poniedziałek, 11 października 2010

The Besnard Lakes - The Besnard Lakes Are the Roaring Night

Jagjaguwar 2010


Nowy tydzień zaczynamy od mocnego rockowego uderzenia, gitarowego jazgotu i niemal symfonicznego brzmienia. Kanadyjczycy z The Besnard Lakes nagrali swój trzeci album (wydany pod szyldem wytwórni Jagjaguwar w marcu tego roku), po brzegi wypełniony inspiracjami zaczerpniętymi wprost od mistrzów: My Bloody Valentine, Ride czy Broken Social Scene. Grupa kontynuuje świetną passę począwszy od The Besnard Lakes Are a The Dark Horse - albumu, który pozwolił im zaistnieć na globalnej scenie muzycznej. ... Are the Roaring Night utrzymuje statek na powierzchni i potwierdza klasę zespołu z Montrealu.


Nie ma co ukrywać, że pierwsze skojarzenia związane z tą płytą, nieubłagalnie prowadzą do grupy Kevina Shieldsa. Loveless wywarło niewyobrażalny wpływ na scenę muzyczną lat 90. ubiegłego wieku, a echa tych tłustych lat nadal nie milkną. W sumie to dobrze. Jednak nazwanie Are the Roaring Night płytą tylko shoegaze'ową, ograniczenie ją do tego gatunku, byłoby wielką pomyłką z mojej strony. Trzeci album The Besnard Lakes to istny kocioł bałkański, w którym przeplatają się wpływy post-rocka, indie, psychodelii, space rocka i wspomnianego już shoegaze'u. Szkielet grupy opiera się na barkach dwójki ludzi; małżeństwo Jace Lasek i Olga Goreas odpowiedzialni są odpowiednio za teksty i aranżacje. Wokalem dzielą się po równo. Całość zatapiają w gitarowej esencji a la Spiritualized. 

Wróćmy jeszcze do Loveless. Do tamtego albumu, najlepiej dopasowany wydaje się być utwór Albatross. Reverbowe brzmienie gitar, ściana dźwięku wysuwająca się na pierwszy plan, śpiew Olgi, w tle chórki Jace'a i człowiek myśli, że cofnął się blisko dwie dekady wstecz. Lecz największe wrażenie na piszącym tu i pragnącym przekazać swe odczucia z odsłuchu Are the Roaring Night, że użyje tego pełnego patosu słowa na "r", "recenzencie" mało znanego bloga, zrobił dwuczęściowy Like the Ocean, like the Innocent. Zaczyna się od poszarpanych, urywanych, niczym niedostrojone radio, dźwięków gitary, wynurzających się z ciszy. Następnie Lasek wkracza do akcji; swoim falsetto przypominającym mi Bon Iver'a wypuszcza słuchacza na bezkresny ocean muzycznych krajobrazów. Podobnie Chicago train, gdzie wokal stopiony jest z sekcją smyczkową, i pełni rolę rozgrzewki dla dynamicznego refrenu: This is the last train to Chicago/No matter where I will go/I'd spy on youAnd This Is What We Call Progress, eksperymenty z brzmieniem jak w przypadku kolejnej legendy - Sonic Youth. Zamykające The Lonely Moan, najbardziej senna, klimatyczna i troszkę pachnąca Slowdive czy późnymi utworami Pink Floyd, z czasów The Division Bell, piosenka na zakończenie pewnego etapu podróży.

Album brzmi naprawdę wspaniale. Na dobrych słuchawkach można usłyszeć drobne dźwiękowe niuanse, niespodzianki i kunszt producencki. Płyta nagrywana była w Breakglass Studio; na stronie internetowej studia można zapoznać się z całym sprzętem, który jest do dyspozycji muzyków, pragnących korzystać z usług Breakglass. Swoje płyty nagrywali tam m.in. Sunset Rubdown, Wolf Parade ( to tam powstało ich opus magnum - The Apologies to the Queen Mary) czy Holy Fuck.

... Are the Roaring Night zostało nominowane w tegorocznej edycji Polaris Music Prize - najbardziej prestiżowej nagrody kanadyjskiego przemysłu muzycznego. To już ich druga nominacja. Poprzedni album także został ciepło przyjęty przez krytykę. Czeku na dwadzieścia tysięcy dolarów nigdy nie wygrali (w tym roku triumfował, śpiewający po francusku, zespół Karkwa), ale już samo "bycie" wśród kandydatów budzi uznanie i szacunek, potwierdzając klasę jaką niewątpliwie The Besnard Lakes posiada.

Gitarowe granie ma się dobrze. A prym wiodą w nim kanadyjskie zespoły. Ciekawe, jak będzie w nowo rozpoczętym sezonie NHL? Czy Montreal Canadiens wywalczy dwudziesty piąty Puchar Stanleya w historii klubu. Ja i The Besnard Lakes trzymamy kciuki.  

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz