czwartek, 31 maja 2012

COCTAIL PARTY - KWIECIEŃ/MAJ

from fffound
Efekt coctail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji.

Jeżeli zastanawialiście się, dlaczego tytuł naszego działu, gdzie prezentujemy utwory cieszące nas w danym okresie bardziej niż seks i papierosy, jest niepoprawnie napisany, to my nie damy Wam satysfakcjonującej odpowiedzi. Mimo wszystko zapraszamy do słuchania. 

***

702 - Steelo

Na krótko przed tym jak Destiny's Child wydało swój pierwszy album, listy przebojów w USA zdobywał utwór Steelo tria 702, z wydanego w 1996 roku albumu No Doubt w zasłużonym Motown Records. Stacjonujący w Las Vegas zespół poruszał się po grząskim gruncie hip-hopu i RnB, współpracował z Missy Elliott, która pisała im piosenki, a w Steelo wsamplowano gitarę Andy'ego Summera z The Police. Żelazny punkt ich dość krótkiej historii (w 2008 roku zmarła jedna z sióstr, Orish Grinstead, co, oczywiste, spowodowało zakończenie działalności), uwypuklający ich zamiłowanie do duszy miejskiej ulicy. Can I get your name and number/Cuz I like your steelo.

A. R. Kane - Lolita

Zapomniany zespół, który stworzył podwaliny dla dream popu. A.R. Kane to duet, który wydając zaledwie trzy albumy (za to jakie!) na stałe wpisał się w annały muzyki rozrywkowej. Ktoś w komentarzu do tego utworu na Youtube, napisał, że Lolita to najlepsza EP-ka w historii. Obiektywizmu w tym stwierdzeniu nie mogę potwierdzić, prawdą jest natomiast, iż wszystkie trzy utwory, które znajdziemy na tym wydawnictwie robią, do dziś, piorunujące wrażenie. Czasami myślę sobie, że bez duetu Tambala - Ayuli nie byłoby kilku znakomitych zespołów, które na przełomie lat 80. i 90. tworzyły brytyjską scenę muzyczną. Nawet takiego Massive Attack... A. R. Kane to specyficzne brzmienie, wciąż jedyne w swoim rodzaju, a spragnionych tych dźwięków zapraszam do kolekcji Johna Peela, który A. R. Kane lubił bardzo (sic!). 


Flash and the Pan - Walking in the Rain

Ci, którzy kojarzą ten utwór jedynie z reklamy francuskiego samochodu, nie mają powodu do wstydu. Ja także odkryłem ten zespół dopiero wtedy, gdy przed mój garaż podjechał nowiusieńki Peugeot 308 (tutaj wspomniana, reklamowa próba zachęcenia nas do kupna - jakby ktoś chciał sobie przypomnieć). Flash and the Pan wywodzili się z kulturalnej stolicy Australii, czyli Sydney, gdzie na zgliszczach o wiele bardziej zacnego bandu, The Easybeats, Harry Vanda i George Young wyczarowali nowy projekt, który skręcił z pop rocka/garage na nowo-falowe rejony. Dwa pierwsze albumy trzeba posłuchać (Walking in the Rain schował się pod numerem 2 na ich debiucie), resztę - jak chcecie. Wspominałem, że Walking in the Rain najlepiej słucha się w 308-ce?


Cheryl Lynn - Got To Be Real

Zwróćcie uwagę na fantastyczną grę basu, jedną z najfajniejszych jakie do tej pory dane mi było usłyszeć. Wszystko utrzymane na pograniczu soulu, funku i disco. Od pierwszych minut Got To Be Real buja jak należy; jak na parkietowego wymiatacza przystało. Lecz czy to może dziwić, skoro jednym z autorów tej piosenki jest znany aranżer David Paich? Człowiek ten, genialny aranżer, odpowiedzialny w dużej mierze za sukcesy takich grup i artystów jak: Toto, Cher, Donna Summer czy Michael Jackson, w latach 80. często współpracował z Quincym Jonesem i Davidem Fosterem. I to właśnie z tym drugim pomógł młodziutkiej wówczas Cheryl Lynn stworzyć takie cudo. Wersja singlowa jest o dwie minuty krótsza, a my, chcąc Was nagrodzić za mycie rąk przed jedzeniem, prezentujemy wersję z 12'' - wyyyyydłużoną i przez to jeszcze bardziej "fajniejszą".


Tom Jones - Autumn Leaves

Thomas John Woodward zanim w lata '00 wkroczył z seks-bombą u boku, całe dekady był tym gościem od It's Not Unsual, w którym kochały się nasze babcie, a jego głos powodował chęć do igraszek. Przecież stary (dojrzały - o, tak lepiej) człowiek też może... Tuż za wielkim hitem, niepozornie schował się mały, aromatyczny klimacik, o jesiennym posmaku, który wymusił na słuchaczu zastosowanie całej wyniesionej z domu kindersztuby. Autumn Leaves, tak, o dziwo, to o nim mowa, to skromny wyciszacz, z pięknie zaaranżowanymi skrzypcami, traktujący o miłości targanej przez nadchodzące zimowe, lodowate powietrze. To także dobry asumpt, by jednak przeprosić się z jesienią i dać jej szansę. 


Kevin Greenspon - Maroon Bells

Nie zamierzam dużo pisać, bo ta kompozycja obroni się bez moich wypluwanych z ust i wrzucanych na ekran komputera słów. Kevin Greenspon i jego Maroon Bells, z kasety o tym samym tytule, wydanej w marcu tego roku przez label Bridgetown Records. Po prostu sama gitara i parę efektów. Żadna magia. Czyżby?


Anita Baker - Same Ole Love

Jeżeli ktoś ciężko choruje na ostre zapalenie dwóch przedsionków i komór serca, wywołanych przez wirus miłości, to Same Ole Love wcale nie doprowadzi do regresu infekcji. Gorzej, pogłębi migotanie obu przedsionków, pobudzi kciuk do nieustannego klikania w klawiaturę telefonu, a w chwili zagrożenia zdrowia i życia popchnie w ramiona tego, przez którego to choróbsko dostało się do naszego organizmu. Oczywiście, lekko podbarwiam ten tekst, zwiększając dawkę swojego kontenansu. Anita Baker solową karierę rozpoczęła jeszcze jako członkini grupy Chapter 8, ale dopiero w roku 1986, kiedy ten został rozwiązany, Amerykanka na serio zajęła się muzyką na własne konto. Same Ole Love pochodzi z album Rapture i jako lek należy zażywać go From beginging to end/365 days of the year


Shalamar - Friends

O przyjaciół dzisiaj równie trudno jak o papier toaletowy za czasów PRL-u. Ciężko ich znaleźć. Kolekcjonowanie wirtualnych znajomości na fejsbuku się nie liczy. Kto ma ich wielu w realu, temu zazdroszczę. Jako że prawie cały kwietniowo-majowy Coctail usadowiony jest w pobliżu estetyki funk i disco, pozwalam sobie na kolejny tego typu utwór. Shalamar i ich wielki przebój Friends, czyli kilkuminutowy passus wyjęty z życia; o tym, że przyjaźń pozwala przetrwać każdą złą chwilę.


Bob Dorough - Three Is A Magic Number

Muzyka pełni rolę edukacyjną. To dzięki niej dowiadujemy się, że "3" to magiczna cyfra. Bob Dorough napisał tę piosenkę dla programu Scoolhouse Rock, emitowanego w latach 1973-85 w telewizji ABC. Seria Multiplication Rock uczyła dzieci podstaw matematyki, ortografii i nauki w przystępny sposób. Zresztą wystarczy posłuchać tego kawałka, a od razu pojawia się uśmiech i nieodparta chęć śpiewania z Bobem tego "magicznego" tekstu. Gdyby tak uczono w polskich szkołach... Utwór coverowany przez wielu artystów, m.in. Jeffa Buckleya. 


The Trammps - Up on the Hill

Na koniec wchodzimy na wzgórze, zapalamy trawę i pochłaniamy litrowe zapasy benzendryny, tańcząc do piosenki wspaniałych The Trammps. Na tym koniec tego żałosnego wodewillu. Zapałek jednak nie gaście...

1 komentarz:

  1. Thanks for the nice words! Write me if you want to hear more like "Maroon Bells" - bridgetownrecords@gmail.com // www.kevingreenspon.info / www.bridgetownrecords.info

    OdpowiedzUsuń