środa, 25 maja 2011

Friendly Fires - Pala


Friendly Fires - Pala
XL Recordings
2011

Jeśli Lady Gaga tworzy przeboje, to ja jestem głuchy. Taka mała dygresja z mojej strony, mająca jednak coś wspólnego z bohaterami tej recenzji. Trójka muzyków tworzących Friendly Fires powinna udzielać korepetycji wyżej wspomnianej Pani z przedmiotu o swojsko brzmiącym tytule: Jak pisać przeboje?, bo w bezpośrednim porównaniu obu quasi sequeli miażdżącą przewagę osiągają Brytyjczycy. Lady G. - mrówka, Friendly Fires - słoń. To nie bajka.

By zakończyć temat Gagi powiem w zasadzie tyle - Born This Way jest nie dla każdego. Dziękuję. Przejdźmy do głównych aktorów. Grupa Friendly Fires wydała swój drugi album. I co? I jest niewymownie bombowo. Muzycy obawiali się, że Pala będzie zanadto popowa, wręcz bojsbendowa. Muszę przyznać, że następca wydanego w 2008 roku albumu zatytułowanego po prostu Friendly Fires, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie byłem wielkim fanem ich debiutu; mimo nielichych, ciekawych piosenek (znane Paris zremiksowane później przez włosko-belgijski duet Aeroplane), nie udało mu się pokonać próby mocnej całości.

Na szczęście na drugim krążku jest inaczej. Tu mamy jednolity, rzetelny materiał, któremu nie brak przebojowości swoich poprzedników, ale najważniejszy jest fakt, że kompozycje nabrały mocnych podstaw, by móc na długo zostać ze słuchaczem. Pala to wypełniona Słońcem i pozytywnymi emocjami płyta, której głównym celem jest doprowadzenie do ekstazy i wybuchu potężnej podskórnej energii, która szuka ujścia z naszego organizmu. Po czym możemy już niszczyć, kochać, nienawidzić, budować i ... inne czasowniki.

Pala z pewnością ucieszy wszystkich fanów Friendly Fires. Ba, pozyska nowe dusze. Albowiem jest w dużym stopniu lepsza. Czytelne nawiązanie do lat 80. i taneczna, upojna zabawa to najistotniejsze imperatywy jakie postawili przed sobą ci młodzi panowie. Wita nas singlowe Live Those Days Tonight z rozmytymi dźwiękami syntezatorów i nośnym rytmem - egzemplarycznymi podmiotami ich twórczości. Melodie są bardziej nośne, bębny cięższe i połamane; wyśmienicie sprawuje się wokalista, Ed MacFarlane, którego wokalne wysokie partie, zaśpiewane falsetem (Pull me back to earth czy Running Away), dodają tej muzyce jeszcze większego kolorytu. Echa popularnych w latach 90. bojsbendów (no kto ich nie słuchał, ręka do góry?!) rozbrzmiewają w Running Away i Chimes. Świetna produkcja Paula Epwortha nadaje temu krążkowi sznytu i etykietę wysokiej jakości, w skład której zaliczamy również piękną okładkę. Głos mają także goście: Harlem Gospel Choir w utworze niemal new-romantic - Hurting oraz Alex Frankel z Holy Ghost w True Love, gdzie mocno dudniący, funkujący bas jest w dobrej koneksji z disco-housem i electropopem - dwoma filarami tworzonej przez Friendly Fires muzyki. Jedyne spowolnienie występuje tylko w tytułowej Pali, stanowiącej niejako sposobność zaczerpnięcia powietrza ku dalszej, intensywnej zabawie na piaszczystej plaży.

Notuję: mamy 25 maja 2011. Jeszcze niecały miesiąc do kalendarzowego lata. Pala to dance wysokich lotów i pierwsza taneczna płyta roku A.D. 2011 (stopień najwyższy zachowam jeszcze do mej dyspozycji, gdyż kto wie jaka dźwiękowa letnia balanga pojawi się w moim odtwarzaczu w ciągu najbliższych tygodni), ale moim zdaniem lekko (na pewno?) olewana i niedoceniana (współczynnik na metacritic - stan na 25 maja = 72/100).

Panowie - świetna robota.

Ocena: +7/10

2 komentarze: