niedziela, 29 maja 2011

Somewhere. Między miejscami


Somewhere. Między miejscami
reż. Sofia Coppola
USA 2010
Premiera: 3 września 2010 (Świat), 1 kwietnia 2011 (Polska)

Między miejscami znajduje się sens.


Witamy w Hollywood. W mieście wydmuszce, gdzie luksusowe hotele to puste ściany bez miłości, szczęścia i spokoju. Tu swój azyl znalazł gwiazdor światowego kina, Johnny Franco. Bożyszcze kobiet, smakosz życia i typowa dzisiejsza szlachta Hollywoodu, narzucająca współczesnemu światu ICH styl bycia, zainteresowania i trendy. Na szczęście są jeszcze ludzie i emocje, które pozwalają odróżnić prawdziwe życie od tego stworzonego przez Fabrykę Snów i własne urojenia. Za kurtyną tego spektaklu ukryła się rzeczywistość w postaci miłości do ukochanej córki, nadziei i szczęścia, które niemrawo dają znaki zza kulis, by to one mogły wkroczyć na główną scenę. Teraz ich kolej.

Coppola po znakomitym Lost in Translation konsekwentnie tworzy dzieła, które zaskakują swoją delikatnością, minimalizmem i spokojem. Niestety już nie z taką siłą jak na początku. Po sukcesie artystycznym i komercyjnym Między Słowami, dwa kolejne jej dzieła nie tylko nie zbliżyły się do poziomu tamtego, ale najzwyczajniej w świecie zaliczyły upadki (choć Złoty Lew dla Somewhere może temu przeczyć).

To, co łączy poprzednie filmy to dialogowa asceza, która niejako staje się wyznacznikiem reżyserskim Sofii Coppoli. Długie, pojedyncze ujęcia, mają za zadanie jeszcze dosadniej i głębiej oddać stan ducha głównego bohatera: zmęczenia życiem w obecnej postaci i wszechogarniającą nudę. Główny motyw zawsze jest ten sam: samotność. Obserwatorem jest wielkie miasto, świat pełen przepychu i blichtru. Mimo że bohaterowie filmów Coppoli mają w zasadzie wszystko to, co jest niezbędne do godziwego życia (dobrze płatną pracę, sławę, sukces zawodowy), to "wszystko" jest tylko dobrze zamaskowaną iluzją. By znaleźć prawdziwe i własne "ja" trzeba zrezygnować z rzeczy, które były tylko imitacją szczęścia, i wydobyć te najważniejsze - dzięki nim jesteśmy w stanie pokonać samotność.

Trudno uwierzyć w przemianę kluczowej postaci, bo jej charakterystyka jest płaska psychologicznie i emocjonalnie. Ja rozumiem, że w życiu zdarzają się chwile, które zmieniają zupełnie nasze nastawienie i pogląd na świat, ale w Somewhere zostało to pokazane nad wyraz nieprzekonywująco. Długie ujęcia - paradoksalnie - zamiast wzmacniać przekaz obrazu, powodują jego spłycenie. Krótko mówiąc: wkrada się, tak przez kinomanów nielubiana, nuda. Gra aktorska również nie zachwyca - drugiego takiego aktora jak Bill Murray nie ma i nie będzie (i mówię to z satysfakcją). Młodziutka Elle Fanning zagrała poprawnie, ale na pełne rozkwitnięcie talentu tej młodej amerykańskiej aktorki musimy troszkę poczekać. Na plus natomiast można zaliczyć muzykę dobraną przez życiowego partnera reżyserki, dobrze nam znanego Thomasa Marsa, wokalistę zespołu Phoenix.

Melancholia znów wygrała, ale melancholia tokijska bardziej zachwycała. I jej pryzmat rzutuje na kolejne dzieła Coppoli, chyba, że ta zmieni kierunek swoich poszukiwań.

Ocena: +6/10

środa, 25 maja 2011

Friendly Fires - Pala


Friendly Fires - Pala
XL Recordings
2011

Jeśli Lady Gaga tworzy przeboje, to ja jestem głuchy. Taka mała dygresja z mojej strony, mająca jednak coś wspólnego z bohaterami tej recenzji. Trójka muzyków tworzących Friendly Fires powinna udzielać korepetycji wyżej wspomnianej Pani z przedmiotu o swojsko brzmiącym tytule: Jak pisać przeboje?, bo w bezpośrednim porównaniu obu quasi sequeli miażdżącą przewagę osiągają Brytyjczycy. Lady G. - mrówka, Friendly Fires - słoń. To nie bajka.

wtorek, 24 maja 2011

Mumford & Sons



Przy zachowaniu równowagi pomiędzy rozwagą, a zdrową miarą optymizmu myślę, że można całkiem sympatycznie funkcjonować w społeczeństwie. Rozwaga, by podejmować właściwe decyzje, by ufać właściwym ludziom, a optymizm do tego by było ciekawiej. Na dzisiejszej rozkmince zajmiemy się bardzo interesującą cechą charakteru jaką jest OPTYMIZM. Czym to jest? Według mnie to jest oczywiście cecha wrodzona, popatrzcie na rodziców, przekonacie się. Czym to jest? To stan umysłu, gdy coś co wygląda naprawdę źle, a myślimy, że w zasadzie to może mi się  przydać. Czym to jest? Jest to styl życia, w zasadzie trochę niebezpieczny, ale na pewno obiecujący. Czym to jest? Na przykładzie.. Wiedzie ślepy kulawego. Optymistyczna historia, idealnie pasująca. Myślę, że tegoroczną nagrodę największych optymistów mogą otrzymać maturzyści. Bo pewności nie mogą mieć, ale z nadzieją muszą patrzeć ku końcowi czerwca. No co, stawiając pierwsze kroki w różnych dziedzinach życia starasz się nie wypaść z karuzeli. Zdając maturę właśnie to robisz, postąpujesz w wielkich butach sporą odległość życiową, stawiającą Twoją najbliższą przyszłość w różnych koszykach byś z nich mógł losować. Zawód-studia-studiozawód.. Trzy możliwości.

Maturzyści, mam nadzieję, że mocno spinaliście poślady, by egzamin dojrzałości był naprawdę dojrzały i jesienne jabłka jeść będziecie już na uczelniach.

Z innej beczki, po Krakowskiej Nocy Muzeów w Narodowym, wraz z moją dziewczyną wybraliśmy się na wizualizowanie historii i huculszczyzny. Chęci były wielkie, oczekiwania kosmiczne, doczekać się nie można było przez cały dzień kiedy nastąpi upragniony wieczór.. Nastąpił.. ... ... .. . Po zagłębieniu się w wizerunki rdzennych mieszkańców huculszczyzny i obejrzeniu pokaźnej kolekcji broni, nie było nic godnego uwagi! No i może jeszcze całkiem fajne plakaty i przenośny dystrybutor kawy, który wielu zwiedzającym oszczędził nocy w dusznej chlubie muzealnictwa. Może się nie znam (bardzo prawdopodobne), ale współczesna sztuka zbyt rozmowna ze mną nie jest, za dużo nie ma mi do powiedzenia. Chyba nie nadajemy na tej samej fali.. Nie widzę nic interesującego i niosącego przekaz w dziecku duszącym się pończochą.. Co to ma być w ogóle? Wyjaśni ktoś? To tyle, zdenerwowałem się. 

Mumford and Sons, gdyby chociaż jedną ich piosenkę wystawili jako eksponat audio, całe muzeum zyskało by o wiele więcej niż całe piętro przesiąknięte bezeceństwem. Ciekawe dlaczego Londyn obfituje w tak wiele perełek muzycznych.. Tam jest zagłębie małż bandowych. Chłopaki chyba swe rockowe brzmienie wrzucili do studni folku, inaczej być nie mogło. Zbyt miło dla ucha słucha się ich muzyki by mogło być odwrotnie. We wiejskich krajobrazach jest coś magicznego, nie musisz tu mieszkać zawsze, wystarczy, że raz na kilka lat wrócisz i przemierzysz polną drogę ściskając pod ramię kogoś, bez kogo ta wieś byłaby  tylko miejscem wypełnionym pustką. Sens miejscom nadają ludzie, z którymi w nich przebywasz. Wiem, że wiesz co mam na myśli.. Mumford i spółka nadają tym lokalizacjom oprawę muzyczną. Chłepcący z folku to, co najlepsze, nostalgię i prostotę, popijając całą gamą instrumentów tych bardziej nowoczesnych i tych nieco mniej. Ta nieskomplikowana układanka przybiera kształt płyty "Sigh No More" wydanej w 2009 roku, swoją drogą to ich debiut. Debiut opatrzony platyną. Mam nadzieję, że Marcus Mumford, Winston Marshall, Ben Lovett, Ted Dwane zachowają równowagę pomiędzy ich tęsknymi i smutnymi, a szarpiącymi i śmiejącymi się piosenkami.



Śmiałe i nietrzęsące się 7/10.

Pozdrawiam, Nataniel.

niedziela, 22 maja 2011

Sundown Syndrome presents: Spring (nights) Mix 2011



Wiosna najpiękniejsza jest nocą. Z takiego wyszliśmy założenia. Już po raz czwarty przygotowaliśmy dla Was kompilację utworów. Dziękujemy artystom za zgodę na umieszczenie ich utworów w naszym cyklicznym miksie. Zapraszamy do słuchania!


Download: Sundown Syndrome Spring Mix 2011


Tracklist: 


1. Roughsoul Beatz - Hey Kids feat. Taku
http://roughsoulbeatz.bandcamp.com/
2. Rebeka - Fail
http://soundcloud.com/rebeka-music
3. The Weekend - What You Need
http://the-weeknd.com/
4. Frank Ocean - Novocane
http://frankocean.tumblr.com/
5. Ariel Pink's Haunted Graffiti - Fright Night (Dam Funk remix)
http://www.myspace.com/damfunk
6. Beaumont - Midnight
http://www.myspace.com/beaumontmusiques
7. Niva - Dizzyeyes
http://soundcloud.com/nivamusic
8. John Maus - Believer
http://www.myspace.com/johnmaus
9. ONRA - L.O.V.E. (demo)
http://www.myspace.com/onra
10. Maria Minerva - California Scheming
http://www.myspace.com/mariaminervamusic
11. Leno Lovecraft - Passionate Fantasia
http://lenolovecraft.bandcamp.com/
12. Chemise - She can't love you
13. John Maus - Do your best 


All songs included on this compilation are included here for promotional purposes only. Please support your favourite artists by checking out their shows and, you know, buying stuff.

wtorek, 17 maja 2011

Shine 2009 - Realism


Shine 2009 - Realism
Cascine Records
2011

Geograficznie zaskakują, muzycznie niestety nie.


W wyniku nieubłaganie zbliżającego się lata, człowiek ma ochotę posłuchać czegoś niezobowiązującego, lekkiego i przyjemnego. Te wymogi od ładnych kilku lat, z satysfakcją dla obu stron, spełniali Szwedzi. Biegun Ciepła paradoksalnie dla całego przemysłu muzycznego nie znajdował się w którymś z nadmorskich czy zwrotnikowych miast i metropolii, ale na północy Europy, gdzie młodzi ludzie postanowili rozgrzać serca, duszę i umysł taneczną, idealnie skrojoną, popową muzyką dla niewymagającego słuchacza, który przepełniony nostalgią za wakacyjnymi i gorącymi chwilami, odnalazł w tej muzyce, niczym utrwaloną na kliszy, część swojego życia, do której mógł wracać i wspominać, nierzadko roniąc przy tym łzy.

Sezon na tego typu dźwięki można uznać za rozpoczęty (temperatura powietrza lekko przekracza normę wieloletnią  a fakt, że naukowcy straszą globalnym ociepleniem, sugeruje, że tego typu muzyka i zespoły będą coraz częściej pojawiać się u nas w domu, a ich pochodzenie nie będzie dziwić - kto wie, może doczekamy się też balearicu ze Stacji Wostok, lub też w skali nieco mniejszej = letnich dźwięków z Suwałk), więc recenzujemy zespół ze Szwecji... Wróć. Przyzwyczajenie to największy wróg recenzenta. Okazuje się, że w Finlandii też są muzycy, którzy eksplorują rejony zagarnięte dotąd przez ich zachodnich sąsiadów. Szkoda tylko, że w większości zdań o Shine 2009 ciągle powtarza się słowo balearic, bo jego jest tu zdecydowanie najmniej.

Shine 2009 to Sami Suova i Mikko Pykäri, których współpraca rozpoczęła się w 2005 roku jeszcze podczas studiów. Miejscem - bazą - macierzą pozostają Helsinki. Jak wspominają w wywiadach: nigdy nie zamierzali zostawać muzykami. Los jednak chciał inaczej. 3 maja ukazała się ich debiutancka płyta (poprzedzona zeszłoroczną EP-ką Associates) - Realism (wydana przez Cascine). Finowie łączą w swojej muzyce brytyjski pop lat 90., który naznaczony był modą na Saint Etienne, wczesne Massive Attack czy Pet Shop Boys. Wyczuwalny jest również fiński chłód. Cieszy fakt, że ci młodzieńcy i debiutanci w jednym, mają czelność zapraszać do współpracy legendę amerykańskiego R&B/dance pop - Paulę Abdul, która wniosła nieco świeżości do So Free. Do utworów, które przyciągają uwagę zalicza się zamykające Modern Times i najbardziej przebojowe New Rules (kto śledzi tego bloga, ten nie przeoczył wzmianki o nim w ubiegłorocznym Coctail Party).

I cóż z tego, że niczego odkrywczego nie odsłaniają przed słuchaczem, nie mówiąc już o zlewających się utworach, które czasami ciężko od siebie odróżnić. Realism to naprawdę solidne wydawnictwo, które sprawdzi się w najbliższych trzech miesiącach. Później przyjdzie pora na jesienne, chmurne opowieści.

Ocena: -7/10

sobota, 14 maja 2011

Gang Gang Dance - Eye Contact


Gang Gang Dance - Eye Contact
4AD Records
2011

Cytując klasyka: Oh shit, Gang Gang.


Podoba mi się to określenie w stosunku do Gang Gang Dance i wykonywanej przez nich muzyki - jaskiniowcy. Lecz to są tacy jaskiniowcy full wypas. Muzyczni neandertalczycy. Dzięki nim epoka kamienia łupanego wkroczyła w XXI wiek, i zamiast maczug, krzemieni i kłów mamuta w rękach dzierżą syntezatory, klawisze i gitary a instynkt przetrwania mobilizuje ich do nagrywania porządnych, psycho-pop-rockowych albumów. Eye Contact to płyta pozbawiona wypełniaczy, silnie skondensowana, o bogatej strukturze utworów (co nie dziwi!) i gęstej dźwiękowej fakturze. Jest w ich muzyce coś pierwotnego, dzikiego - swego rodzaju dziewiczość. W przeciwieństwie do Saint Dymphna, nowy album eksperymentalnego kolektywu wydaje się być bardziej przemyślanym, lepiej scementowanym (inspiracji i wpływów tu co niemiara) i bardziej przebojowym.

Każda piosenka wciąga, czy będzie to taneczny dynamit w postaci utworu Mindkilla, Romance Layers - lekko funkujący utwór, w którym można się rozpłynąć (na wokalu gościnnie Alexis Turner z Hot Chip) przywodzący na myśl dokonania Księcia, open'er Glass Jar - prawie 12-minutowe arcydzieło, od podstaw budujące w słuchaczu napięcie, które osiąga maximum na początku szóstej minuty czy Chinese High z niebiańsko przyjemną końcówką. Można by tak wymienić i opisać wszystkie utwory, ale nie o to przecież chodzi. Nowojorski zespół po przenosinach do dużej wytwórni nie stracił impetu i nagrał najdojrzalszy album w swojej karierze. Specjaliści od mieszania wszystkiego ze wszystkim pozostawili, i tak nieliczną, konkurencję daleko z tyłu.

Ocena: 8/10


wtorek, 10 maja 2011

Grzegorz Kwiatkowski - Osłabić


Grzegorz Kwiatkowski - Osłabić
Mamiko, Nowa Ruda, 65 stron
2010

"Proza życia to przyjaźni kat.."


Jak pisał Bogdan Olewicz w piosence Perfectu. Czy można się z tym nie zgodzić? Wątpię... Życie to największy poeta, najlepszy reżyser, niedościgniony dramaturg i jednocześnie najweselszy błazen, przejedyny architekt ludzkich losów i cudotwórca miłości. Ma ono przywilej tworzenia tych wspaniałych dzieł, ale i prawo do koszmarnego ich niszczenia. Czasami może się zdawać, że burzenie sprawia mu dziecinną radość.. Wielu artystów stara się dorównać Życiu w tworzeniu swoich legendarnych dzieł, teoretycznie wzbijając się na wyżyny. Kilku miało to szczęście, dar, niektórzy uważają je za przekleństwo... Wierzę, że Grzegorz Kwiatkowski został obdarzony darem i mimo młodego wieku, widzi świat niezwykle dojrzale. W marszu poezji od wieków przoduje Życie, ale niekiedy w oddali, zza zakrętu wyłania się nowa postać, która zbliży się do doskonałości, choć, powiedzmy to szczerze, nigdy jej nie dorówna. Taką właśnie drogą zmierza gdańszczanin od urodzenia. Grzegorz Kwiatkowski.

To już trzeci tomik z wierszami Grzegorza Kwiatkowskiego - poety i muzyka. Człowieka obdarzonego niezwykłą wrażliwością i trafnym opisem otaczającego nas świata. W swoich wierszach autor nie ma zamiaru używać półśrodków. Bez żadnych uników, wręcz dosłownie, pisze o tym co myśli, o okrucieństwie tego świata, o krwi która staje się życiodajnym napojem dla morderców, sprawców pogrzebów i wojen, o kole życia, które nieustannie się kręci mimo chwilowych zawirowań. Bez winy nie pozostaje nikt, kto pędzi za dobrami tego świata, ślepo korzysta z podstawionych nam pod nos wzorców i idei, a zapomina o symbiozie z naturą. Człowiek jest bezsilny. Człowiek to roślina zamknięta w oranżerii własnych pragnień.

Kwiatkowski demaskuje macierzyństwo (wiersz Matka): w ich twarzach lubiłam swoją twarz, w ich obyczajach własne obyczaje; pełno u niego przemocy, czy to rozgrywającej się na polu bitwy czy też tej w zaciszu domowego ogniska: prawdziwa wojna odbywała się w domu. Religia i wiara nie przynosi ukojenia. Bóg jest jedynie urojeniem, ale jeśli istnieje to dawno człowieka opuścił lub to człowiek opuścił Boga. Poezja ta to także monolog o miłości, która w obecnych czasach zatraciła swój pierwotny cel - wyłączność. Nie możemy godzić się na jej masowość. Nie sprowadzajmy tego uczucia do karykaturalnego symbolu oznaczającego kolejny, przeceniony produkt w świecie konsumpcjonizmu. Jeżeli nam odbiorą miłość, cóż nam pozostanie? lepiej się nie rodzić.

Tak, przypuszczalnie jedynym wyjściem staje się śmierć. Nasz przycisk escape. Ona nas uwolni od tego smrodu, zepsucia, demoralizacji. Waszą istotą jest przede wszystkim umieranie. Nie jest to oczywiście zachęta do odbierania sobie życia, lecz próba personifikacji śmierci - Twojej starszej siostry, którą widzisz tylko raz w życiu. Ta Biała Dama oznacza w wierszach Kwiatkowskiego... szczęście. Uwolnienie od trosk, utrapień. Śmierć jest karnawałem życia. Jest bramą. Wiem, że na zewnątrz jest świat prawdziwy, trzeba tylko wydostać się z klatki. Ciało to tylko skórzany ciężar, który mamy nadzieję jak najszybciej z siebie zrzucić.

Po przeczytaniu Osłabić, czujesz się lekko skołowany. Człowiek nie jest przyzwyczajony, musi przetrawić wszystko jak ciężkostrawny posiłek, by i tak dojść do wniosku, że warto było. Gdański poeta w sposób bezkompromisowy przedstawia ludzkie losy, nie owija w bawełnę, nie bawi się w słodkie metafory. Jego twórczość jest surowa i zimna, bez kalkulacji mówi o gwałtach i tragediach. Ciężko jest zwykłym ludziom ogarnąć to za pierwszym podejściem. Wiemy, że gdzieś coś takiego istnieje, rodzinny dramat, może za sąsiednią ścianą.. Lecz nikt o tym głośno nie mówi. Oby Grzegorz Kwiatkowski nie stracił sił w płucach i jeszcze głośniej krzyczał o prawdziwym obliczu rzeczywistości. Szacunek.

Debiutancki album Trupa Trupa w czerwcu


EPILOG

Grzegorz Kwiatkowski próbuje swoich sił na jeszcze jednym polu sztuki. Wraz z dwójką przyjaciół: Tomkiem Pawluczukiem (perksuja) i Wojtkiem Juchniewiczem (gitara basowa) współtworzy muzyczną grupę Trupa Trupa. Ich muzyka nasycona jest rockową psychodelią, miłością do The Beatles i Joy Division oraz somnambuliczną atmosferą liverpoolskich uliczek. Interesującym dźwiękom towarzyszą świetne teksty autorstwa Kwiatkowskiego. O ile na EP-ce podział na angielskie i polskie kształtował się na poziomie 50%, to na najnowszym, debiutanckim albumie trójmiejskiego zespołu usłyszymy tylko język Szekspira. Brzmienie będzie lepiej dopracowane, a piosenki umieszczone zostaną zarówno w krótkiej, radiowej formie jak i w znacznie dłuższej, psychodelicznej. Na krążku znajdzie się 12 kawałków. No to co... Czekamy!

Debiut ukaże się 3 czerwca, a już teraz możecie posłuchać singla pochodzącego z tego krążka - Take my hand. Czemu nie czytacie niemieckich poetów?

poniedziałek, 9 maja 2011

Wiosna w oparach funku


Krystal Klear to pseudonim artystyczny 22-latka Deca Lennona, pochodzącego z Dublina, a obecnie mieszkającego w Manchesterze. Brytyjski producent postanowił przywitać wiosnę trzema nowymi utworami. Pierwszy to remix piosenki z 2004 roku, amerykańskiej piosenkarki R&B, Teedry Moses. Dwa kolejne Pistol Chauffeur oraz The Message Part One to Krystal Klear w pełnej krasie. Jego niezwykłe, smooth-funkowe dźwięki przywodzą skojarzenia z Dam Funkiem. Bujanie w stylu boogie! 







piątek, 6 maja 2011

5-10-15-20: Sundown Syndrome



Kradnąc pomysł Pitchforkowi na jeden z jego feature postanowiłem przeprowadzić wywiad z samym sobą, by pokazać, czego słuchałem na przestrzeni mojego życia. Ciekawe...


5 lat

Starałem sobie przypomnieć, sięgnąć do najgłębszych wspomnień z mojego dzieciństwa i wydobyć z nich utwór, który niesłychanie mocno odcisnął się na mojej, dziecięcej wówczas psychice. Wbrew pozorom nie jest to piosenka z popularnych wtedy kreskówek (Muminki, Gumisie czy Smerfy). Zbiegiem okoliczności jest fakt, że gdy przychodziłem na ten świat, ów numer miał swoją premierę. Przeznaczenie? Przypadek? Nieważne. Another Day in Paradise Phila Collinsa, bo o nim mowa, zawsze kojarzy mi się z moimi młodymi latami życia, ale też z smutnym czasem jaki wtedy przeżywałem (choroba matki). Czułem podskórnie rodzaj pewnego smutku pomieszanego z radością i nadzieją, gdy słuchałem hitu perkusisty Genesis. Takie były moje początki obcowania z muzyką.








<a href="http://www.youtube.com/watch?v=Qt2mbGP6vFI?hl=en"><img alt="Play" src="http://www.gtaero.net/ytmusic/play.png" style="border:0px;" /></a>










10 

Tutaj mamy wielki hit wiejskich dyskotek, europejskich list przebojów i... mój. Tak, mając dziesięć lat, a nawet i więcej, nie słuchałem niczego innego jak tylko Blue. Skakałem w górę, śpiewałem z wokalistą (czy z komputerem?) obciachowe da bu di. Skąd pociąg do tego typu muzyki? I teraz cały się czerwienię, choć może nie powinienem. Disco polo. Słowo klucz. Pomiędzy okresem 5-10 w każdy niedzielny poranek, mały Mariusz zasiadał przed telewizorem, włączał nowo powstałą stację komercyjną, by równo o 10-tej słuchać najnowszych przebojów prezentowanych przez redaktora i znawcę gatunku, Tomka Samborskiego. Nie będę wtajemniczał Was w szczegóły, nie powiem również jakie piosenki zrobiły na mnie największe wrażenie, bo nie mam na to ochoty. Wracając do zespołu Eiffel 65 - jest on idealnym przykładem załogi, która pozostała grupą z jednym przebojem. Przebój ten przyniósł sukces i śmierć (aczkolwiek Wikipedia mówi co innego: 16 czerwca 2010 Massimo Gabutti – szef włoskiej wytwórni BlissCorporation, która wypromowała Eiffel 65 – oficjalnie ogłosił reaktywację zespołu w jego oryginalnym składzie). Mały, niebieski kosmito - NIE CHCEMY CIĘ TU! Wracaj na Pandorę!









<a href="http://www.youtube.com/watch?v=68ugkg9RePc?hl=en"><img alt="Play" src="http://www.gtaero.net/ytmusic/play.png" style="border:0px;" /></a>










15

Okres dojrzewania, okres trudnych wyborów, czas podejmowania ważnych decyzji, pierwsze zauroczenia i miłość. Myślę, że to najważniejszy moment, by człowiek zdecydował się obrać drogę, którą będzie kroczył w późniejszym życiu. Kształtowanie duchowego kręgosłupa, świadome wybory. Z całą powagą oświadczam, że to właśnie mając jakieś 15 lat, zaufałem muzyce. Nie zawiodłem się. Dzięki niej poznałem ludzi, z którymi do dziś utrzymuje bliskie, przyjacielskie kontakty. 

Osobę Jeffa Buckleya poznałem całkiem przypadkowo, gdy jeden z jego przebojów podesłała mi znajoma. Byłem tak zafascynowany tym artystą, że nieco później pobiegłem do sklepu kupić Grace i nieukończony, drugi album Sketches for my... Uważam go za najpiękniejszy męski głos jaki miałem okazję do tej pory słyszeć. I bardzo pragnę by to się nigdy nie zmieniło. Utwór Forget Her - i wszystko jasne.


<a href="http://www.youtube.com/watch?v=MNF8H9LIZs0?hl=en"><img alt="Play" src="http://www.gtaero.net/ytmusic/play.png" style="border:0px;" /></a>



20 

Dobrnęliśmy do końca. Czego to ja słuchałem w wieku dwudziestu lat? Po przekroczeniu granicy. Skończyło się liceum, rozpoczęły studia, które powoli zbliżają się do końca. Muzycznie, moje JA było już całkowicie wyzwolone i świadome. Grizzly Bear - Veckatimest. Chyba w Trójce, w audycji Grzegorza Hoffmana usłyszałem po raz pierwszy Two Weeks i About Face. Zakochałem się natychmiast! Tak bardzo żałowałem, że nie mogłem zobaczyć ich na żywo na Ars Cameralis. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości powrócą i nie będzie to koncert na jednym z letnich festiwali, ale przedstawienie dla ograniczonej liczby ludzi, w obojętnie jakim teatrze czy klubie. Obym tylko był tam ja. Który utwór "rządzi"? Cheerleader. 


<a href="http://www.youtube.com/watch?v=EbhO7rsnAz0?hl=en"><img alt="Play" src="http://www.gtaero.net/ytmusic/play.png" style="border:0px;" /></a>

czwartek, 5 maja 2011

Fleet Foxes - Helplessness blues


Fleet Foxes - Helplessness Blues
Sub Pop Records
2011

Każdy zespół, jeżeli tylko "przeżyje" debiut, ma przed sobą tę przeszkodę. Jest ona tym większa i trudniejsza do przeskoczenia, o ile pierwszy album okazał się dziełem bliskim absolutu i osiągnął wielki komercyjny sukces po obu stronach Atlantyku. Przeszkodę tę można porównać do próby wejścia na dowolny ośmiotysięcznik. Zaryzykuję więc tezę, że 90% muzyków ten egzamin oblewa (pozdrowienia dla tegorocznych maturzystów!). Tylko 1/10 udaje się powtórzyć lub nawet przeskoczyć poziom osławionego debiutu. Ilu trzeba wyrzeczeń, by móc nagrać taką płytę? Więcej niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić. Poświadczą mi członkowie amerykańskiej grupy Fleet Foxes, którzy egzamin dojrzałości zaliczyli na pięć. 

Na początku były EP-ki. Dwie. Momentalnie przyniosły one zainteresowanie grupą z Seattle. Duża w tym rola internetu. Liczne grono osób z nadzieją oczekiwały pierwszego, pełnoprawnego longlplay'a. W 2008 roku ukazała się płyta zatytułowana po prostu Fleet Foxes. Album okazał się wielkim sukcesem, a znane serwisy muzyczne (Pitchfork, Billboard) ogłosiły ich sensacją roku, a samą płytę - najlepszą jaką wydano w ciągu dwunastu miesięcy. Później były setki koncertów, tysiące wywiadów i wszystko to, co czeka na żółtodziobów zbyt szybko postawionych na szczycie. Panowie w flanelowych koszulach postanowili jednak nie zachłystywać się fortuną, którą przyniosło im życie, lecz zaraz po zakończeniu trasy, weszli do studia, by móc w spokoju nagrywać drugi album. Z nowymi siłami i pomysłami, głodni nieznanych dźwięków.

Po niespełna roku, płyta była właściwie gotowa. Coś jednak nie pozwalało wydać tego albumu; wewnętrzne poczucie, że utwory te, to nie Fleet Foxes z krwi i kości, wierne swoim muzycznym tradycjom i drodze, którą wcześniej obrało. Robin Pecknold tłumaczył się w wywiadach, że nagrywanie następcy Fleet Foxes, przyczyniło się do poważnych problemów personalnych w zespole, ucierpiały jego relacje z dziewczyną i przyjaciółmi. W końcu grupa podjęła decyzję, że spróbują nagrać wszystko jeszcze raz od początku. Tak więc gotowe utwory wyrzucono do kosza i rozpoczęto pracę nad nowymi. Rezultat "drugiej sesji" znalazł się na Helplessness Blues

So now, I am older. Odkąd sięgam pamięcią zawsze podobała mi się tego typu muzyka. Będąc malcem w moim domu był stary akustyk (brzmi jak historia o znanym muzyku:)), na którym lubiłem pogrywać. Może to stąd moje uwielbienie do ascetycznych, akustycznych nut. Pobudzały moją wyobraźnię - ja w przyszłości będę taki jak oni... Simon and Garfunkel, Tim Buckley czy Nick Drake (It's a pink, pink, pink, pink, pink moon) - muzyczni bohaterowie należący do mnie. Cóż, dziś jestem starszy, edukacja muzyczna niżej tu podpisanego stoi sobie w wyznaczonym przez lenistwo miejscu. Nie jest źle, ale mogłoby być znacznie lepiej.

Robin Pecknold także wydoroślał. Teksty w porównaniu do debiutu są głębsze i dotykają sfer metafizycznych (Why is the Earth moving round the sun?/Why is life made only for it to end?). Muzyka na Helplessness Blues jest mroczniejsza, kompozycyjnie znacznie rozbudowana i skomplikowana. The Shrine/Argument to perfekcyjny przykład - ponad ośmiominutowa suita (Sunlight over me no matter what I do), zakończona ekspresyjną, wręcz kakofoniczną partią instrumentów dętych. Myślę, że to jeden z kluczowych utworów, pozwalający zrozumieć filozofię muzyki Fleet Foxes wyrażoną na drugim albumie.

Znane z 2009 roku Blue Spotted Tail, to utwór nieomal a cappella, podobnie jak ongiś Oliver James. Każdą z piosenek wolno przesłuchać kilka razy; na usta ciśnie się nagminnie słowo "piękne". Subtelne harmonie wokalne zachwycają powabem i wdziękiem, jakby były wyjęte prosto z folkowych Biblii lat 60. Grown Ocean to kusicielski mus, gdzie odgłosy fletu, "ześlizgnięć" gitary i współbrzmienie większości członków Fleet Foxes, tworzą idealny finał dla tej płyty. In that dream I could hardly contain it /All my life I will wait to attain it. Głównym faworytem jest The Plains/Bitter Dancer - czynniki sprawcze podobne jak w większości piosenek na tej płycie.

Moim skromnym "odkryciem Ameryki" stał się, po wielokrotnym przesłuchaniu, niezliczonych dyskusjach w gronie przyjaciół, własnych przemyśleniach i obserwacjach, szacunek i podziw dla folkowych hipisów, których muzyka łączy pasję i piękno. Helplessness Blues to wymarzony album dla osób, które pragną usłyszeć więcej. I potwierdzenie, że na Fleet Foxes warto wydawać pieniądze.

A możliwość wsparcia finansowego grupy z Seattle będzie podwójna. Po pierwsze trzeba zakupić nowy album grupy. Dlaczego musicie to zrobić - patrzcie tekst wyżej. Po drugie, zespół w lipcu przyjeżdża do Polski na pierwszy koncert. Muzyczna magia zapłonie 6 lipca w Poznaniu na festiwalu Malta. Czas rozbić świnkę.

Ocena: 8/10

środa, 4 maja 2011

Nerwowe Wakacje - Polish Rock



Nerwowe Wakacje - Polish Rock
2011


By wykrzesać z siebie pokłady entuzjazmu należy czasami sięgnąć naprawdę głęboko w duszę. Przedrzeć się przez stosy wspomnień nierzadko przykrych, czasami gniewnych, ale w większości nieznaczących epizodów. Następnie napotykamy stertę kartek zapisanych gęsto wspomnieniami tak wesołymi, właśnie tak.. Wydarzeniami bezprecedensowo zachwycającymi nasze przysadki mózgowe. Po przekopaniu się przez te zaspy napotykamy starannie ułożoną biblioteczkę, w której jest kilka pustych półek czekających na uzupełnienie i schludnie ułożone obrazy. Ale to są wspomnienia najszczególniejsze, zasługujące na oglądanie w białych rękawiczkach. To są również marzenia, te najskrytsze. To jest też miłość, ta prawdziwa i szczera. Jest to miejsce, które wymaga pielęgnacji i uwagi; trafić w to miejsce mogą tylko perełki. U mnie te perełki dotyczą tylko jednej osoby..  


Gdy w nocy nasłuchuje odgłosów życia domu, stwierdzam iż jest on "nocnym markiem". Strasznie się wierci, drapie, próbuje wstać, wyjść na spacer. Szybko się nudzi, więc patrzy w niebo.. Zna jego każde oblicze, te wspaniałe, gwieździste, naćkane blaskiem księżyca i wytatuowane konstelacjami. Przyjaźni się również z zachmurzeniem, prowadzi długie rozmowy z nocnym deszczem, z błyskawicami nawet czasami romansuje. Bogate życie towarzyskie. Widział dom niejedno niebo, niejedno na niebie, ale nam nic nie powie, co najwyżej możemy się domyślać po stanie jego fasady, dachu.. Gdy wsłuchuję się w nocne życie domu, otoczenia, słyszę ujadające daleko psy, drącego się niemiłosiernie pawia z niedalekiego dworu i przekleństwo, na które sam się wpisałem.. Chomik z ADHD. Biega, skacze, gryzie, tak głośno jedzącego stworzenia chyba jeszcze Matka Natura nie nosiła na swej powierzchni. Takie małe zęby, a hałasują jak piła motorowa. Takie małe łapki, a stepują jak podkute buty. Taki mały móżdżek, a jaki złośliwy. Bestia bez krzty wstydu.

Mieliście kiedyś nerwowe wakacje? Na pewno. A słyszeliście kiedyś o nerwowych wakacjach? Na pewno nie. To posłuchajcie..



Bardziej melodyjniej chyba nie dało się zagrać. Jest to coś przemiłego, zupełnie jak jedno ze wspomnień wyciągniętych z półki wspomnieniowej biblioteczki. Włączasz "Pan samochodzik" i zatrzymujesz się nagle, spowalniasz procesy życiowe, odpoczywasz.. Po 4-minutowym SPA dla duszy zyskujesz łyk entuzjazmu, ciepły i łaskoczący, pogwizdujący wesoło w żyłach. Możliwe, że Jacek Szabrański i Michał Szturmowski stworzyli za pomocą lirycznych tekstów, akustycznych gitar i kojącego głosu muzyczny kamień filozoficzny, możliwe.. Premiera tego dzieła miała miejsce 21 marca tego roku pańskiego. 

Poprawia nastrój - to chyba najlepsza rekomendacja płyty "Polish rock" w dwóch słowach. Jeśli nazwa i twórczość ma jakiś związek ze stresem w wakacje jaki przeżyli, to życzę Wam Panowie jeszcze więcej zjedzonych nerwów!

Pozdrawiam, Nataniel.

poniedziałek, 2 maja 2011

Zgon - Malutki wjazd do lasku



Niepewność.. Niepewna pogoda. Niepewne jutro. Niepewna przyszłość. Niepewnie, niepewnie, niepewnie, niepewnie. Wedle starej sentencji w życiu pewne jest tylko, że umrzemy, że będziemy płacić podatki i to, że "Kevin sam w domu" na święta będzie w telewizji. Ależ czuję się teraz bezpiecznie z tą wiedzą. Niepewność, niepewność, niepewność.. Po zlikwidowaniu największego terrorysty na świecie, nie wiem czy poziom mojej pewności istnienia jest wyższy. I tak to niczego nie zmieni.. Czy ktoś decydujący o czyimś życiu czuje się dobrze z tym? Ma w rękach coś najcenniejszego na świecie. I co z tym robi? Eutanazja.. Niepewność, niepewność.. Nieskazitelnie skażeni, określenie idealnie pasujące do ogółu. Z zewnątrz dobrzy, uprzejmi, szczęśliwi. W środku zepsuci, skażeni zawiścią, ignorancją i zachłannością.. Tak daleko nie zajdziesz.. Żyjący z dnia na dzień, bez planów na przyszłość, szukający chwilowych uniesień, niczym zaspakajanie narkotycznych pragnień by potem zbudzić się z bólem wszystkiego. Balanga.. Niepewność..
Nie ma jej, odeszła.. Na zawsze, nigdy nie wróci! Zmarła.. Nie zapomnij, pamiętaj. Żyj.. Alicja.
Kościół, kiedyś miejsce tak szanowane, zaklęte wyłącznie dla modlitwy i wiary. Każdy równy. Dzisiaj, obłudnicy, obłuda, świętoszkowanie.. God is alone.


niedziela, 1 maja 2011

COCTAIL PARTY - KWIECIEŃ


Efekt coctail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji


Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina - śpiewała kiedyś popularna grupa, zdobywająca obecnie chiński rynek podpasek. Dlaczego zaczynam słowami tej piosenki? Bo ten Coctail będzie po POLSKU. Rozpoczął się maj, a wraz z nim kilkudniowe leniuchowanie na popularnej majówce. Spędźmy ją z polskimi zespołami, z polską muzyką; zepchnijmy na ten czas zagraniczne wydawnictwa do chińskiego (!) kuferka, zamknijmy i niech tam leżakują. Ich czas jeszcze nadejdzie. A teraz - Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina...

Zapraszamy!