To już dzisiaj. Lepiej nie kładźcie się spać. Zamiast tego obejrzyjcie spektakl jaki przygotowały nam Perseidy. To właśnie dziś przypada okres ich najwyższej aktywności. Gdzie najlepiej je oglądać? Na pewno nie w mieście. Wybierzcie się sami lub z przyjaciółmi za miasto, znajdźcie miejsce, gdzie jest wystarczająco ciemno i wysokie wzniesienia nie zasłonią wam tego widowiska. Zapytacie, czego najlepiej słuchać podczas obserwowania "deszczu" meteorów? Jeszcze wczoraj głęboko bym się zastanowił nad tym pytaniem, przejrzał półkę z płytami, szukał wskazówek w internecie i w poradach u przyjaciół. Ale teraz już wiem. Nightlands. O, i nawet nazwa pasuje...
Nightlands to projekt basisty filadelfijskiego zespołu (dobrze nam znanego) The War On Drugs, Dave'a Hartley'a. Przypomnę tylko, że członkiem tego zespołu był (jest?) Kurt Vile, który gościł już na łamach naszego bloga. Ale do rzeczy. To kolejny mocny debiut w tym roku. Co stanowi jego główną siłę napędową? Harmonie wokalne. Nic więc dziwnego, że porównuje się go do takich zespołów jak Beach Boys i Fleet Foxes. Ze swej strony dorzuciłbym jeszcze Megafaun i Phosphorescent. Skoro mowa jest o grupie Briana Wilsona, Dave i spółka nagrali własną wersję ich przeboju Till I Die z albumu Surf's Up. Wykonanie pierwsza klasa, ale pierwowzoru nie przebije. Zresztą wyobraźcie sobie, że Brian przychodzi do gawiedzi z Fleet Foxes i proponuje nagranie im wspólnej płyty. Po dwóch miesiącach spędzonych na strychu w domu jednego z członków wyżej wymienionej grupy i setkach godzin ciężkiej pracy, udało się stworzyć to oto dzieło. Utrzymane w dream-popowych ramach, słonecznych dźwiękowych teksturach i w wielogłosowych harmoniach, okazało się strzałem w dziesiątkę. "Myślicie, że będą zadowoleni? Of course!". 300 Clouds zaczyna się od zniekształconego głosu Hartleya i przeradza się w syntezatorowy drone z delikatną perkusją i eleganckimi wokalami w tle. Jak zauważył Pitchfork: sounds like doors slowly being opened. God What Have I brzmi jak uduchowiona wersja jednego z przebojów Animal Collective z czasów Feels.
Jeśli powołujemy się na znany portal o muzyce, to trzeba zauważyć, że internet dość późno odkrył Nightlands. Forget the mantra został wydany 29 kwietnia, a pierwsze wzmianki, do których udało mi się dotrzeć pochodzą z lipca. Nic dziwnego, skoro grupa nie posiada konta na MySpace; ciężko ich gdziekolwiek znaleźć. Ich jedyną stroną wydaje się ta na bandcamp, gdzie udostępniony jest cały materiał z debiutu. Można go kupić za minimum 5 dolarów lub więcej, jeśli chcemy wesprzeć chłopaków w ich dalszym rozwoju. A naprawdę warto. Czuję, że już niedługo będzie o nich głośno. Wszakże dobra muzyka nie potrzebuje reklamy - obroni się sama. Forget the mantra do takiej się zalicza.
Patrząc na gwiaździste niebo rozświetlane przez "spadające gwiazdy", nie zapomnijcie o pomyśleniu życzenia. Nie ma takiej siły, by się nie spełniło. Ja marzę by odkryć kolejny zespół, który tak jak Nightlands, zmieni mój świat o 360 stopni. Marzenia są dla ludzi. Czyż nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz