, wydarzyło się naprawdę - skwitował Dziadek.
Nataniel Rozental