Fleet Foxes - Helplessness Blues
Sub Pop Records
2011
Każdy zespół, jeżeli tylko "przeżyje" debiut, ma przed sobą tę przeszkodę. Jest ona tym większa i trudniejsza do przeskoczenia, o ile pierwszy album okazał się dziełem bliskim absolutu i osiągnął wielki komercyjny sukces po obu stronach Atlantyku. Przeszkodę tę można porównać do próby wejścia na dowolny ośmiotysięcznik. Zaryzykuję więc tezę, że 90% muzyków ten egzamin oblewa (pozdrowienia dla tegorocznych maturzystów!). Tylko 1/10 udaje się powtórzyć lub nawet przeskoczyć poziom osławionego debiutu. Ilu trzeba wyrzeczeń, by móc nagrać taką płytę? Więcej niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić. Poświadczą mi członkowie amerykańskiej grupy Fleet Foxes, którzy egzamin dojrzałości zaliczyli na pięć.
Na początku były EP-ki. Dwie. Momentalnie przyniosły one zainteresowanie grupą z Seattle. Duża w tym rola internetu. Liczne grono osób z nadzieją oczekiwały pierwszego, pełnoprawnego longlplay'a. W 2008 roku ukazała się płyta zatytułowana po prostu Fleet Foxes. Album okazał się wielkim sukcesem, a znane serwisy muzyczne (Pitchfork, Billboard) ogłosiły ich sensacją roku, a samą płytę - najlepszą jaką wydano w ciągu dwunastu miesięcy. Później były setki koncertów, tysiące wywiadów i wszystko to, co czeka na żółtodziobów zbyt szybko postawionych na szczycie. Panowie w flanelowych koszulach postanowili jednak nie zachłystywać się fortuną, którą przyniosło im życie, lecz zaraz po zakończeniu trasy, weszli do studia, by móc w spokoju nagrywać drugi album. Z nowymi siłami i pomysłami, głodni nieznanych dźwięków.
Po niespełna roku, płyta była właściwie gotowa. Coś jednak nie pozwalało wydać tego albumu; wewnętrzne poczucie, że utwory te, to nie Fleet Foxes z krwi i kości, wierne swoim muzycznym tradycjom i drodze, którą wcześniej obrało. Robin Pecknold tłumaczył się w wywiadach, że nagrywanie następcy Fleet Foxes, przyczyniło się do poważnych problemów personalnych w zespole, ucierpiały jego relacje z dziewczyną i przyjaciółmi. W końcu grupa podjęła decyzję, że spróbują nagrać wszystko jeszcze raz od początku. Tak więc gotowe utwory wyrzucono do kosza i rozpoczęto pracę nad nowymi. Rezultat "drugiej sesji" znalazł się na Helplessness Blues.
So now, I am older. Odkąd sięgam pamięcią zawsze podobała mi się tego typu muzyka. Będąc malcem w moim domu był stary akustyk (brzmi jak historia o znanym muzyku:)), na którym lubiłem pogrywać. Może to stąd moje uwielbienie do ascetycznych, akustycznych nut. Pobudzały moją wyobraźnię - ja w przyszłości będę taki jak oni... Simon and Garfunkel, Tim Buckley czy Nick Drake (It's a pink, pink, pink, pink, pink moon) - muzyczni bohaterowie należący do mnie. Cóż, dziś jestem starszy, edukacja muzyczna niżej tu podpisanego stoi sobie w wyznaczonym przez lenistwo miejscu. Nie jest źle, ale mogłoby być znacznie lepiej.
Robin Pecknold także wydoroślał. Teksty w porównaniu do debiutu są głębsze i dotykają sfer metafizycznych (Why is the Earth moving round the sun?/Why is life made only for it to end?). Muzyka na Helplessness Blues jest mroczniejsza, kompozycyjnie znacznie rozbudowana i skomplikowana. The Shrine/Argument to perfekcyjny przykład - ponad ośmiominutowa suita (Sunlight over me no matter what I do), zakończona ekspresyjną, wręcz kakofoniczną partią instrumentów dętych. Myślę, że to jeden z kluczowych utworów, pozwalający zrozumieć filozofię muzyki Fleet Foxes wyrażoną na drugim albumie.
Znane z 2009 roku Blue Spotted Tail, to utwór nieomal a cappella, podobnie jak ongiś Oliver James. Każdą z piosenek wolno przesłuchać kilka razy; na usta ciśnie się nagminnie słowo "piękne". Subtelne harmonie wokalne zachwycają powabem i wdziękiem, jakby były wyjęte prosto z folkowych Biblii lat 60. Grown Ocean to kusicielski mus, gdzie odgłosy fletu, "ześlizgnięć" gitary i współbrzmienie większości członków Fleet Foxes, tworzą idealny finał dla tej płyty. In that dream I could hardly contain it /All my life I will wait to attain it. Głównym faworytem jest The Plains/Bitter Dancer - czynniki sprawcze podobne jak w większości piosenek na tej płycie.
Moim skromnym "odkryciem Ameryki" stał się, po wielokrotnym przesłuchaniu, niezliczonych dyskusjach w gronie przyjaciół, własnych przemyśleniach i obserwacjach, szacunek i podziw dla folkowych hipisów, których muzyka łączy pasję i piękno. Helplessness Blues to wymarzony album dla osób, które pragną usłyszeć więcej. I potwierdzenie, że na Fleet Foxes warto wydawać pieniądze.
A możliwość wsparcia finansowego grupy z Seattle będzie podwójna. Po pierwsze trzeba zakupić nowy album grupy. Dlaczego musicie to zrobić - patrzcie tekst wyżej. Po drugie, zespół w lipcu przyjeżdża do Polski na pierwszy koncert. Muzyczna magia zapłonie 6 lipca w Poznaniu na festiwalu Malta. Czas rozbić świnkę.
Potwierdzam, ten zespol to moj ostatni fenomen, czegos tak pieknego i oryginalnego dawno nie slyszalam :) Daje im 9/10 , ale mysle ze jak beda dalej z siebie wszystko dawac to wzrosnie to do 9.5/10 bo 10/10 oznaczaloby perfekcje, a perfekcja jest nudna ;)
OdpowiedzUsuńZ perfekcją w muzyce jeszcze się nie spotkałem, choć paru zespołom było ku temu blisko. Co do Fleet Foxes - moja radość z nowego albumu polega głównie na tym, że zespół nagrał płytę, która jednak różni się od debiutu nie obniżając przy tym swego poziomu, co było rzeczą trudną. Jak widać, dla niektórych ten poziom przeskoczyła- to cieszy.
OdpowiedzUsuń