Jasny gwint! To Syd Barrett żyje?! Czy ja dobrze słyszę? Nie do wiary... Nie, to tylko jego duch unosi się nad tą muzyką. Ale my się duchów nie boimy. Wręcz przeciwnie - my je uwielbiamy. Co tam partia Palikota, mamy ważniejszą informację! Prawdopodobnie Secret Colours nagrali jeden z najlepszych albumów tego roku. Debiutanci! To brzmi dumnie.
Ofensywa z wietrznego Chicago. Tego nie przewidziałby nawet Wujek Dobra Rada. Po całkiem przyzwoitej płycie Calm Palm Vapor, przyszedł czas na coś ekstra. Secret Colours. Ciekawe, czy mają świadomość jakie cudo nagrali? Moda na lata 60. powróciła na dobre i to w stylu, jakiego nie powstydziłyby się legendy tamtych lat. Revival - słowo klucz. Do studia nagraniowego wraz z muzykami Secret Colours, weszli również nieznani szerszej publice artyści: wspomniany już Syd Barrett wykonał utwór Chemical swirl, po czym złożył najserdeczniejsze życzenia z okazji zbliżających się świąt i udzielił wszystkim członkom chicagowskiej grupy swojego błogosławieństwa na dalszą muzyczną pracę. Z lekkim opóźnieniem, ale jednak, zjawiło się trio Black Rebel Motorcycle Club, którzy chwalili się nowymi, połyskującymi w blasku Słońca, chopperami. Dali chłopaki ognia! Ileż energii i żaru wycisnęli z siebie w Redemption oraz Lava. Kogo tu jeszcze mamy? Grupa z Nowego Jorku, przysłana na prośbę samego Andy'ego Warhola, prosto ze Srebrnej Fabryki - The Velvet Underground. Pracusie. Mieli w planach wykonanie tylko Some might say, ale tak im się dobrze grało, że trzasnęli jeszcze Jellybean i Western. Lecz ciągle im było mało. Warto wspomnieć także o tajemniczej czwórce młodzieńców z Liverpoolu, schowanymi za ciemnymi okularami i w idealnie skrojonych garniturach. Podobno nazywają się The Beatles. Zagrali S.O.S. i Secret of your soul. Mają talent - to trzeba im przyznać. Będą sławni. Na koniec wszyscy zaproszeni goście i główni sprawcy tego zamieszania, ekipa Secret Colours wykonali wspólnie utwór Love. Ten najważniejszy. O uczuciu, za sprawą którego nie ma rzeczy nieosiągalnych.
To miłość nagrała tę płytę. Miłość do muzyki; miłość do czasów, gdy ta była czymś więcej niż tylko pracą, zajęciem dla szukających nowych wyzwań młodych ludzi, wyznaniem skrywanego uczucia do ukochanej. To miłość nagrała tę płytę. Miłość do czasów, gdy muzyka miała rangę sztuki; by ją wówczas tworzyć, trzeba było być wizjonerem. Poznajmy współczesnych wizjonerów: Margaret Albright, Tommy Evans, Dave Stach, Dylan Olson i Justin Frederik tworzą grupę, o której powinno być głośno. Album posiada wielki potencjał. Każda piosenka to przebój. Połączenie dźwięków psychodelicznego rocka z garażową werwą, unoszących się w oparach bluesowego dymu i z wokalem Tommy Evansa, którego barwa głosu niebezpiecznie przypomina Neila Halsteada ze Slowdive. Pulsująca życiem muzyka, używana za kilka lat do transfuzji. Ratująca ludzi, znudzonych codziennością. Stylowa i modna, jak pani na okładce.
Band to watch - chciałoby się powiedzieć. Trzeba też zacytować mistrza Murakamiego: Nic się nie zmieniło. Zawsze w każdej epoce wszystko jest takie samo, zmieniają się tylko daty i ludzie. Dawni mistrzowie odeszli, zostali tylko we wspomnieniach i w muzyce. Ich miejsce zajęli Secret Colours. Motyla noga...
http://www.myspace.com/secretcoloursmusic
http://secretcolours.bandcamp.com/
MP3: Secret Colours - Jellybean
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz