CAPTURED RECORDS 2010
Drużyna Urugwaju mimo przegranej we wczorajszym meczu o trzecie miejsce z Niemcami ma powody do dumy. Celestes okazali się czarnym koniem tych mistrzostw i jako jedyni bronili honoru zespołów z Ameryki Płd. w walce o podium z drużynami europejskimi. Faworyci tacy jak Brazylia czy Argentyna musieli pakować manatki już po meczach ćwierćfinałowych. Diego Maradona i Lionel Messi nie podniosą Pucharu Świata. Zrobi to ktoś z pary Holandia-Hiszpania (oby ci drudzy). Czarnym koniem okazał się także solowy debiut Wild Nothing, który ukradł kilka godzin z mojego jestestwa. I to on jest największym wygranym tych mistrzostw. Tego ośmiornica Paul nie przewidziała. A podobno się nie myli.
Oglądając album ze zdjęciami z czasów dzieciństwa ma się ochotę wrócić do tych dni, które pachniały beztroską i truskawkami. Do zabaw na drzewie, do czytanych bajek na dobranoc, do muzyki z tamtego okresu. Taką możliwość oferuje Gemini. Wild Nothing to solowy projekt Jacka Tatuma z Virginii, który napisał wszystkie teksty i muzykę. The Cure, The Smiths, Cocteau Twins - to główne mianowniki, które mają swój udział w powstaniu tej płyty. Tatum jako młody chłopak był mocno zafascynowany tymi grupami, a wiadomo, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Album jest przesiąknięty dźwiękami tych zespołów. Przez gitary z dużą dawką reverbu, delikatne plamy syntezatorów, aż po nowofalowe brzmienie perkusji i basu.
Otwierający Live in Dreams to wykapane dziecko Cocteau Twins i najbardziej romantyczny utwór na płycie. Our lips won't last forever and that's exactly why I'd rather live in dreams and I'd rather die, śpiewa Tatum. Gemini to soundtrack młodości i związanych z nią uczuć. Przede wszystkim miłości. Tej pierwszej, którą najbardziej pamiętamy, bez możności wymazania jej z pamięci. I tylu wspomnień z nią związanych, tych radosnych i bolesnych. Our Composition book brzmi jak wspólna kolaboracja Tatuma z Johnnym Marrem. Te charakterystyczne zagęszczenia gitary znane z utworów angielskiej grupy idealnie wpasowują się w klimat piosenki. Gdyby jeszcze śpiewał Morrisey... Porównajcie z Some Girls Are Bigger Than Others The Smiths. Singlowe Summer holiday z linią basu i gitary wyjętą z jednego z największych przebojów The Cure (nie będę tu mówił którego, sami się domyślcie). No i w końcu Chinatown i Gemini, najjaśniejsze gwiazdy na nocnym niebie w galaktyce Wild Nothing. Pierwsza to zabójczo melodyjna piosenka (“What a nice dream I’m having"), która powinna być odtwarzana w stacjach radiowych jako wzór utworu łatwego i przystępnego, zamiast ciągle tych samych badziewi, które są serwowane nam słuchaczom od rana do wieczora. Czy tak trudno to zmienić? Druga to zamykające album tytułowe Gemini, melancholijno-cure'owski utwór z końcówką, w której dialog gitara-syntezator doprowadzono niemal do perfekcji.
Ktoś za chwilę zarzuci mi, że to wszystko juz było, że nie ma w tym powiewu muzycznej świeżości i twórczej inwencji. Albo że album jako całość jest nierówny, pomimo kilku świetnych utworów i szybko się nudzi. Takim osobom odpowiadam: walcie się. Muzyka ma przede wszystkim sprawiać przyjemność, pobudzać najgłębiej schowane emocje, wspomnienia etc. Nie ma nic złego w tym, jeśli artysta powołuje się na swoich muzycznych mentorów. Grunt aby robił to z klasą. Tak jest w przypadku Wild Nothing. A Gemini słucham juz piąty raz i nie mam ochoty przestawać.
Piękne niedzielne popołudnie, temperatura grubo przekracza trzydzieści stopni, a ja zamiast siedzieć w cieniu i odpoczywać, wybieram się po raz wtóry w podróż do najpiękniejszych miejsc mojej młodości, aby spotkać tam ludzi, których znam, lubię i kocham.
Ocena: - 8/10
Świetna recenzja świetnej płyty. Dwa ostatnie akapity - mistrzostwo. Myślę dokładnie to samo i takie same emocje we mnie wywołuje ta płyta. Ja mam jedno "ale" do płyty - wywołuje we mnie tylko wspomnień, że czasem mi się robi smutno jak jej słucham, a generalnie mam opinie nieczułego chłopa! :-) Tym większy rispekt dla tej pozycji.
OdpowiedzUsuń