SUB POP 2010
Z niewielkim opóźnieniem (cztery miesiące, ale czekaliśmy na odpowiednie warunki pogodowe) recenzujemy dla Was nową płytę The Ruby Suns - Fight Softly.
The Ruby Suns to muzyczny projekt urodzonego w Kalifornii Nowozelandczyka Ryana McPhun. Wraz z ciągle zmieniającą się grupą współpracowników, nagrał do tej pory trzy albumy:
2005 - The Ruby Suns (self-titled)
2008 - Sea lion
2010 - Fight Softly
Nie miałem jak do tej pory przyjemności słuchania jego debiutu, natomiast już Sea lion zachwycił mnie na całego. Słoneczny pop, połączony z tropikalnymi dźwiękami i eksperymentalną psychodelią spowodował u mnie wiosną 2008 roku wypadanie włosów, chroniczne skurcze w nogach, a także zaburzenia snu. Nic więc
dziwnego, że z tak wielka dozą niecierpliwości i nadziei, oczekiwałem trzeciego longplaya Nowozelandczyka. Było warto? Oczywiście, że ... raczej tak. Charakterystyczne dla tego artysty staje się ciągłe poszukiwanie nowych brzmień i dźwięków. Znalazł je również na Fight Softly. Wydana w marcu przez amerykański Sub Pop i angielską wytwórnię Memphis Industries, została w moim mniemaniu całkowicie zlekceważona przez polskie media i blogosferę. Brak jest jakichkolwiek recenzji najnowszego krążka tej znanej i lubianej w Polsce grupy. Przecież nie tak dawno, dokładnie 24 i 29 czerwca The Ruby Suns zagrało dwa świetnie przyjęte koncerty, w Krakowie (na którym miałem okazje się wyszaleć) i Warszawie. Ale od czego jest nasz blog, prawda?
Przejdźmy do meritum. Którzy artyści mieli największy wpływ na brzmienie nowej płyty The Ruby Suns? Przede wszystkim Animal Collective, Panda Bear i jego Person Pitch. Inspiracje te słychać w otwierającym Sun lake rinsed, Dusty fruit czy w zamykającym Olympics on pot. Słychać to również w brzmieniu Fight Softly. Słoneczne i psychodeliczne dźwięki, które tak zachwycały na poprzednim albumie zostały tu skorelowane z elektroniczną produkcją i syntezatorowymi plamami (Two humans, Closet astrologer). Nawet singlowe Cranberry mimo rozpoczynających, charakterystycznych dla Sea lion szamańskich dźwięków, gdzieś na wysokości 1:50 przekształca się w wersje dyskotekową graną w nowojorskich klubach dla kochających inaczej. Mimo wielu eksperymentów, które Nowozelandczyk (kurczę, uwielbiam tak o nim pisać!) wprowadza do swojej muzyki, całość zawsze jest co najmniej zadowalająca i łatwo wpada w ucho. Różnorodność to cecha, za którą go kochamy.
Co Ryan McPhun zaproponuje na czwartym albumie? Ambientowo - tropikalne dźwięki połączone z punkową wściekłością? A może zacznie pisać muzykę filmową? Drogi czytelniku, nie martw się tym, wszakże i tak będzie dobrze. Ten gościu jest Nowozelandczykiem! Czerp z wakacji ile się da, a w wolnych chwilach pamiętaj o tym albumie.
Ocena albumu na potrzeby Rate your music:
1. Sun lake rinsed 6/10
2. Mingus and Pike 7,5/10
3. Cinco 7/10
4. Cranberry 7/10
5. Closet astrologer 8/10
6. Haunted house 7/10
7. How kids fall 6,5/10
8. Dusty fruit 7/10
9. Two humans 8/10
10. Olympics on pot 7/10
http://www.myspace.com/therubysuns
Nie wiem czemu nikomu nie podoba się "How Kids Fail". Dla mnie najciekawszy, najbardziej skoczny i wyróżniający się kawałek na tej płycie. Całość przyjemna, lajtowa, ale znacznie bardziej wolałem ich z czasu "Sea Lion".
OdpowiedzUsuńNie wiem jak tam reszta blogosfery, ale Fursy pisały swojego czasu o tej płytce i koncertach. Tu tekst autorstwa Helda i Stony:
http://furs-zine.blogspot.com/2010/06/ruby-suns-fight-softly-koncerty-w.html