Efekt coctail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji.
Jeżeli zastanawialiście się, dlaczego tytuł naszego działu, gdzie prezentujemy utwory cieszące nas w danym okresie bardziej niż seks i papierosy, jest niepoprawnie napisany, to my nie damy Wam satysfakcjonującej odpowiedzi. Mimo wszystko zapraszamy do słuchania.
***
702 - Steelo
Na krótko przed tym jak Destiny's Child wydało swój pierwszy album, listy przebojów w USA zdobywał utwór Steelo tria 702, z wydanego w 1996 roku albumu No Doubt w zasłużonym Motown Records. Stacjonujący w Las Vegas zespół poruszał się po grząskim gruncie hip-hopu i RnB, współpracował z Missy Elliott, która pisała im piosenki, a w Steelo wsamplowano gitarę Andy'ego Summera z The Police. Żelazny punkt ich dość krótkiej historii (w 2008 roku zmarła jedna z sióstr, Orish Grinstead, co, oczywiste, spowodowało zakończenie działalności), uwypuklający ich zamiłowanie do duszy miejskiej ulicy. Can I get your name and number/Cuz I like your steelo.
Zapomniany zespół, który stworzył podwaliny dla dream popu. A.R. Kane to duet, który wydając zaledwie trzy albumy (za to jakie!) na stałe wpisał się w annały muzyki rozrywkowej. Ktoś w komentarzu do tego utworu na Youtube, napisał, że Lolita to najlepsza EP-ka w historii. Obiektywizmu w tym stwierdzeniu nie mogę potwierdzić, prawdą jest natomiast, iż wszystkie trzy utwory, które znajdziemy na tym wydawnictwie robią, do dziś, piorunujące wrażenie. Czasami myślę sobie, że bez duetu Tambala - Ayuli nie byłoby kilku znakomitych zespołów, które na przełomie lat 80. i 90. tworzyły brytyjską scenę muzyczną. Nawet takiego Massive Attack... A. R. Kane to specyficzne brzmienie, wciąż jedyne w swoim rodzaju, a spragnionych tych dźwięków zapraszam do kolekcji Johna Peela, który A. R. Kane lubił bardzo (sic!).
Flash and the Pan - Walking in the Rain
Ci, którzy kojarzą ten utwór jedynie z reklamy francuskiego samochodu, nie mają powodu do wstydu. Ja także odkryłem ten zespół dopiero wtedy, gdy przed mój garaż podjechał nowiusieńki Peugeot 308 (tutaj wspomniana, reklamowa próba zachęcenia nas do kupna - jakby ktoś chciał sobie przypomnieć). Flash and the Pan wywodzili się z kulturalnej stolicy Australii, czyli Sydney, gdzie na zgliszczach o wiele bardziej zacnego bandu, The Easybeats, Harry Vanda i George Young wyczarowali nowy projekt, który skręcił z pop rocka/garage na nowo-falowe rejony. Dwa pierwsze albumy trzeba posłuchać (Walking in the Rain schował się pod numerem 2 na ich debiucie), resztę - jak chcecie. Wspominałem, że Walking in the Rain najlepiej słucha się w 308-ce?
Cheryl Lynn - Got To Be Real
Zwróćcie uwagę na fantastyczną grę basu, jedną z najfajniejszych jakie do tej pory dane mi było usłyszeć. Wszystko utrzymane na pograniczu soulu, funku i disco. Od pierwszych minut Got To Be Real buja jak należy; jak na parkietowego wymiatacza przystało. Lecz czy to może dziwić, skoro jednym z autorów tej piosenki jest znany aranżer David Paich? Człowiek ten, genialny aranżer, odpowiedzialny w dużej mierze za sukcesy takich grup i artystów jak: Toto, Cher, Donna Summer czy Michael Jackson, w latach 80. często współpracował z Quincym Jonesem i Davidem Fosterem. I to właśnie z tym drugim pomógł młodziutkiej wówczas Cheryl Lynn stworzyć takie cudo. Wersja singlowa jest o dwie minuty krótsza, a my, chcąc Was nagrodzić za mycie rąk przed jedzeniem, prezentujemy wersję z 12'' - wyyyyydłużoną i przez to jeszcze bardziej "fajniejszą".
Tom Jones - Autumn Leaves
Thomas John Woodward zanim w lata '00 wkroczył z seks-bombą u boku, całe dekady był tym gościem od It's Not Unsual, w którym kochały się nasze babcie, a jego głos powodował chęć do igraszek. Przecież stary (dojrzały - o, tak lepiej) człowiek też może... Tuż za wielkim hitem, niepozornie schował się mały, aromatyczny klimacik, o jesiennym posmaku, który wymusił na słuchaczu zastosowanie całej wyniesionej z domu kindersztuby. Autumn Leaves, tak, o dziwo, to o nim mowa, to skromny wyciszacz, z pięknie zaaranżowanymi skrzypcami, traktujący o miłości targanej przez nadchodzące zimowe, lodowate powietrze. To także dobry asumpt, by jednak przeprosić się z jesienią i dać jej szansę.
Kevin Greenspon - Maroon Bells
Nie zamierzam dużo pisać, bo ta kompozycja obroni się bez moich wypluwanych z ust i wrzucanych na ekran komputera słów. Kevin Greenspon i jego Maroon Bells, z kasety o tym samym tytule, wydanej w marcu tego roku przez label Bridgetown Records. Po prostu sama gitara i parę efektów. Żadna magia. Czyżby?
Jeżeli ktoś ciężko choruje na ostre zapalenie dwóch przedsionków i komór serca, wywołanych przez wirus miłości, to Same Ole Love wcale nie doprowadzi do regresu infekcji. Gorzej, pogłębi migotanie obu przedsionków, pobudzi kciuk do nieustannego klikania w klawiaturę telefonu, a w chwili zagrożenia zdrowia i życia popchnie w ramiona tego, przez którego to choróbsko dostało się do naszego organizmu. Oczywiście, lekko podbarwiam ten tekst, zwiększając dawkę swojego kontenansu. Anita Baker solową karierę rozpoczęła jeszcze jako członkini grupy Chapter 8, ale dopiero w roku 1986, kiedy ten został rozwiązany, Amerykanka na serio zajęła się muzyką na własne konto. Same Ole Love pochodzi z album Rapture i jako lek należy zażywać go From beginging to end/365 days of the year.
Shalamar - Friends
O przyjaciół dzisiaj równie trudno jak o papier toaletowy za czasów PRL-u. Ciężko ich znaleźć. Kolekcjonowanie wirtualnych znajomości na fejsbuku się nie liczy. Kto ma ich wielu w realu, temu zazdroszczę. Jako że prawie cały kwietniowo-majowy Coctail usadowiony jest w pobliżu estetyki funk i disco, pozwalam sobie na kolejny tego typu utwór. Shalamar i ich wielki przebój Friends, czyli kilkuminutowy passus wyjęty z życia; o tym, że przyjaźń pozwala przetrwać każdą złą chwilę.
Bob Dorough - Three Is A Magic Number
Muzyka pełni rolę edukacyjną. To dzięki niej dowiadujemy się, że "3" to magiczna cyfra. Bob Dorough napisał tę piosenkę dla programu Scoolhouse Rock, emitowanego w latach 1973-85 w telewizji ABC. Seria Multiplication Rock uczyła dzieci podstaw matematyki, ortografii i nauki w przystępny sposób. Zresztą wystarczy posłuchać tego kawałka, a od razu pojawia się uśmiech i nieodparta chęć śpiewania z Bobem tego "magicznego" tekstu. Gdyby tak uczono w polskich szkołach... Utwór coverowany przez wielu artystów, m.in. Jeffa Buckleya.
The Trammps - Up on the Hill
Na koniec wchodzimy na wzgórze, zapalamy trawę i pochłaniamy litrowe zapasy benzendryny, tańcząc do piosenki wspaniałych The Trammps. Na tym koniec tego żałosnego wodewillu. Zapałek jednak nie gaście...
Ionian Dream brzmi jak soundtrack do ulubionego, francuskiego filmu, gdzie po Polach Elizejskich spaceruje Charles Trenet wespół z Jeanne Moreau. Cofnięci w czasie do belle epoque, zachłyśnięci impresjonizmem, gdy umysły opanowała cudowna idee fixe, jakoby nasze ciała były oderwane od rzeczywistości, staramy się bronić przed tutejszymi autochtonami, ściągającymi nas na ziemię.
Soft Mirage to współpraca Christiana Richera (The Haiduks, Element Kuuda), który w wieku 16 lat powziął poważne zobowiązania wobec muzyki, a wszystko za sprawą In the Court of the Crimson King, i Norma Chambera, czyli Panabrite we własnej osobie. Ionian Dream to fuzja delikatnych melodii, opartych na psychodelicznym popie, utkanych za pomocą gitary i syntezatorów przywołujących lata 60. Nie bez powodu przypomniały mi się francuskie klimaty, bo na przykład takie Courtyards of Atlantis brzmi momentami jak AIR. Moim faworytem jest zamykający całość Zenith. Ciężko powiedzieć kogo jest tu więcej, Richera czy Chambera, Soft Terminal czy 1968 - ale to dobrze, że nie można wskazać dominującego stylu. Dziesięć utworów doskonale obniżających ciśnienie i tworzących wokół głowy jedwabne poduszki, jak w sypialni delfina Henryka IV, na których śnimy, i śnimy...
Kaseta Ionian Dream to pierwsze wydawnictwo w kanadyjskiej oficynie Kinnta Records (na początku roku z Hobo Cult Records wydano składankę The Lemon Tape), którą w 2010 roku założył Richer i Nicolas Lê Quang. Musicie to sprawdzić!
Nie dajcie się zwieść. Pond to nie nowicjusze. Beard, Wives, Denim to ich czwarty w karierze album. Zdecydowanie najlepszy. Chcąc lub nie, porównania do Tame Impala są nieuniknione. Dwóch członków tego zespołu gra także w Pond. Obie te grupy łączy psychodelia. Pond to większa dawka luzu, spontaniczności, zabawy i lo-fi. Lecz nie byłoby świetnych ocen tej płyty, gdyby nie Innerspeaker - płyta, która zmieniła podejście do tworzenia muzyki wśród artystów z Perth. Nie chcę pisać o Perth jako o Caput mundi muzycznej psychodelii, bo do takiej jej jeszcze daleko, ale debiut Tame Impala otworzył nową perspektywę przed zespołami z tamtego rejonu Australii. Może się to okazać błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie, ale w przypadku Pond i ich czwartej płyty, debiut kolegi, Kevina Parkera, - grał kiedyś w Pond na perkusji - mocno im pomógł. W jednym z wywiadów, Jay Watson powiedział: I kind of get a feeling in Perth everyone has a lot more time on their hands, there’s nothing to do here, so everyone starts bands. When you have time off from one band you wonder what you are going to do, so you join another band. We don’t have the nightlife of anywhere else, we have the beach and that’s about it, I guess it’s pretty inbred. Wypada czekać na kolejne muzyczne zajawki z tego miasta.
Beard, Wives, Denim, nagrywany od 2010 roku na niewielkiej farmie, przerobionej na studio, to prawdziwy karnawał muzyki rockowej lat 60. i 70. Energia, która bije z tej trzynastki pozytywnie nakręconych kawałków, mogłaby zasilić z dziesiątkę tegorocznych wydawnictw, które "dumnie" określa się mianem rock 'n rolla. Członkowie zespołu wychodzą z założenia, że liczy się przede wszystkim dobra zabawa, i takiej doświadczymy na ich albumie. Jak wcześniej wspomniałem, dwóch członków Tame Impala gra w Pond. To Jay Watson (tutaj na gitarze, w Tame Impala na perkusji) i Nick Albrook, który jest głównym wokalistą, flecistą, drugoplanowym gitarzystą i basistą, a w Mystery usiadł nawet za zestawem perkusyjnym. Najnowszy album został wydany - podobnie jak Innerspeaker - przez Modular, czyli kolejny pozytyw, którego sprawcą było wydawnictwo z 2010 roku.
Od pierwszych dźwięków Fantastic explosion of time, domyślamy się, że czeka nas erupcja znakomitej muzyki. Na Beard, Wives, Denim nie ma aż tylu delay'ów i reverbów, a jeśli się pojawiają to w odpowiednich momentach. Wpływy Tame Impala najdobitniej jest usłyszeć w When It Explodes czy w Leisure Pony. Moreno Blend kończące album to niemal folkowe przedstawienie, gdzie grane na gitarze slide'y wzmacniają odczucia powracającej wciąż nostalgii za czymś nieuchwytnym. Skoczne Allergies, gdzieś tak w połowie zaczyna klawiszową podroż po wszechświecie, i zbliża się do albumu Congratulations, MGMT. Singlowe Moth Wings to dowód uznania dla Wayne'a Coyne'a i jego ekipy. You Broke My Cool razi po oczach świdrującym riffem i partią fletu, a znakomite Eye Pattern Blindness powoli acz konsekwentnie zbliża się do psychodelicznego finału w okolicach trzysetnej sekundy. I tak przez całe kilkadziesiąt minut, przebój za przebojem. Nawet spokojniejsze Mystery ma w sobie coś z radiowych list przebojów.
Dla fanów Tame Impala to pozycja obowiązkowa. Czekamy na ruch Kevina Parkera.
Muzyka jest moim ulubionym daniem. Dziś kelner przyniósł mi na talerzu, świeżutki jeszcze kawałek dobrego, gitarowego grania prosto z zadymionego i zakorkowanego Londynu. Weird Dreams istnieją na muzycznej mapie stolicy Zjednoczonego Królestwa niewiele ponad dwa lata, a mimo to odznaczają się wyjątkowym aromatem i świeżością (wiem, ryzykowne stwierdzenie), więc grzechem byłoby przejść ze wzrokiem skierowanym gdzieś w billboard, na którym widnieje nagie ciało Kelly Brook, nie dostrzegając uroku Choreography.
Zajadając się plackiem z wiśniami czwórka z Londynu wyczarowuje zestaw 12 piosenek zanurzonych w amerykańskiej alternatywie. Choreography to złapanie niemal idealnego balansu pomiędzy jangle a indie rockiem, produkt udekorowany detalami z dziwnych snów. Inspiracja Davidem Lynchem jest zauważana przede wszystkim w nazwie, plażowo-leśne wycieczki i przebojowość Beach Boysów odnaleziona zostaje w znanym już wcześniej singlu Holding Nails. Zwrot ku Grizzly Bear i Real Estate następuje odpowiednio przy numerze 8 (River of the Damned), kiedy to akustykowi towarzyszą reverbowe dźwięki elektrycznej gitary, a całość kończy się w sposób do złudzenia przypominający którykolwiek z podmiotów z Yellow House, oraz numer 6 (Suburban Coated Creatures), gdzie w łatwy i przystępny sposób odczytać można wiele wspólnych podobieństw z ekipą z nowojorskich przedmieść. Pojawia się jeszcze kilku m.in. Gang of Four, Beach Fossils czy The Shins - wymieniłem i tak niewielu.
Przyjemna płyta posiadająca wiele atutów, niezwykle wciągająca słuchacza, której, niestety, brakuje przysłowiowej kropki nad i. Z nadzieją należy jednak patrzeć na kolejne wydawnictwa tej grupy, bo ciężko mi jest uwierzyć, że mając taki potencjał, nie nagrają oni rzeczy bliskiej moim chorym, muzycznym ideałom.
Steve Moore zajrzał do swojej winylowej kolekcji i ściągnął z półki albumy Giorgio Morodera, Hall & Oatesa i Van Halena, a progowe odruchy (Zombi) i filmowe impresje (Gianno Rossi) zamknął w niezidentyfikowanym sejfie. Najnowszy album to z całą pewnością prezent dla samego siebie. Moore alias Lovelock, pseudonim podkreślający umiłowanie do włoskiego aktora Raya Lovelocka, muzycznie wraca do lat 80. i scen z dzieciństwa, kiedy to ulicami Miami, drogimi samochodami, jeździli Don Johnson i Philip Michael Thomas. Nie bez powodu wspominam tu aktorów występujących w legendarnym serialu, bo właśnie ten obraz, jako pierwszy, spada z nieba prosto przed oczy. Spokojne tempo oscylujące w granicach 100-120 BPM, każe odpuścić sobie klasyfikowanie Burning Feeling w kategoriach muzyki techno. Tu wszystko jest pięknie poukładane, eleganckie i bogate, zupełnie jak białe ferrari Testarossa i okulary Ray-Ban Dona Johnsona. Na twarzy Moore'a dostrzegamy delikatny five o'clock shadow, wokalnie wspomaga go niejaka Barbara Beaches, a całość utrzymana jest w klimatach balladowego synth popu i muzyki dance.
Połowa utworów była znana już rok temu, ale to w zasadzie nie przeszkadza w odbiorze tej płyty. Burning Feeling to nie olimpijskie wygibasy w miejscu przeznaczonym do tańczenia, raczej delikatne bujanie się w rytm Maybe Tonight czy wzajemna adoracja, gdy lądujemy w objęciach partnera tworząc własną lirykę do South Beach Sunrise, wyobrażając sobie, że śpiewa ją sam Glenn Frey. Utwory z wokalem znacznie wybijają się ponad średnią, i to one stanowią główną siłę napędową tego wydawnictwa (do tego grona trzeba wstawić instrumentalne The Fog). Love Reaction i Deco Delight to dobrej jakości imitacje Jana Hammera, ten pierwszy z wokalem Barbary przypominającym Sally Shapiro, nie skręcającym, niestety, w stronę italo-disco. Mimo to Burning Feeling, na ten moment, wydaje się być jednym z najciekawszych wydawnictw w katalogu Prinsa Thomasa.
Muzyka idealna dla ludzi, którym znudziło się niemieckie szaleństwo w klubach i tęsknią do czasów, gdy gorączka sobotniej nocy przyprawiała o miłość, nie o mdłości.
Weekend nadchodzi wielkimi krokami, niosąc ze sobą Księżyc i zabawę w płynie. To odpowiedni czas by wybrać się samemu, z mamą lub z przyjaciółmi na koncert jakiegoś "fajnego" zespołu.
CZECHOSLOVAKIA
Duet zaprasza na koncertową majówkę, w ramach mini trasy koncertowej promującej ich debiut - Made In. Czeski humor, zabawa w chowanego i dobra muzyka - gwarantowane!
Daty koncertów:
25 maja (piątek) 20:00, Sopot, Kiss Ass, wstęp: 0 zł - Czechoslovakia 26 maja (sobota) 20:00, Koszalin, Centrala Artystyczna, wstęp: 8 zł - Jak Zwał Tak Zwał + Czechoslovakia 27 maja (niedziela) 20:00, Chojnice, Pub Kornel, wstęp: 8 zł - Jak Zwał Tak Zwał + Czechoslovakia
Natomiast jutro, o godzinie 22, w łódzkim klubie Jazzga rozpocznie się impreza mająca charakter pożegnalny i przedostatni, podczas której można będzie pobiesiadować, potańczyć, posłuchać i spłodzić potomka.
Z okazji zamknięcia klub JAZZGA zaprasza na przedostatnią imprezę "KLOC KUPAŁY".
Na huczne obchody zamknięcia najważniejszego klubu w Łodzi, zapraszają znani artyści
z podziemnego świata muzyki, którzy zawładną sceną na klubowym dziedzińcu oraz djskim
pulpitem wewnątrz klubu. Chaos, miłość i jazz, czyli "KLOC KUPAŁY" z udziałem łódzkich
i czeskich artystów.
Wystąpią m.in. I Love 69 Popgeju, DJ 8rolek czy powstały specjalnie na tę okazję, zbudowany z materiałów łatwopalnych, skład CHUJAZZGA. Nie dajcie się zwieść i wpadajcie do Jazzgi!
Start godz. 22.00, bilety 15 pln
Kloc Kupały - obchodzone do lat 50 XX w. w centralnej Polsce święto zwycięstwa i oczyszczenia. Słowo kupała pochodzi od czeskiego podróżnika Karela Kupłaczka ,który dotarłszy na teren dzisiejszej ziemi Łódzkiej stoczył ciężką i nierówną walkę o swoje życie z niedźwiedziem siejącym postrach w okolicznych lasach. Tej nocy mieszkańcy osady nękanej przez niedźwiedzia wdzięczni wybawcy postanowili wydać na cześć bohatera suto zakrapianą biesiadę. Niestety nie zachowały się w formie pisemnej do dnia dzisiejszego szczegóły tej nocy oraz dalsze losy Kupłaczka, a jedynie szczątkowe relacje które przekazywane z pokolenia na pokolenie urosły do niesamowitych legend i do dziś dzielą historyków. Według prof. Krzysztofa Pętli z Uniwersytetu Łódzkiego najbardziej realna wydaje się ta mówiąca o całonocnej pijatyce w karczmie i tajemniczym zniknięciu samego bohatera, po którym pozostał wielki jak kloc niedźwiedź.Ta niezwykła noc to święto zwycięstwa, muzyki, tańca oraz płodności. Jedyna noc w roku w której każdy może być każdym, a zarazem nikim szczególnym i cieszyć się tą chwila bez opamiętania ,aż do osiągnięcia pełnego spełnienia i tym samym oczyszczenia i zwycięstwa. To zapomniane i zlikwidowane przez komunistyczny ustrój święto pragną przypomnieć Łódzcy i Czescy artyści.
W trasę po Polsce rusza niemiecki zespół Tarwater. Koncerty organizuje Gustaff Records. Przybij piątkę! Start w Zielonej Górze, meta w Krakowie.
22.05. - Zielona Góra - Zielona Jadłodajnia 23.05. - Warszawa, CDQ 24.05. - Łódź, Łódź Kaliska 25.05. - Szczecin, Free Blues Club 26.05. - Kraków, RE
wszystkie koncerty o godz. 20.00.
Materiały organizatora:
Berliński duet Tarwater założony przez Bernda Jestrama i Ronalda Lippoka istnieje od 1995 roku. Przez te 16 lat
zespół wydał 10 albumów studyjnych, wspomagał w nagraniach wielu artystów (m.in. Piano Magic, Tikiman,
Tuxedomoon, B. Fleischmann), skomponował muzykę do niezliczonych spektakli teatralnych, filmów a nawet do
opery "Tosca", wystawionej przez berlińską Volksbühne. W Polsce Tarwater zagrał kilka tras koncertowych i ma
zagorzałą grupę fanów. Gusstaff Rec. wydał też na wyłączność dwa albumy duetu ("Not The Wheel" i "Donne Moi
La Main"), a polska wersja płyty "Spider Smile" zawiera o jeden utwór więcej niż wydanie niemieckie...
Ronald Lippok jest także perkusistą jednego z pionierów niemieckiego post-rocka, zespołu To Rococo Rot,
współtworzy też grupę Dakota Days. Bernd Jestram jest natomiast uznanym berlińskim producentem muzycznym
- w jego studiu nagrywało wiele gwiazd współczesnej muzyki niezależnej, od niedawna współtworzy także projekt
Rats Live On No Evil Star (płyta wydana przez Gusstaff Rec.).
Nowy album "Inside The Ships" (2011) zawiera 11 utworów, które odzwierciedlają różne oblicza dźwiękowego kosmosu Tarwatera: gęste dźwiękowe pejzaże, wytworzone przez subtelnie utkane ze sobą elektroniczne i analogowe dźwięki.
GREEN ZOO FESTIVAL
W przyszłym tygodniu rozpoczyna się w Krakowie druga edycja miejskiego festiwalu Green Zoo. Wystąpi plejada gwiazd m.in. Lower Dens, Molly Nilsson czy Ben Caplan, więc Waszej nieobecności nie będzie można usprawiedliwić
Materiały organizatora:
Green ZOO Festival jest inicjatywą całkowicie oddolną i nie
nastawioną na zysk, a udaje się dzięki ścisłej współpracy Fundacji Front Row Heroes, klubów i zespołów. Klimat, jaki panuje
na Festiwalu sprawia, że nie ma sztywnego podziału na zespoły, branżę,
organizatorów i publiczność. Dzięki temu Green ZOO zbliża nas do najlepszych
zachodnich standardów myślenia o miejskich festiwalach.
Green ZOO powstał spontanicznie w
2011 roku wokół krakowskiego koncertu kanadyjskiej song-writerki Basi Bulat,
organizowanego przez Front Row Heroes. Basia Bulat przyjechała do Polski między
innymi na zaproszenie Arcade Fire, aby zagrać support przed ich koncertem na
warszawskim Torwarze. Okazało się, że kilka krakowskich zespołów chciało z
kolei otwierać koncert Basi Bulat w Krakowie. To stworzyło organizatorom szansę
na zainicjowanie małego miejskiego festiwalu, na wzór zachodnich festiwali
showcase’owych, gdzie wiele zespołów gra jednocześnie w kilku różnych klubach.
Festiwal nazwany został Green ZOO – od tytułu przeboju Ludmiły Jakubczak „W zielonym ZOO”, który na stałe trafił
już do koncertowego repertuaru Basi Bulat.
Druga edycja Green ZOO odbędzie się w Krakowie w dniach 23 - 26
maja 2012 roku. Festiwal znacznie się rozrósł: koncerty będą odbywać się w
klubach: Betel, Re, Rozrywki Trzy, Kotkarola i Bomba, a wystąpi łącznie ponad 20
zespołów, w tym prawie połowa z zagranicy. Zagrają: Lower Dens (US), Moonface
(CA), Tarwater (DE), Socalled (CA), Molly Nilsson (DE), Swearing at Motorists
(US), Katie Moore (CA), Jason Urick (US), VUK (FI), Ben Caplan (CA), Yesterday
Shop (DE), Coldair, Vladimirska, PLUM, Fuka Lata, How How, Bubble Pie, The
Pleasure Is Mine, Teddy Jr., Die Flöte, Ch-Ch-Ching, Karl Culey, Hayden Berry,
Don’t Ask Smingus, Kaseciarz, Frank’s Hard Drive.
Partnerem Green ZOO po raz
pierwszy będzie jeden z najważniejszych miejskich festiwali na świecie –
kanadyjski POP Montreal (www.popmontreal.com), z którego
organizatorami Front Row Heroes dzielą te same przekonania i pragnienie, aby
tworzyć wartościowe święto muzyki, które angażuje całe miasto i jest widoczne
na każdym rogu ulicy. POP Montreal będzie kuratorem jednej ze scen festiwalu.
To dla Front Row Heroes i Green ZOO duże wyróżnienie.
Green ZOO ma w założeniu
organizatorów stać się platformą spotkań dla muzyków, agentów, menedżerów i
promotorów. Stąd bardzo ważnym punktem programu Festiwalu będą panele
dyskusyjne i spotkania z gośćmi z zagranicy, którzy z powodzeniem promują
alternatywną muzykę. W ramach tegorocznej edycji odbędzie się spotkanie dla song-writerów
z Gabą Kulką oraz panele dyskusyjne z artystami na temat strategii DIY (Do It
Yourself). Szczególne znaczenie mają panele dla booking agentów, podczas
których będzie można dowiedzieć się więcej o tym nieznanym szerzej w Polsce
zawodzie. Będą one możliwe
dzięki wsparciu Instytutu Adama
Mickiewicza (www.iam.pl), które umożliwiło
zaproszenie do Polski gości z zagranicy: Dan Seligman (który pracuje między
innymi z Owenem Pallettem, Braids, Socalled czy Chad Vangaalen'em) i Melanie
Turner (dyrektor ds. promocji festiwalu POP Montreal i doradca zespołów w
sprawach marketingu muzycznego).
Inicjatywy te będą
współorganizowane przez jednego z naszych patronów medialnych, radio Radiofonia
(www.radiofonia.fm). Panele,
transmitowane na żywo na antenie stacji, będą prowadzić jej młodzi
dziennikarze.
Zapisy
na spotkanie z Gabą Kulką i na panele Booking Agent’s Job (w języku angielskim)
trwają do 21 maja pod adresem: emi@frontrowheroes.com
Partnerem
Green ZOO w tym roku będzie także Miesiąc
Fotografii w Krakowie (www.photomonth.com).
We współpracy z Miesiącem Fotografii przygotowany będzie panel dyskusyjny na
temat fotografii koncertowej oraz estetyki zdjęć zespołów muzycznych, któremu
towarzyszyć będzie wystawa zdjęć.
·we wszystkich punktach sprzedaży sieci Ticketpro
w całej Polsce (m.in. w Empik, Media Markt.
Specjalne, kolekcjonerskie
karnety będą dostępne w klubach Betel oraz Rozrywki Trzy w Krakowie.
Dostępne są karnety:
- 4-dniowe (obejmujące cały festiwal, czyli dni 23.05 -
26.05.2012);
- 3-dniowe (obejmujące dni 24.05 - 26.05.2012).
Ceny karnetów:
- karnety 4- dniowe:
90 zł od 24 kwietnia 2012 roku do 22 maja 2012 roku
100 zł w dniu 23 maja 2012 roku
- karnety 3-dniowe:
80 zł od 24 kwietnia 2012 roku do 23 maja 2012 roku
90 zł od 24 maja do 26 maja 2012 roku
Wymiana karnetów na opaski
festiwalowe będzie zapewniona każdego dnia festiwalu, od godz.15:00 do godz.
21:00 w Klubie Bomba przy Pl. Szczepańskim 2/1 w Krakowie.
Miejsca festiwalowe:
Betel (Pl. Szczepański 3) – POP
Montreal Stage
Bomba (Pl. Szczepański 2/1) – Green
ZOO Festival Club / Aktivist Stage
Rozrywki Trzy (ul. Mikołajska 3) – Radiofonia Stage
Nie łatwo jest wybrać dwudziestkę, która ma reprezentować to zestawienie, przekreślając inne, równie interesujące. Dlatego też tytuł nie brzmi "20 najlepszych", ale "20 ulubionych", bo przecież nikt z nas nie jest na tyle obiektywny, by twierdzić, że właśnie te utwory zasługują na szczególną uwagę. Kitchens of Distinction to nie tylko cztery studyjne albumy. Jest jeszcze cała masa b-side'ów, które znalazły się na poszczególnych singlach albo na kompilacji Capsule. Mam nadzieję, że ta lista będzie zaczynem do dalszej podróży z tym genialnym zespołem i nie skończy się na jednym czy dwóch odsłuchach, gdyż muzyka brytyjskiego tria, tak było w moim przypadku, to kilkaset godzin muzycznej magii.
20. Kitchens of Distinction - Margaret Injection
Artyści mieszkający w USA z łezką
w oku wspominają rządy George’a W. Busha. Kontrowersyjni, nieudolni i
niepopularni politycy na najwyższych szczeblach władzy to zapowiedź płodnego
czasu dla muzyków. Bez wątpienia okres 1979-90 był dla artystów wywodzących się
z Wysp Brytyjskich takim właśnie czasem „żniw”. Jednak by plony można było
zebrać najpierw trzeba zasiać. Margaret Thatcher o to zadbała. Wysokie
bezrobocie, podatek „poll-tax”, wojna o Falklandy czy skuteczna walka ze
związkami zawodowymi. Thatcher była łatwym obiektem
do demonizowania. O ile ocenę polityczno-ekonomiczno-społeczną zostawiamy
historykom, tak my pochylmy się nad tym, co muzyka miała do powiedzenia w tych
kwestiach - a była ona wyjątkowo zgodna.
Wielkie
zasługi w protest-songach ma Elvis Costello. Najpierw napisał tekst do utworu Shipbuilding (inną wersję proponował Robert Wyatt), będący sprzeciwem wobec wojny Wielkiej
Brytanii z Argentyną; kilka lat później opublikował Tramp the Dirt Down z zapadającym w pamięć tekstem: „I’ll stand on your grave and tramp the dirt
down” potwierdzającym, że to nie miłość do Lady T sprokurowała tę piosenkę.
Przeciwko wojnie o Falklandy byli także punkowcy z Crass, którzy pytali: „How Does it Feel to be Mother of Thousand
dead”. W wojnie tej, po stronie brytyjskiej, zginęło 255 żołnierzy. I
chociaż liczba ta nie przekroczyła tysiąca, to strata jednego człowieka
nie jest warta odzyskania małego skrawku ziemi.
Śmierci
życzyli jej: The Expolited (utwór Maggie:
They want to see you dead), Morrisey,
w cudownej balladzie z debiutanckiego albumu Viva Hate!, miał ten sam sen co miliony innych osób – Margaret,
podobnie jak Maria Antonina, zostaje ścięta na gilotynie (The kind of people hale a wonderful dream/Margaret on the Guillotine)
– i marzy, by stał się on rzeczywistością. Natomiast Pete Wylie śpiewa o tym,
jak będzie wyglądał dzień, w którym Margaret Thatcher umrze (The Day that Margaret Thatcher Dies).
Pozostaje jeszcze Kitchens of Distinction. Podmiot liryczny nie lubi stosować przemocy, ale nie
ma wyjścia (I'm not in the habit of
hurting a person/Never relished violence/But Margaret it's time for your
injection). Refren to litania wypowiadana przez
śpiewającego, który żałuje, że nie skrzywdził jeszcze mocniej. Nagrodą za „wspaniałe rządy” jest ból (I wish I missed you more not never a wound
to heal/I wish I’d hurt you more pain is your just reward/I wish I'd killed you more
pain is your just reward).
19. Kitchens of Distinction - The 3rd Time We Opened The Capsule
Wszystko zaczęło się od snu Juliana. Zanurkowano
w jego głowie i zaczerpnięto tytuł. Piosenka optymistyczna, o ponownym narodzeniu;
NME zreflektowało się i zaliczyło ją do listy 100 Best Indie Singles Ever
(1992). Jeden z największych przebojów KOD, ulubieniec koncertowej publiczności
i pierwszy poważny sukces, który został zauważony przez słuchaczy i krytyków
muzycznych.
18. Kitchens of Distinction - Skin
Instrumentalna impresja Swalesa
udostępniona dla szerokiego grona odbiorców na singlu Breathing Fear w maju 1992 roku. Trio miało parę instrumentalnych wycieczek, ale Skin to z całą pewnością przykład najbardziej odpowiedni, by jeszcze raz podkreślić jak wspaniałym muzykiem jest Julian Swales. Bardzo prawdopodobne, że jeszcze w tym roku usłyszymy jego grę na nowym wydawnictwie Stephen Hero.
17. Kitchens of Distincion - Mad as Snow
W wywiadach Patrick wspomina, że to utwór, do którego najciężej było mu napisać tekst, ale trzeba podkreślić, że udało mu się stworzyć piękną lirykę. Mad as Snow świetnie pokazuje, że KOD to nie zespół typu zwrotka-refren, a długie (prawie) instrumentalne outro pozwala nakarmić wzrok padającymi za oknem płatkami śniegu.
16. Kitchens of Distinction - Within The Daze Of Passion
Fitzgerlad po raz kolejny pokazuje swój geniusz jako tekściarz. Zamiast wynurzeń mitomana o pierdołach typu: deszcz obija się o okna, szumią liście pod stopami, a ja Cię pocałowałem w usto, mamy pełne pasji i głębi teksty o miłosnym uniesieniu.
15. Kitchens of Distinction - Now It's Time to Say Goodbye
Nieświadomie KOD napisało na
swoją ostatnią płytę pewnego rodzaju pożegnanie. Kolejna opowieść o
nieudanym związku i wyborze drogi jaką jest samotność (I'm looking forward to living alone). Po dwukrotnym odrzuceniu przez wytwórnię ich
czwartego albumu Cowboys & Aliens,
producent Pete Bartlett został zastąpiony przez francuza, Pascala Gabriela, który na nowo zmiksował
ten utwór. Na wokalu Fitzgeralda wspomagała tajemnicza Katie Meehan (śpiewała również w 4 Men na poprzednim albumie), a Swales
prezentuje solówkę, od której ciężko jest oderwać ucho.
Na
singlu Now It’s Time To Say Goodbye
dostajemy jeszcze trzy inne piosenki. Mamy White
Horses, czyli wielki hit wylansowany przez serial telewizyjny o białym
koniu i jego przygodach, napisany przez duet Carr-Nisbet, spokojne Jesus Nevada i poszatkowane What We Really Wanted To Do zmierzające donikąd.
Now it's time to say
goodbye
I won't stay around to
be hurt by careless words
14. Kitchens of Distinction - Hammer
Then you know that love is hell. Zdanie zamykające utwór i definiujące debiutancką płytę. Obok Breathing Fear jest to kolejny przykład liryki koncentrującej się na wątku homoseksualnym; zarazem jest to najbardziej mroczny utwór na debiutanckim albumie - jeśli nie w całej karierze grupy.
13. Kitchens of Distinction - Railwayed
Na krakowskim dworcu głównym czekam na najbliższy pociąg jadący ze stolicy. Źle napisałem. Czekam na kogoś kto tym pociągiem przyjedzie. Zardzewiałe drzwi otwierają się i wychodzą trzej mężczyźni. Tak zaczyna się moja przygoda z nimi. Railwayed było pierwszym utworem KOD, który usłyszałem.
12. Kitchens of Distinction - Elephantine
W teledysku do Elephantine Julian Swales czyta
kolorową książeczkę. Trudno sobie wyobrazić, że bajka o małym słoniu o imieniu
Babar, autorstwa Jeana de Brunhoff, która napisana została w latach 30.
ubiegłego wieku, swoją polską premierę miała 9 maja br. Nigdy nie
zrozumiem tego kraju. Opowieść o słoniu, który traci matkę i ucieka do miasta, doczekała się przeniesienia na małym ekran, i tylko dzięki szklanemu ekranowi dotarła do Polski (przed
premierą wydawniczą), a Babar miał głos nieodżałowanego Krzysztofa Kołbasiuka. Podmiot
liryczny nie czuje się dobrze w mieście, gdzie ciągle musi stawiać czoło przeciwnościom,
samotności; nie ma przy sobie nikogo kogo mógłby kochać, Starsza Pani się nie
pojawiła. Pozostaje opuścić to miejsce.
I'm going south
To feed the animals
I'm going south
Become elephantine
Utwór kończą gorzkie, ale jakże prawdziwe słowa: Every great nation ends up deserving war. Elephantine znane jest także jako Elephantiny, czyli w wersji jedynie na fortepian i wokal (do usłyszenia na singlu Drive the Fast lub składance Capsule). Cytując aktora, o żonę którego jestem zazdrosny: Prawda jest taka, że człowiek nigdy nie jest wyleczony ze swego dzieciństwa.
11. Kitchens of Distinction - Quick as Rainbows
Quick as Rainbows łączy w sobie zwiewną melodię i tekst, który tyczy się niemożności znalezienia miłości. Kolejny raz KOD udało się oba te elementy doprowadzić niemal do perfekcji.
10. Kitchens of Distinction - Blue Pedal
Ta piosenka to właściwie popis jednej osoby. Łatwo się domyślić o kogo chodzi. Julian Swales wyczynia tu takie cuda na poczciwym Alesisie Quadraverb o jakim nie śniło się gitarowym zwyrodnialcom (Swales gra także na harmonijce). Blue Pedal rozbrzmiewało na falach BBC u samego Johna Peela, a fale te miały barwę indygo.
9. Kitchens of Distinction - Courage, Mother
Utwór najbardziej kojarzący mi się z The Smiths, a podobieństwo to wytwarza marr’owski sposób gry na gitarze Juliana Swalesa. Oczywiście, całość to idealny przykład post-punkowego grania, od którego pękało Love is Hell.
8. Kitchens of Distinction - When In Heaven
Cudowna arabeska o tym, jak Marilyn
Monroe umila sobie czas w niebie. Radosny utwór okraszony równie nie-poważnym
teledyskiem, gdzie Fitzgerald i spółka, w strojach aniołów, pukają do bram
nieba i zalecają się do seksbomby. Słynna aktorka to nie tylko wizualny obiekt westchnień
naszych dziadków, ojców i nałogowych wielbicieli masturbacji. Monroe stała się
inspiracją dla pisarzy i muzyków. Wystarczy wspomnieć utwór Eltona Johna Candle In the Wind napisany na cześć
amerykańskiej aktorki czy też kilka opowiadań francuskiego prowokatora, Rolanda
Topora.
(...)
Ostatnią noc spędziłem na lotnisku Rossy – z Marilyn. Piliśmy kawę, czekając na
odlot jej samolotu. Przy drugim końcu baru siedziała rewelacyjna dziewczyna.
Fantastyczna brunetka o ustach sto razy bardziej zmysłowych niż usta Marilyn, o
oczach w kształcie migdałów, pięknym owalu twarzy, dłoniach, piersiach...
Krótko mówiąc, nie mogłem od niej oderwać oczu. No i Marilyn zrobiła mi scenę. (Roland Topor, Dziennik Paniczny)
Fitzgerald
kreśli swą wizję Marilyn przebywającej w niebie, szczęśliwej, chodzącej do
sklepów po idealne ubrania, pasujące idealnie na jej idealną figurę. Nie ma tu
Arthura Millera czy Johna F. Kennedy'ego, mężczyzn, którzy nie kochali a krzywdzili. Pojawia się
także partnerka Monroe z filmu Jak
poślubić milionera, Lauren Bacall, do której przyłączamy się w podróży do
niebiańskich drzwi, by wymóc na Bogu (jesteś straszny!) jakąkolwiek
rekompensatę za to gówniane życie tu na Ziemi.
7. Kitchens of Distinction - Under the Sky, Inside the Sea
Dźwięki gitary rozbijają się o nadmorskie falezy. Wspaniałe zakończenie znakomitego albumu. Piosenka dająca wytchnienie, a trąbka Roddy’ego Lorimara wprowadza niemal sielską atmosferę. Każdy ma swoje piękne drobnostki i do takich zaliczam ten utwór.
6. Kitchens of Distinction - On Tooting Broadway Station
Stacja londyńskiego metra,
Tooting, została założona we wrześniu 1926 roku, a zaraz przy wejściu do niej znajduje się
pomnik Edwarda VII, syna królowej Wiktorii, brytyjskiego monarchy oraz cesarza
Indii (od 22 stycznia 1901 roku) i popularyzatora tweedu. Z Tooting pochodzi
piłkarz Darren Bent (ten sam, który strzelił Liverpoolowi słynną „balonową” bramkę), z stamtąd
wywodzi się także KOD. To właśnie tam rozgrywa się akcja piosenki On Tooting
Broadway Station. Historia bólu i cierpienia po zakończeniu związku, pisana
chęcią „spalenia” wszystkich pamiątek, wraz ze wspomnieniami, na stosie.
Błogosławiony ogień niechaj płonie.
5. Kitchens of Distinction - Shiver
Ciężko mi jest się zdecydować, która wersja tego utworu jest lepsza. Ta z Love is Hell czy może zarejestrowana na stronie B singla Quick as Rainbows wersja „na żywo” z Berlina. Jeżeli jednak pozostawimy tę kwestię daleko z boku, możemy być pewni, że radość ze słuchania przysłoni wszystkie inne sprawy. Niezwykła atmosfera jaka panuje w tym utworze przy wykorzystaniu minimalnych środków, wywołuje najprawdziwsze ciarki na plecach.
4. Kitchens of Distinction - Drive the Fast
Jeżeli miałbym wskazać jeden utwór definiujący
cały dorobek KOD, byłby to właśnie Drive
the Fast. Idealne połączenie przebojowości z głębią przekazu. Ten utwór to
w zasadzie szybka jazda przez to, co najlepsze w brytyjskiej muzyce na początku
lat 90. Większość osób zapewne pamięta teledysk, który został wyemitowany w
Snub.tv. Wersja singlowa (poniżej) dawała radę, choć usunięto najlepsze, ostatnie dwie minuty. Poza tym Drive the Fast to jedyny utwór KOD,
któremu udało się dostać na UK Singles Charts, meldując się na 93. miejscu. Możecie wierzyć w eskapistyczne przesłanie Fitzgeralda, bo zazwyczaj mówi prawdę.
3. Kitchens of Distinction - What Happens Now?
Panowie zawsze mieli znakomite
początki płyt. Nie inaczej było z albumem The
Death Of Cool, tytułem
nawiązującym do dzieła Milesa Davisa (Birth
of the Cool – przyp.aut). Bo
jak powiedział Fitzgerald: Miles died and
he was the last cool person. What
happens now?, czyli trudne pytanie nad sensem wzajemnej relacji, o cienkiej
linii dzielącej dzieciństwo z dorosłością, rozmyślanie nad tym co było kiedyś i
dziś:
Draw me something,
draw a line
Connecting what we did to what happens now
Z pozoru
proste pytanie, na które jednak nie łatwo jest znaleźć prawidłową odpowiedź.
Swales i jego gitara
przenoszą słuchacza w zupełnie inny poziom (warto poczekać
na koniec piosenki).
2. Kitchens of Distinction - Aspray
Aspray to moja ulubiona piosenka ze Strange Free World. Wystarczy posłuchać jakie cuda dzieją się w tle, gdzie nałożone na siebie efekty gitarowe oblewają zmysły słuchacza jak wzburzone fale oceanu, które na końcu całkowicie zalewają głośniki.
1. Kitchens of Distinction - Smiling
Smiling było najczęściej emitowanym utworem KOD w MTV. Dziwne? Ani trochę. Pomogło zapewne wypuszczenie tego utworu jako singiel. Tak się zastanawiałem dlaczego akurat ten utwór? No cóż, muzyczna kwintesencja brytyjskiej grupy, która ostatecznie utwierdziła mnie w przekonaniu, że The Death of Cool to arcydzieło. Smiling to dobry argument za tym, by pozostać przy życiu. It's the best thing, the only thing I know.
Miliony
artystów walczą o naszą uwagę. W gąszczu pełnym nazw, dźwięków, plotek i
prawdziwych informacji, nie ma możliwości by wszystkie interesujące nas rzeczy
wychwycić. Wielu z dobijających się zostanie odesłanych z niczym, w stronę zapomnienia.
W historii muzyki rozrywkowej istniały takie grupy, którym, jak mało komu,
należał się sukces za to, co stworzyły. Do takich można zaliczyć brytyjski
zespół Kitchens of Distinction. Brak sukcesu? Niesprawiedliwość. Bo jak inaczej
niż dziejową niesprawiedliwością należy nazwać fakt, iż tak świetna grupa nie
doczekała się zasłużonego sukcesu. Dobre recenzje w prasie nie pomogły. Przez dziesięć
lat swojej aktywności muzycznej trio nie podbiło list przebojów, telewizja rzadko wysyłała im zaproszenia, traktowani byli z przymrużeniem oka, a usłyszenie
dziś jakiejkolwiek ich piosenki w dowolnej radiostacji zakrawa o prawdziwy cud.
Prawda jest
nudna. Legendy, które krążą po świecie, dotyczące historii powstania zespołu, idealnie wpisują się w zasadę, którą wyznawali członkowie Kitchens of
Distinction. Przypadkowe spotkanie w tureckiej saunie, na koncercie w Holandii
czy podczas satanistycznych seansów – warto jest ubarwiać rzeczywistość, bo ta wcale nie jest kolorowa. O ile Dan i Julian poznali się w okresie studiów (1980),
to spotkanie z Fitzgeraldem prawdopodobnie nastąpiło w typowym i zwyczajnym
sklepie spożywczym, w sekcji z piwem i orzeszkami. Panowie później spotkali się
na party, gdzieś pod koniec 1984 roku, i dziewięć miesięcy później ostatecznie
przypieczętowali założenie wspólnego zespołu.
TRZEJ MUZYCZNI ROMANTYCY
Patrick
Fitzgerald, basista i wokalista, autor tekstów, porzucił świat medycyny dla
muzyki. Urodzony w Szwajcarii (7.04.1964), w młodości zasłuchany w Eltonie
Johnie, wczesnym Genesis i Unknown Pleasures,
ukończył studia doktorskie, jednak do predysponowanego zawodu (General
Practitioner) powrócił dopiero po zakończeniu działalności Kitchens of
Distinction. Ulubiony poeta? Frank O’Hara. Zdeklarowany homoseksualista - zresztą całkiem niedawno zawarł małżeństwo ze swoim długoletnim partnerem. Tuż po
wydaniu albumu Cowboys & Aliens Fitzgerald powołał do istnienia formację
Fruit, która zostawiła po sobie jeden album Hark!At
Her, z gościnnym udziałem Miki Berenyi z Lush. Od ponad dekady nagrywa jako
Stephen Hero. Jego wokal, pełen emocji, często porównywano do Richarda Butlera
(Psychedelic Furs) i Michaela Stipe’a (REM), a niektórzy recenzenci
wychwytywali wspólne wokalne mianowniki z Bono i Neilem Tennantem (Pet Shop
Boys).
To, co od
samego początku rzuca się w oczy (a nie lepiej w uszy?!), to świetne teksty,
obok charakterystycznej gitary Swalesa, stanowiące największą siłę KOD.
Fitzgerald pisał zarówno o miłości homo- jak i heteroseksualnej, co, w
uzupełnieniu z muzyką, potrafi zaspokoić wszystkich. Przecież miłość to
uniwersalne uczucie. Bycie gejem nigdy mi
nie przeszkadzało – deklaruje w wywiadzie dla magazynu Advocate. Nie czuję żadnego obowiązku śpiewania o
mojej płci i seksualności. Moim obowiązkiem w zespole jest dopasowanie słów do
muzyki stworzonej przez Juliana. Fitzgerald nigdy nie krył się ze swoją
orientacją, pozostawał szczery wobec siebie, kolegów z zespołu i innych ludzi.
Świat rocka pozostawał jednak sceptyczny – nie tylko w tym przypadku – w
stosunku do grupy, której frontmanem był homoseksualista. W tym świecie ciągle
panuje kult macho; Fitzgerald zupełnie do niego nie pasował i nie zamierzał iść
na kompromis. "To był problem głównie dla ludzi takich jak NME," wspomina. "To, co robiliśmy było niefajne i kłóciło się z ich ideą rock and rolla ”. Podczas gdy większość zespołów mówiła o homoseksualizmie w sposób zakamuflowany, KOD
było do bólu szczere.
Lewicowiec,
krytykujący rządy Margaret Thatcher, biorący udział w demonstracjach przeciwko
zamykaniu kopalń przez rząd konserwatystów, zdeklarowany gej, utorował drogę
dla jemu podobnych, walczących o prawo do normalnego życia. I chociaż w latach
70. Bowie czy Lou Reed śpiewali o wątpliwościach dotyczących płci i
seksualności, po części wynikającej z coraz większego wpływu kultury gejowskiej
na muzykę, to właśnie on mocnym głosem przemówił w tej kwestii, nie obawiając
się konsekwencji. O kim mowa? O Jimmym Somervillu. Wokalista i tekściarz
Bronski Beat, a później The Communards pisał zaangażowane politycznie teksty,
ubrane w gustowne metafory m.in. wielki przebój Smalltown Boy. Somerville nie bał się głośno mówić o tym kim i jaki
jest - to dzięki niemu tacy artyści jak Kele Okereke, Rufus Wainwright czy
Antony Hegarty mogą otwarcie śpiewać o homoseksualizmie, nie łamiąc społecznego
tabu jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Do jego fanów zaliczał się także Fitzgerald.
Julian Swales,
gitarzysta i główny kompozytor muzyki KOD, człowiek
transformator jak napisał o nim Rick Maloaf w magazynie Guitar w kwietniu 1993 roku, wielki fan
Neila Younga i żarliwy przeciwnik „długaśnych” solówek. Urodzony w
Monmouthshire (UK) albo w Gwent (Walia) – te dwie lokalizacje krążą po świecie
jako domniemane miejsca przyjścia na świat Juliana - z charakterystycznym
kolczykiem w lewym uchu, Swales zaśpiewał na pierwszym oficjalnym wydawnictwie
sygnowanym marką Kitchens of Distinction. Singiel The Last Gasp Death Shuffle (1987), nagrany w piwnicy w Kennigton,
wydany własnym sumptem, wzbudził zainteresowanie wielkich wytwórni po tym jak
NME okrzyknęło go Single of the Week.
Niedługo potem (1988) grupa podpisuje kontrakt z One Little Indian, z wytwórnią,
która wydawała płyty The Sugarcubes czy dobrze znane Swalesowi A.R.Kane.
Obecnie Julian Swales koncentruje się na tworzeniu muzyki do teatru i
telewizji. Wiele osób zastanawiało się jakim cudem trójka ludzi potrafi
generować taką ścianę dźwięku. To zasługa Swalesa, który zarzekał się, że no one play keyboards, a dźwięki gitary
to: sound of my heart (w
czasie radiowej sesji u Marka Radcliffe’a w BBC 1 - 5 grudnia 1994r.). Jego gra
inspirowała wielu muzyków m.in. Jonny’ego Greenwooda z Radiohead.
Ostatni z
trójki, równie sympatyczny i romantyczny, Dan Goodwin, urodził się 22.07.1964r.
w hiszpańskiej Salamance. Zakochany w perkusji od najmłodszych lat (o czym
świadczy okładka amerykańskiego wydania singla Cowboys & Aliens), nad nią właśnie sprawował kontrolę w
zespole. Udzielał się także wokalnie – na płycie Hark At Her projektu Fruit w utworze definiującym, What is fruit?
SHOEGAZE
TO NIE MY
Muzykę KOD łączy się
z post-punkiem, shoegazem i dream popem. Najbliżej im jednak do tego ostatniego.
Ogromny wpływ na brzmienie wywarł na nich zespół A.R. Kane, z którym to zresztą
Goodwin i Swales współpracowali w czasach pre-Kitchens. W okresie właściwym zagrali ze sobą kilkanaście koncertów i można
zaryzykować stwierdzenie, że KOD wycisnęło z brzmienia A.R.Kane tyle, ile tylko się dało.
Ich soundu doświadczyć można w
utworze Anvil Dub, który został
wydany na EP-ce Elephantine, ale to właściwie jedyne, aż tak widoczne, podobieństwo. Mając mocne podstawy Kitchens of Distinction udało wytworzyć się własne brzmienie, nie do pomylenia z nikim innym. Oba te
zespoły zespala jeszcze jedna cecha – zostały niemal całkowicie zapomniane.
Wielu
dziennikarzy łączyło ich z The Chameleons, ale Fitzgerald zaprzecza jakoby ta
grupa była źródłem inspiracji; podobnie ma się rzecz z shoegazem: Hmm – Nie sądzę, byśmy kiedykolwiek należeli do tego świata. Nie mam nic przeciwko niemu - mieliśmy "wirujące" gitary, ale sądzę, że byliśmy bardziej zainteresowani samymi piosenkami niż tylko ich brzmieniem.KOD bliżej było do Treasure
niż do Script of the Bridge czy Loveless. Trzeba jednak dodać, że
zarówno KOD, A.R. Kane i My Bloody Valentine wpisują się w okres dźwiękowych
eksperymentów, które nawiedziły brytyjską muzykę na przełomie lat 80. i 90. Drugą
i trzecią płytę wyprodukował sam Hugh Jones, ojciec sukcesów Echo and the
Bunnymen. Proces powstawania utworów był z góry określony: najpierw muzyka,
potem teksty. Trio nie brało przykładu z Aleksieja Stachanowa. Nad jednym
utworem nierzadko pracowano przez kilka miesięcy, a efekt finalny całkowicie
różnił się od materiału, który był na początku – a wszystko ze słowami Alasdaira
Graya na ustach: Work as if you live in
the early days of a better nation.
Kontakty
z telewizją należały do rzadkości. Legendarny program 120 Minutes, prowadzony przez szalonego gospodarza, Dave’a
Kendalla, zaprosił ich do siebie 20 stycznia 1990 roku. Rozmowę urozmaiciło
wykonanie na żywo Elephantine i 1001st Fault w wersji akustycznej.
Kolejne, sporadyczne wizyty na antenie amerykańskiej stacji miały charakter wyłącznie teledyskowy. Snub
TV wyemitowało ich wielki przebój Drive
the Fast, w odcinku, gdzie Catherine Wheel wykonywało na żywo She’s my friend. Podczas Reading
Festiwal w 1991 roku, największą gwiazdą była Nirvana. Tylko nieliczni
pamiętają, że dwa dni później, na tej samej scenie, wystąpiła grupa z Tooting
(oraz Swervedriver). Rok później dali porywający koncert na Glastonbury
Festiwal, i to właśnie tam, do udziału w radiowej sesji, zaprosił ich
legendarny brytyjski dziennikarz, John Peel. Sesja odbyła się 23 sierpnia
1992r., na dwa miesiące przed wydaniem ich trzeciej płyty.
TOILETS OF DESTRUCTION
Zadymiona
sala pełna dzikich ludzi z
niecierpliwością oczekuje na występ nowej muzycznej gwiazdy. Ze sztucznie rozpylonej mgły wyłaniają się trzy ludzkie sylwetki. Ubrane w krzykliwe stroje,
w damskich perukach na głowach, rozpoczynają dwuznaczną grę z publicznością. Toilets
of Destruction, czyli alter ego KOD, nie posiada własnego repertuaru, ale to
wcale im nie przeszkadza by wywołać u osób zgromadzonych wokół sceny
ekstatyczne odruchy. Grają covery największych: Abba, Ride, David Bowie czy
Bauhaus. Usłyszeć można także kitchen’owską wersję piosenki White Horses, śpiewaną przez Swalesa,
wielkiego hitu z telewizyjnej serii o tym samym tytule, która zostanie najpierw
udostępniona na darmowej kasecie dołączonej do gazety, a nieco później pojawi
się jako b-side na singlu Now It’s Time
to Say Goodbye (w USA na singlu Cowboys
& Aliens).
POLL TAX RIOTS Postanowiliśmy pójść razem z Lisą na demonstrację przeciwko polityce jaką prowadzi ta wiedźma. Kolejny wzrost cen, wysokie stopy procentowe, setki tysięcy starszych, samotnych osób, z niewielką emeryturą, które muszą płacić popierdolony poll tax i jej stwierdzenie, że damy nie zawracają. Jeszcze zobaczymy. Lisa chce się jeszcze kochać, więc spełniam to życzenie, następnie biorę prysznic i ubieram swoją ulubioną koszulkę z napisem Elephantine. Wskazówki zegara wskazywały 11:38, gdy wyszliśmy z domu. Około południa zameldowaliśmy się w Kennigton Park. Zaszokowała nas liczba zgromadzonych osób. Półtorej godziny później wyruszamy wszyscy razem na Trafalgar Square niosąc złość w ustach i nienawiść w rękach.
Mamy
rok 1990. 31 marca wypada w sobotę. Tego dnia panowała piękna, słoneczna
pogoda. Na ulicach Londynu setki tysięcy osób, w atmosferze karnawału,
zamierzało przejść ulicami stołecznego miasta, by zaprotestować przeciwko
wprowadzeniu przez gabinet Margaret Thatcher Community Charge, czyli podatku pogłównego. Podatek ten zwany także
Poll tax był stałą opłatą, którą musieli uiszczać wszyscy dorośli ludzie na
rzecz lokalnych władz. Wprowadzony został w 1989r. w Szkocji oraz w 1990r. w
Anglii i Walii. Krytykowany przez lewicę, która wykorzystywała go do zaciekłej
walki przeciwko swoim największym politycznym przeciwnikom, jak i przez samych
konserwatystów.
Ponad 200 tysięcy osób manifestowało na Trafalgar Square. Pokojowa początkowa
manifestacja przerodziła się w regularną bitwę z policją. 5000 osób zostało
rannych, ponad 300 aresztowano, a pół roku później, po 11 latach rządzenia,
Margaret Thatcher podaje się do dymisji. Kontrowersyjny podatek zostaje
zastąpiony przez rząd Johna Mayora. Kitchens of Distinction było pod wrażeniem: "Byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy zdjęcia z ostatniej demonstracji w Londynie. Ci wszyscy ludzie, z irokezami, rzucający cegłami, a wielu spośród nich miało na sobie koszulkę Elephantine!”.
I’LL KILL YOU,
MARGARET!
Szefowa
brytyjskiego rządu miała na pieńku z KOD od samego początku. Nie tylko zresztą
z nimi. Jeszcze w czasach, gdy piastowała urząd ministra edukacji i nauki w
gabinecie Edwarda Heatha, znana była jako „Mrs
Thatcher, Milk Snatcher”, czyli Pani
Thatcher, Złodziejka mleka. Takie określenie przylgnęło do niej w wyniku
decyzji, która odbierała bezpłatne mleko dla uczniów w wieku od 7 do 11 lat.
Nie
jest jasne czy to posunięcie Żelaznej Damy wpłynęło na członków KOD, ale z całą
pewnością jedna ustawa taki wpływ miała. W szczególności na wokalistę zespołu. Fitzgerald, homoseksualista, nie dość, że musiał codziennie mierzyć
się z nietolerancją otoczenia, to pod jego nogi rzucono kolejną kłodę. Section 28, czyli zakaz promocji
homoseksualizmu i propagowania go w szkołach, został wprowadzony w 1988 roku (dopiero David Cameron przeprosił za kontrowersyjną ustawę).
Jego pojawienie się wiązać można z wieloma czynnikami (pojawiają się nawet
takie, że to w pewnym sensie obrona przed AIDS, którego siedlisk upatrywano w
środowisku homoseksualnym), ale skutek zawsze był ten sam - dyskryminacja. Fitzgerald odpowiedział Lady Thatcher najlepiej jak
potrafił. W utworze Margaret Injection
snuje on własną fantazję, marząc zapewne by się spełniła, o zabiciu szefowej
brytyjskiego rządu. To był jego osobisty sprzeciw wobec polityki thatcheryzmu. Codzienną
walkę z nietolerancją otoczenia chyba najlepiej oddają słowa z piosenki Breathing Fear, mówiącej o społecznym
ostracyzmie wobec „innych”: You’re breathing
this fear maybe once a year. We suffocate every day”.
KILKA KOŃCÓW ŚWIATA
Kitchens of Distinction? Mogło być
gorzej! Alabama Thunderpussy, Bassholes, Jodie Foster’s Army, The Nomad
Nipples, Congratulations on Your Decision to Become a Pilot czy Pretty Girls
Make Graves – to tylko niektóre z nazw, które budzą szeroki uśmiech
politowania. Na ich tle, trio z Tooting wcale nie wypada tak źle.
W majowym numerze Melody Maker z
1989 roku (6.05.1989), David Stubbs recenzując singiel The 3rd time We Opened the Capsule napisał: [oni] są dużo ważniejsi, niż ktokolwiek z
nas zdaje sobie z tego sprawę, ale powinni zrezygnować z nazwy. Nazwa
zespołu została zaczerpnięta z reklamy firmy o tej samej nazwie, którą zauważył
Swales podczas jazdy na rowerze. Firma ta specjalizowała się w wystroju domu i
kuchni (przyłączenie armatury itp.). W wywiadach po zakończeniu działalności
KOD Fitzgerald opowiadał, że jedyne czego żałuje, to właśnie nazwy zespołu (Every stinking day). Zespół pod koniec
kariery nieco ją uprościł (Kitchens O.D.), ale decyzja o zakończeniu całego tego kramu mocno osadziła się w ich głowach.
KOD podpisało
kontrakt z OLI w 1988 roku (w USA ich płyty wydawało A&M Records). Od
samego początku wzajemna współpraca na linii zespół - wytwórnia nie należała do
najłatwiejszych. Jak to bywa w takich przypadkach, wielka wytwórnia
oczekiwała po KOD, że ten będzie przynosił firmie krociowe zyski. KOD nie
zamierzało lub też nie potrafiło spełnić tych wymagań, tworząc albumy
nie-singlowe a kompletne. Cytując tekst jednego z ich utworów, Anvil Dub, OLI wyznawało zasadę music makes money. Wytwórnia żądała radiowych hitów, a KOD nie
zaspokajało tych potrzeb: Oni uważali, że wszystkie nasze albumy to komercyjne klapy. OLI wolała inwestować pieniądze w The Sugarcubes i
Bjork. Po słabych ocenach i niewielkim zainteresowaniu albumem Cowboys & Aliens, wytwórnia
postanowiła pozbyć się nieprzynoszących dochodów artystów. Zespołowi udało się znaleźć nowy label – Fierce Panda
– lecz i ten, krótko po wydaniu singla Feel
My Genie/To Love a Star, pozostawił grupę z Tooting na lodzie.
Swoje zrobiło
także zamieszanie świata wokół grunge’u. Słuchacze potrzebowali "prawdziwych" mężczyzn w
flanelowych koszulach, a nie zespołu śpiewającego o nieudanych związkach czy dyskryminacji. MTV nie
pomagało. Początek lat 90. to największy rozkwit muzycznych telewizji.
Niestety, KOD miało marginalny udział w tym przedstawieniu. Sytuacja nie do
pozazdroszczenia. Wychodzi na to, że mając coś ważnego do powiedzenia trzeba także wpisywać się w obowiązującą modę. Londyn stanowił centrum brytyjskiej muzyki,
lecz reszta świata skierowała oczy w stronę Seattle.
Jednakże
najistotniejszym powodem było „zmęczenie materiału”. Pamiętam wyraźnie jedną z naszych ostatnich prób, kiedy zagraliśmy piosenkę i potem nastała dziwna cisza, zbyt bolesna by dalej grać.Muzyczna przygoda trzech przyjaciół
dobiegła końca w lecie 1996 roku, w londyńskim klubie King Cross, gdzie zagrali pożegnalny koncert. Reaktywacja? Nie przewidywana. Jeżeli coś nie sprawia ci przyjemności, to nie ma sensu tego ciągnąć. Nienawidzę zespołów, które w pośpiechu dążą do sukcesu. Kitchens Of Distinction to zbyt inteligentna muzyka, by miała przepaść w odmętach zapomnienia. Sukces jeszcze się pojawi. Póki co, chcę Was i potrzebuję Was, Kitchens of Distinction!.