4AD Records
2011
Cytując klasyka: Oh shit, Gang Gang.
Podoba mi się to określenie w stosunku do Gang Gang Dance i wykonywanej przez nich muzyki - jaskiniowcy. Lecz to są tacy jaskiniowcy full wypas. Muzyczni neandertalczycy. Dzięki nim epoka kamienia łupanego wkroczyła w XXI wiek, i zamiast maczug, krzemieni i kłów mamuta w rękach dzierżą syntezatory, klawisze i gitary a instynkt przetrwania mobilizuje ich do nagrywania porządnych, psycho-pop-rockowych albumów. Eye Contact to płyta pozbawiona wypełniaczy, silnie skondensowana, o bogatej strukturze utworów (co nie dziwi!) i gęstej dźwiękowej fakturze. Jest w ich muzyce coś pierwotnego, dzikiego - swego rodzaju dziewiczość. W przeciwieństwie do Saint Dymphna, nowy album eksperymentalnego kolektywu wydaje się być bardziej przemyślanym, lepiej scementowanym (inspiracji i wpływów tu co niemiara) i bardziej przebojowym.
Każda piosenka wciąga, czy będzie to taneczny dynamit w postaci utworu Mindkilla, Romance Layers - lekko funkujący utwór, w którym można się rozpłynąć (na wokalu gościnnie Alexis Turner z Hot Chip) przywodzący na myśl dokonania Księcia, open'er Glass Jar - prawie 12-minutowe arcydzieło, od podstaw budujące w słuchaczu napięcie, które osiąga maximum na początku szóstej minuty czy Chinese High z niebiańsko przyjemną końcówką. Można by tak wymienić i opisać wszystkie utwory, ale nie o to przecież chodzi. Nowojorski zespół po przenosinach do dużej wytwórni nie stracił impetu i nagrał najdojrzalszy album w swojej karierze. Specjaliści od mieszania wszystkiego ze wszystkim pozostawili, i tak nieliczną, konkurencję daleko z tyłu.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz