środa, 16 marca 2011

Blue Valentine


Blue Valentine
reż. Derek Cianfrance
USA 2010

Nie dajcie się zwieść tytułowi tego filmu, gdyż wcale nie jest on tak słodki jak walentynkowe serce. A miłość rzadko bywa tą "na zawsze". Obraz Dereka Cianfrance to gorzka opowieść o dwójce ludzi, których uczucie zniszczyła codzienność.

W życiu nie ma niczego pewnego - chciałoby się powiedzieć tuż po seansie Blue Valentine. Bajki to domena kina, nie realnego świata. Amerykański reżyser, Derek Cianfrance postanowił zdemaskować kolejną bajkę, którą jesteśmy karmieni - wielką miłość (tak, tę samą przez niektórych nazywaną miłością bezgraniczną i nieskończoną). Pierwszym elementem, który najbardziej wysuwa się przed szereg jest dwutorowość fabuły. Akcja filmu toczy się w dwóch niezależnych płaszczyznach czasowych. W pierwszej poznajemy Deana i Cindy jako małżeństwo z kilkuletnim stażem, mające małą córeczkę. Na pozór wszystko wygląda wspaniale. Główny bohater to przykładny mąż i ojciec, mocno kochający swoją rodzinę. Rodzinę, o której nigdy nie marzył, a bez której teraz nie wyobraża sobie życia. Ona, ambitna, młoda i atrakcyjna kobieta, której nie do końca odpowiada rola żony i matki, marzy o karierze lekarza (ukończona medycyna), zawodowym awansie, spełnianiu swoich pasji i wyznająca zasadę, że szczęście to działanie nie posiadanie. Oboje jednak wiedzą, że ich małżeństwo nieuchronnie zmierza do końca. Podejmują o nie walkę (a właściwie to Dean), próbując wskrzesić namiętne, młodzieńcze uczucie, lecz nawet "Pokój przyszłości" nie zlikwiduje tej niewidocznej granicy, którą przekroczyli. Teraz stoją po przeciwnych stronach. Miłość, seks, gorące uczucie - wszystko to straciło smak. Po prostu się wypaliło. Strach przed prawdą jest ogromny.

Druga płaszczyzna przedstawia moment spotkania głównej pary. Widzimy ich pierwsze wspólne chwile, nieśmiałe spojrzenia i rozmowy, taniec Cindy i śpiew Deana - chyba jedna z piękniejszych i zapadających na długo w pamięć scen z filmu. To poprowadzenie fabuły dwoma ścieżkami, przeplatającymi się wzajemnie, uważam za ogromny atut Blue Valentine.



Kolejnym jest muzyka, istniejąca głęboko w tle, wyłaniająca się z ciszy ale nie zagłuszająca, nie wiodąca prymu w filmie. Nic dziwnego skoro za ścieżkę dźwiękową odpowiada dobrze nam znana, amerykańska formacja Grizzly Bear. W filmie oprócz utworów wspomnianego zespołu ( trzy piosenki z Veckatimest i EP-ki Friend, a także dwa z Yellow House) można usłyszeć The Platters czy powiązane z misiami grizzly Department Of Eagles. Część utworów napisał lub zaśpiewał Ryan Gossling, między innymi You Always Hurt The Ones You Love. Ale najważniejszą piosenką dla głównej pary bohaterów pozostaje You and Me Penny and The Quarters - jak mawia Dean: Wszyscy mają swoje piosenki, ale się nimi dzielą. To jest nasza piosenka. Tylko dla nas. 


Lecz największe słowa uznania należą się parze aktorów, którzy wcielili się w pierwszoplanowe postaci. Michelle Williams i Ryan Gossling zagrali tu role swojego życia. Szczególnie Williams, która wcielając się w Cindy grała samą siebie. Miłość i uczucie, córeczka i w końcu rozpad jej małżeństwa z Heathem Ledgerem - wszystko to znajdziemy przetworzone w filmowym obrazie. Nie będę tu ukrywał rozgoryczenia i złości do Amerykańskiej Akademii Filmowej, która przyznając Oscara Natalie Portman i nie nominując Gosslinga do tej nagrody, straciła resztkę mojego szacunku do tego oficjalnego "ciała". No, ale nam nigdy nie było po drodze... To chyba najlepsza rola Ryana od czasów Fanatyka i potwierdzenie, że jest jednym z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia.

Śmieszy fakt, że MPAA (Motion Picture Association of America) zajmująca się m.in. nadawaniem ograniczeń wiekowych filmom, wchodzącym do amerykańskiej dystrybucji, przyznała Blue Valentine kategorię NC-17 co oznaczało komercyjną śmierć, podkreślmy tu, niezależnego obrazu. Na szczęście skuteczne odwołanie się do tej organizacji przez producenta, pozwoliło zmniejszyć te ograniczenia wiekowe. Ja naprawdę nie wierzę, że młodzi, nastoletni Amerykanie czy Polacy muszą iść do kina z rodzicami by obejrzeć to dzieło. Współcześni nastolatkowie "tolerancyjni i nowocześni", ekscytujący się głównie przyciskiem Lubię to i nową kolekcją w H&M, robią znacznie bardziej wyuzdane rzeczy niż para głównych bohaterów i to w wieku dalekim od 17 czy 18 lat.

Jedynym minusem Blue Valentine paradoksalnie wydaje się być fabuła. Tworzona 12 lat (podobno!) przez Cianfrance i Joey Curtis nie do końca oddaje zawiłość psychologiczną bohaterów filmu. Gdyby nie świetna gra aktorska, trudno byłoby wytrzymać do końca seansu. Ale to w zasadzie jedyna wada. A więc 3:1. Wynik  na korzyść Niebieskiej Walentynki.

Blue Valentine - film bardzo dobry, o smaku słodko-gorzkim. Obowiązkowa pozycja w Twoim filmowym repertuarze tego roku. I informacja dla wszystkich "szczęsliwie" zakochanych: nic nie jest wieczne.

Ocena: -8/10


P.S. Ulubiona piosenka Deana i Cindy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz