Efekt coctail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji
Wyjątkowa podwójna edycja Coctail Party skupi się na muzyce filmowej. To dlatego patronem grudniowo-styczniowego wydania CP jest Henry Mancini. Nie zabraknie także nowości z ostatnich miesięcy, nie związanych ze światem filmu żadnymi nićmi. Ale niepodważalny prym będą wiodły piosenki z tych bardziej znanych i trochę mniej kojarzonych dzieł filmowych.
Zapraszamy!
Wyświetlany w naszych kinach pod tytułem Zły dotyk w 2004 roku, holendersko-amerykański dramat Mysterious Skin, to opowieść o dwóch chłopcach, którzy w dzieciństwie padli ofiarą wykorzystania seksualnego, co w fundamentalnym stopniu odbija się na ich późniejszym życiu. Pokazanie problemu pedofilii w niesztampowy sposób, poruszający głęboko, ze świetną rolą Josepha Gordon-Levitta, sprawia, że obrazu tego nie da się łatwo wymazać z pamięci. Muzykę do tego dzieła stworzyli dwaj wybitni "marzyciele" dźwięków: Robin Guthrie, założyciel legendarnego Cocteau Twins oraz Harold Budd, amerykański awangardzista, muzyk operujący w ambientalnych rejonach a ponadto poeta. W wyniku tej symbiozy powstał soundtrack oscylujący gdzieś pomiędzy dokonaniami szkockiego bandu z czasów Victorialand czy The Moon and The Melodies, gdzie gościnnie występował właśnie Budd. Gitara Robina skorelowana z delikatnymi dźwiękami wychodzącymi z spod rąk Harolda Budda idealnie współgra z filmowym światem i jego bohaterami.
Jon Brion - Little Person (from Synecdoche, New York OST)
Ten duet nie zanotował do tej pory żadnej wpadki. O kim mowa? O Charlie Kaufmanie i Jonie Brionie. Ten pierwszy to z pewnością obecnie jeden z najbardziej wpływowych i najlepszych światowych scenarzystów, twórca scenariusza do obsypanych nagrodami filmów: Być jak John Malkovich, Adaptacja czy Zakochany bez pamięci. Natomiast Jon Brion znany jest przede wszystkim ze znakomitych ścieżek filmowych do Magnolii Paula Thomasa Andersona i wspomnianego już Zakochanego... Ale magii, którą stworzyli w Synecdoche, New York nie jest w stanie przebić nic. Do momentu ich kolejnego wspólnego projektu, oczywiście. Little Person - klejnot w koronie zaśpiewany przez jazzową wokalistkę Deanne Storey, urzeka totalnie i mimo optymizmu, nie pozwala mi wyjść z zimowej depresji. Ale może to i dobrze...
The Wayward Cloud - Tsai Ming-Liang
Woda, seks, arbuzy, izolacja, namiętność, samotność, walizka, wypożyczalnia filmów, znów arbuzy, sprzedawca zegarków i gwiazdor filmów porno, uwięzieni w swojej cielesności, błądzący po miejskich labiryntach, erotyka, kontrowersje. Kapryśna Chmura. Tsai Ming-Lianga można kochać lub nienawidzić. Nie ma nic pośrodku. The Wayward Clouds urozmaicona jest wieloma utworami, ale ten jest najlepszy, a na pewno najszybciej zapada w ucho. Przypomina stare i dobre amerykańskie standardy muzyczne z lat 50. dwudziestego wieku.
Michel Legrand - Summer of '42 (from Summer of '42 OST)
Trochę już zapomniany kompozytor i jeszcze bardziej zapomniany film Roberta Mulligana z 1971 roku - Lato roku 42 to wspaniały obraz o pierwszych miłosnych zauroczeniach, o tym jak ważne jest posiadanie kogoś bliskiego etc. Francuski kompozytor i pianista wspaniale oddaje klimat wydarzeń, które miały miejsce w roku '42. Legrand był w latach siedemdziesiątych u szczytu swej kariery, ale już wcześniej tworzył dzieła, które na stałe weszły do kanonu muzyki filmowej i nie tylko (wystarczy przypomnieć sobie ścieżkę do filmu Afera Thomasa Crowna). Przejmujące nuty...
Julie Delphy - A Walts for A Night (from Before Sunset)
Ha, tutaj to dopiero mamy dylemat. Która część lepsza? Before Sunrise czy Before Sunset? Osobiście skłaniam się do wersji Przed zachodem Słońca, gdyż moim skromnym zdaniem wydaje się być bardziej autentyczna i prawdziwa, może to wynika z ciężaru doświadczeń dwójki głównych bohaterów, i nieustająco powracającej myśli, że gdyby wtedy w Wiedniu inaczej rozegrali te partię szachów, którą jest życie, nie byłoby teraz tylu poważnych dylematów. Mimo wszystko oba filmy Linklatera to dowód na to, że można przegadać prawie 90 minut, a kinoman chciałby jeszcze więcej. Piosenka francuskiej aktorki to zapowiedź trzeciej części wspólnych przygód Jessego i Celine - mamy taką nadzieję. Baby, you're gonna miss that plane!
Thomas Bangalter - Stress (from Irreversible OST)
Współzałożyciel Daft Punk popełnił w swej karierze jedną płytę, za którą jestem mu szczególnie wdzięczny. Soundtrack do filmu Nieodwracalne z Monicą Bellucci w roli głównej, to fantastyczne przeniesienie najlepszych chwil z płyt francuskiego duetu do kina, gdzie jeszcze bardziej uwypuklił się potencjał tych gości i muzyki przez nich tworzonej. Soundtrack został wydany w dwóch wersjach: europejskiej i amerykańskiej niewiele się od siebie różniących (wersja amerykańska zawierały tylko utwory Bangaltera). Oprócz french-house'owej estetyki znajdziemy tu także trip-hopowe bity, niemal dubstepową atmosferę i klasykę w wykonaniu Beethovena.
Michael Andrews - Goldfish (from Me and You and Everyone We Know OST)
Film Mirandy July zdobył wiele nagród na światowych festiwalach m.in. w Sundance czy Cannes, ale byłby znacznie uboższy bez cudownej ścieżki dźwiękowej, którą wykonał amerykański kompozytor Michael Andrews. Przy użyciu syntezatorów Moog, automatów perkusyjnych, starych keyboardów Casio czy modyfikacji brzmień fortepianu, Andrews stworzył proste w formie lecz głębokie w odsłuchu dzieło. W niektórych utworach np. I'm not following you wokalnie wspomaga go Inara George. His concept was to play what he termed amateurish, emotional, naïve, magical and simple music on highly unemotional, inorganic instruments—for example, a calculator with built-in twelve-note keyboard that lends a haunting portamento melody to one of the film's motifs.
Shigeru Umebayashi - Yumeji's Theme (from In the Mood For Love OST)
Na zakończenie utwór z filmu In the Mood For Love Wong Kar-waia, przypominający mi, a może nie tylko mnie, kompozycje które swego czasu można było usłyszeć w filmie Jana Jakuba Kolskiego Jaśminum w wykonaniu Zygmunta Koniecznego. Piękna muzyka.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Odgradzamy linią to co było od tego co przed nami. Czas na parę świeżutkich nowości, prosto z działu mrożonki, które prze te dwa miesiące uczyniły w naszych głowach ogromne spustoszenia, jakby chciały zachęcić do jeszcze głębszego i mocniejszego poszukiwania nowych dźwięków. Nowy rok zaczyna się naprawdę obiecująco!
Tak, nowy Destroyer niszczy wszystko. Ja też jestem Kaputt. Przesłuchałem ten utwór niezliczoną ilość razy i ciągle nie mam dosyć. Jest w nim tyle wspaniałych elementów, którymi można by obdzielić kilka innych piosenek. Kapitalna sekcja dęta (saksofon!!!), smooth-jazzowe osady na dźwiękowej estetyce lat 80., w których Bejar postanowił zanurzyć się naprawdę głęboko, elektroniczne plumy i gitarowe reverby. I jeszcze ciekawy teledysk (panią w niebieskim proszę o telefon lub email). Sounds, Smash Hits, Melody Maker, NME,
all sounds like a dream to me. Ten rok nie mógł się lepiej zacząć.
Tim Hecker - Hatred of Music I
Już za niecały miesiąc będziemy mogli cieszyć się z nowego dzieła Kanadyjczyka, Tima Heckera. Ravedeath, 1972 nagrywany w kościele w Reykjaviku przy użyciu kościelnych organów, a także komputera, syntezatorów, fortepianu i wszelkiego rodzaju gitarowych efektów, najprawdopodobniej okaże się godnym następcą An Imaginary Country. Już pierwszy singiel Hatred of Music I absolutnie nie pozostawia złudzeń co do jakichkolwiek wątpliwości o poziom Ravedeath, 1972. Nad całością nagrywanego materiału czuwał Ben Frost, dzięki czemu jestem w stanie w ciemno przylepić najnowszemu albumowi Heckera metkę: ZNAKOMITA PŁYTA.
Namine - Velvet
Velvet, miękki jak aksamit... Nastolatek z Melbourne pewnie oglądał którąś z popularnych reklam, gdzie słodki labrador bawi się rolką papieru toaletowego, bo nagrał piosenkę równie delikatną w odsłuchu co ów papier w dotyku. Muzycznie Namine kradnie trochę nut od MillionYoung. Atmosfera relaksu i spokoju. Ten utwór choć na chwilę koi duszę i pozostawia uczucia jedwabistej gładkości.
http://www.myspace.com/darcybaylismusic/
Metal Mountains - Structures In The Sun
Kończymy psychodelicznie. Metal Mountains to trio z Nowego Yorku, które 25 stycznia wydało swą debiutancką płytę zatytułowaną Golden Trees, dzięki zaangażowaniu niezależnej wytwórni Amish Records. Dwie piękne kobiety: Helen Rush i Samara Lubelski oraz Pat Gubler tworzą eksperymentalne, wręcz dronowe dźwięki gitar z folkową ekspresją. Nieźle im to wychodzi.
http://www.myspace.com/metalmountains
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz