wtorek, 24 maja 2011

Mumford & Sons



Przy zachowaniu równowagi pomiędzy rozwagą, a zdrową miarą optymizmu myślę, że można całkiem sympatycznie funkcjonować w społeczeństwie. Rozwaga, by podejmować właściwe decyzje, by ufać właściwym ludziom, a optymizm do tego by było ciekawiej. Na dzisiejszej rozkmince zajmiemy się bardzo interesującą cechą charakteru jaką jest OPTYMIZM. Czym to jest? Według mnie to jest oczywiście cecha wrodzona, popatrzcie na rodziców, przekonacie się. Czym to jest? To stan umysłu, gdy coś co wygląda naprawdę źle, a myślimy, że w zasadzie to może mi się  przydać. Czym to jest? Jest to styl życia, w zasadzie trochę niebezpieczny, ale na pewno obiecujący. Czym to jest? Na przykładzie.. Wiedzie ślepy kulawego. Optymistyczna historia, idealnie pasująca. Myślę, że tegoroczną nagrodę największych optymistów mogą otrzymać maturzyści. Bo pewności nie mogą mieć, ale z nadzieją muszą patrzeć ku końcowi czerwca. No co, stawiając pierwsze kroki w różnych dziedzinach życia starasz się nie wypaść z karuzeli. Zdając maturę właśnie to robisz, postąpujesz w wielkich butach sporą odległość życiową, stawiającą Twoją najbliższą przyszłość w różnych koszykach byś z nich mógł losować. Zawód-studia-studiozawód.. Trzy możliwości.

Maturzyści, mam nadzieję, że mocno spinaliście poślady, by egzamin dojrzałości był naprawdę dojrzały i jesienne jabłka jeść będziecie już na uczelniach.

Z innej beczki, po Krakowskiej Nocy Muzeów w Narodowym, wraz z moją dziewczyną wybraliśmy się na wizualizowanie historii i huculszczyzny. Chęci były wielkie, oczekiwania kosmiczne, doczekać się nie można było przez cały dzień kiedy nastąpi upragniony wieczór.. Nastąpił.. ... ... .. . Po zagłębieniu się w wizerunki rdzennych mieszkańców huculszczyzny i obejrzeniu pokaźnej kolekcji broni, nie było nic godnego uwagi! No i może jeszcze całkiem fajne plakaty i przenośny dystrybutor kawy, który wielu zwiedzającym oszczędził nocy w dusznej chlubie muzealnictwa. Może się nie znam (bardzo prawdopodobne), ale współczesna sztuka zbyt rozmowna ze mną nie jest, za dużo nie ma mi do powiedzenia. Chyba nie nadajemy na tej samej fali.. Nie widzę nic interesującego i niosącego przekaz w dziecku duszącym się pończochą.. Co to ma być w ogóle? Wyjaśni ktoś? To tyle, zdenerwowałem się. 

Mumford and Sons, gdyby chociaż jedną ich piosenkę wystawili jako eksponat audio, całe muzeum zyskało by o wiele więcej niż całe piętro przesiąknięte bezeceństwem. Ciekawe dlaczego Londyn obfituje w tak wiele perełek muzycznych.. Tam jest zagłębie małż bandowych. Chłopaki chyba swe rockowe brzmienie wrzucili do studni folku, inaczej być nie mogło. Zbyt miło dla ucha słucha się ich muzyki by mogło być odwrotnie. We wiejskich krajobrazach jest coś magicznego, nie musisz tu mieszkać zawsze, wystarczy, że raz na kilka lat wrócisz i przemierzysz polną drogę ściskając pod ramię kogoś, bez kogo ta wieś byłaby  tylko miejscem wypełnionym pustką. Sens miejscom nadają ludzie, z którymi w nich przebywasz. Wiem, że wiesz co mam na myśli.. Mumford i spółka nadają tym lokalizacjom oprawę muzyczną. Chłepcący z folku to, co najlepsze, nostalgię i prostotę, popijając całą gamą instrumentów tych bardziej nowoczesnych i tych nieco mniej. Ta nieskomplikowana układanka przybiera kształt płyty "Sigh No More" wydanej w 2009 roku, swoją drogą to ich debiut. Debiut opatrzony platyną. Mam nadzieję, że Marcus Mumford, Winston Marshall, Ben Lovett, Ted Dwane zachowają równowagę pomiędzy ich tęsknymi i smutnymi, a szarpiącymi i śmiejącymi się piosenkami.



Śmiałe i nietrzęsące się 7/10.

Pozdrawiam, Nataniel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz