wtorek, 9 listopada 2010

Czy wpuścisz mnie do środka?



Tytuł: Let me in (Pozwól mi wejść)
Reżyseria: Matt Reeves.
Gatunek: Good Horror.
Premiera: 22 października 2010 (Polska), 13 września 2010 (Świat)

Matt Reeves, reżyser między innymi filmu "Projekt Monster", postanowił powziąć sobie wyzwanie niemałe, gdyż rimejkowanie filmów niesie za sobą ryzyko większe niż zobaczenie późną nocą kogoś czającego się w koronach drzew. Rzadko się okazuje, że remake jest lepszy od oryginału, albo chociaż dorównuje mu opinią wśród publiczności. Moim zdaniem, skromnym oczywiście, taki film nie może się podobać wszystkim - to by się gryzło z jego pierwotną funkcją. On ma wzbudzać kontrowersje, ma nie podobać się fanom poprzednika, ma być zupełnie inny w otoczce, nieznacznie podobny w puencie, a w swej postaci ogólnie różnowaty. Reeves zrobił coś takiego. Podejrzewam, iż przyśniło mu się to pewnej nocy w towarzystwie swej poduszki i rano stwierdził z uśmiechem, "..to dobry pomysł Matt.". Postanowił zabawić się w kucharza, założył szlafrok 40-latka i z radochą godną dwulatka, wsypywał wszystko, co wpadnie w jego drobne dłonie do miski.. Oryginał Let me in, kawałek swojej wyobraźni, młodych aktorów, młode aktorki, opinie, recenzje, szczyptę duszy, dwa jajka, mąka, cukier i kakao. Pomyślał, że poeksperymentuje jak za młodych lat z marihuaną i doda coś od siebie, w ogóle nie trzymając się przepisu na udany remake; tak więc poszedł w ruch lód, pomarszczone jabłko, nienawiść i kropla krwi. Wymieszał to wszystko mikserem uzyskując jednostajną aczkolwiek nieokreśloną kolorystycznie ciecz stałą, odstawił to do lodówki na 54 godziny, by po tym czasie nastawić piekarnik na 290 stopni i wsadzić remake do niego na 3 dni. Rachunek za prąd był kosmiczny. Po 3 dniach, w wielkim oczekiwaniu, jego oczom ukazała się piękna, czarna i błyszcząca taśma Let Me In..


Oglądając ten film, naszym oczom ukazuje się obraz lat 80. w USA, walkmany i czarno-białe telewizory, prezydent Reagan. Owen (główny bohater) zaszczuty w szkole, niezauważany przez matkę, daleko ma do szczęśliwego dzieciństwa. Spędza dużo czasu na dziedzińcu kamienicy, gdzie mimo zimy ma rozpiętą kurtkę.. To taka mała dygresja. Zauważa, że do jednego z wolnych pokoi wprowadza się starszy mężczyzna z dziewczynką (Abby). Niby normalna sytuacja, tata z córką, dziadek z wnuczką.. Nieważne. Lecz brak obuwia na stopach dziewczynki mimo mrozu zastanawia; zmęczona do granic możliwości twarz i wzrok faceta. Z pewnością szczęśliwą rodziną nie są.. I tutaj zaczyna się to, co dobry horror powinien posiadać - zaskakujące sceny, które mimowolnie spinają nasze mięśnie, zamykają oczy i przyprawiają o niepokój połączony z nieodpartą chęcią dowiedzenia się o dalszych losach bohaterów. Jednak pojawia się tutaj coś więcej, dramaturgia uczuć, przywiązania, miłości i pozornej przyjaźni, może miłości. To coś naprawdę niezwykłego, gdy ogarnia Cię uczucie współczucia dosłownie chwilę po niepohamowanym przerażeniu.

Nie będę opowiadać o filmie, trzeba go zobaczyć, przekonać się i posmakować mieszaniny tych uczuć. Strachu, żalu, litości, współczucia..

Będąc na seansie w kinie ze swoją dziewczyną, miałem pewne podejrzenia czego się spodziewać po obejrzeniu trailera, lecz gdy wychodziliśmy z sali kinowej byliśmy po prostu do szpiku kości zaskoczeni, lekko przestraszeni, aczkolwiek jak przystało na fanów szeroko pojętej grozy - zadowoleni. Let me in mroczne, przerażające, wyszukane, zimne jak śnieg, wyrafinowane bądź faktycznie podparte jakimś uczuciem, albo tylko zależnością istnienia.. Mam mieszane odczucie, z jednej strony przyjaźń Owena i wampirzycy Abby wygląda na całkiem bezinteresowną i poważną, na lekko mówiąc "dziecinną", być może jest nawet zaczątkiem miłości.. Z drugiej jednak strony można ją interpretować jako egoistyczną i kierowaną tylko instynktem przetrwania przez Abby.

Rozważcie to sami..

Mnie ten film wciska w fotel, powoduje nieprzyjemne uczucia i zaczynam obserwować drzewa w parku czy przypadkiem nie czai się tam coś małego i blond włosowego. Czekałem na taki seans od dawna; taki, co to sprawia, że oglądając go potrzebujesz złapać dziewczynę za rękę (robiłem to, nie byliśmy sobie dłużni). Jeśli będziesz chciał/a wybrać się na ten film przeczytaj najpierw tego posta, chyba, że jesteś pewien swej odwagi przy powrocie do domu jesienną nocą w akompaniamencie wiatru gwizdającego na gałęziach drzew i nawet spadające krople wydają się... Czymś..

Tak jak lubię, dobrze wypieczone, z pysznym nadzieniem i świetnym sosem.



Według mej skali ocen 7,5/10.

Pozdrawiam, Bazile.

1 komentarz:

  1. "dobrze wypieczone, z pysznym nadzieniem i świetnym sosem" - poprostu, mistrzowski gulasz miśliwski :)

    OdpowiedzUsuń