środa, 23 marca 2011

The Strokes - Angles


The Strokes - Angles
2011

Zbawiciele rocka. Komitet Przewodniczący Nowej Rockowej Rewolucji. Minęła dekada a liczbę ich zagorzałych wyznawców można policzyć na palcach jednej ręki. 


Mnie również się to przydarzyło. Dziesięć lat temu, gdy usłyszałem Is This It, byłem pewien że to jest to! Te odczucia scementowała również Room on Fire, choć daleko jej było do geniuszu debiutu. Trzeci krążek postawił człowieka w niepewności: czy to już koniec The Strokes? Umówmy się, First Impressions of Earth nie był nawet dziełem na piczforkową "6". Od Zbawicieli oczekuje się czegoś najlepszego, jedynego w swoim rodzaju by móc zadowolić swoich wyznawców. A tu co? Ja zmieniam wiarę! Nie są w stanie przekonać mnie świdrujące riffy i mini-solówki Valensiego czy jęczenie Casablancasa. Tego ostatniego jest tu najwięcej, także w sferze muzycznej (chociażby w utworze Games gdzie łatwo można dosłyszeć brzmienia z solowego krążka wokalisty Phrazes for the Young), ale to nie jest największy zarzut. To co najbardziej drażni słuchacza, a po dwóch przesłuchaniach staje się nie do zniesienia, to fakt, że Angles nie ma w sobie żadnej iskry przebojowości. Gdzie się podziały te wszystkie melodie, wpadające w ucho od pierwszego przesłuchania? Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Nawet zagorzała fanka tego zespołu, ślepo w nich zakochana, trójkowa Anna Gacek musiała powstać z kolan. No nie ma rady...

Teraz krótka kalkulacja:

"+" z łaski daję im go za Machu Picchu i singlowe Under Cover of Darkness (kolejny raz zdarza się, że początek płyty okazuje się jedyną wartą słuchania częścią ich płyt)
"-" cała reszta, a w szczególności okładka

Nie mam ochoty pisać i zgłębiać się w tym temacie. Idę posłuchać sobie Is This It i waląc głową o ścianę zadam sobie pytanie: czy tak miało być?

Ocena: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz